Człowiek, którego nie było

Jego pierwszą książkę, słynne „Nauki Don Juana: droga wiedzy Yaqui”, kupiłem w 1968 roku, w Nowym Orleanie – nie mając pojęcia, dlaczego to czynię. Wówczas bowiem o Castanedzie nikt na świecie, a już tym bardziej w Polsce, nie słyszał. Lecz magiczne źródło tego impulsu pojąłem po przeczytaniu zaledwie kilku stronic.

Człowiek, którego nie było Wracałem właśnie z Meksyku, z gór Sierra Mazateca, gdzie prowadziłem wyprawę badawczą do najgłębszej jaskini Ameryki Północnej, Sótano de San Agustin. Jej uczestnik, Enrique Hernandez Assemat, zachorował na ciężkie zapalenie płuc, a gdy jego stan się pogarszał, doradzono nam wizytę u Maríi Sabiny (obszerny artykuł o niej ukazał się w poprzednim numerze „Wróżki”).

Uczestnicząc w dokonanej przez nią ceremonii leczniczej za pomocą grzybków halucynogennych, obaj – Enrique i ja – odkryliśmy istnienie innego wymiaru, niezwykłego świata, do którego podróżują szamani. Tak zaczęła się moja droga do wtajemniczenia.

Najpierw była książka Castanedy, potem spotkanie z Maríą Sabiną. Kolejność nie mogła być przypadkowa. O życiu Castanedy wiadomo niewiele. Idąc za wskazaniem swojego duchowego przewodnika, Indianina z plemienia Yaqui, don Juana Matusa, iż czarownik musi oczyścić świadomość z „historii osobistej”, czyli pozbyć się wyobrażenia własnego „ja”, skutecznie zacierał swój życiorys.

Opowiadał, że urodził się 25 grudnia 1935 roku w Sao Paulo, że jego matka umarła, kiedy miał 7 lat, i że był wychowywany przez ojca, profesora literatury. Twierdził też, że kształcił się w Buenos Aires, a w 1951 roku został wysłany do Ameryki, skąd pojechał do Mediolanu, gdzie studiował rzeźbę, po czym, znów w Stanach Zjednoczonych, wstąpił na antropologię.

reklama

Tak mówił. Ale amerykańskie dokumenty imigracyjne notują, że przyszedł na świat nie w 1935 roku, ale 10 lat wcześniej, i nie w Brazylii, ale w peruwiańskim mieście Cajamarca. Ojciec nie był profesorem, lecz złotnikiem, a jego matka zmarła, kiedy miał 24 lata. Malarstwa i rzeźby istotnie się uczył, lecz nie w Mediolanie, a w Peru. Do Ameryki przybył w 1951 roku. Tam najpierw w college’u uczył się twórczego pisania, a potem podjął studia antropologiczne na uniwersytecie w Los Angeles.

W 1960 roku, podczas wakacji w Arizonie, na dworcu autobusowym Greyhounda spotkał don Juana – przywódcę grupy czarowników. Indianin wyznał mu, że jest ostatnim szamanem wywodzącym się z Tolteków – plemienia, które tysiąc lat temu zamieszkiwało centralny obszar Meksyku. Gdy obaj panowie nawiązali bliższą znajomość, szaman postanowił podać antropologowi substancje psychotropowe: grzybki, korzeń bielunia i pejotl. Tym samym wprowadził go do świata nieosobowych mocy, które objawiły się Castanedzie jako kolumny śpiewającego światła, kojoty o dwóch językach i mierzące 30 metrów komary – „strażnicy innego świata”.

Choć dla wielu sceptyków podany przez autora opis wizji jest dosyć osobliwy, dla mnie – wręcz przeciwnie. To dobry powód, aby mu uwierzyć. Trzeba mieć osobiste doświadczenia, by wiedzieć, że w tamtym wymiarze wszystko ukazuje się w symbolicznej postaci. Skala wielkości nie jest określona, bo bezcielesne istoty raz są karzełkami, a innym razem olbrzymami.

Źródło: Wróżka nr 9/2006
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl