Duch, płomyk i uliczny grajek...

Zawsze uwielbiałam opowieści o duchach, ale nigdy w duchy nie wierzyłam. Zdarzyło się jednak coś, co kazało mi zmienić zdanie. Dwa lata temu zamieniłam swoje duże mieszkanie na kawalerkę, żeby po przejściu na emeryturę zmniejszyć koszty utrzymania.

Duch, płomyk i uliczny grajek... Ulubiony balkon

Nowe mieszkanie wymagało gruntownego remontu. Pierwszego dnia wysiadły wszystkie korki. Nie wiedziałam, co robić, zastukałam więc do sąsiadów. Po dłuższej chwili drzwi się uchyliły. Stanęła w nich starsza pani, bardzo chuda, z burzą siwych włosów i przerażonym wzrokiem. Wyjaśniłam, o co chodzi i poprosiłam o pożyczenie świecy. Tak poznałam panią Lidię.

Od czasu do czasu spotykałam Lidię w windzie, zjeżdżała z naszego piętra na dół, żeby zobaczyć, jaka jest pogoda. Delikatnie podpowiedziałam jej, że wystarczy wyjść na balkon. Zaczęła tak robić. Zastanawiałam się, czy Lidia ma jakąś rodzinę. I kiedyś zobaczyłam wychodzącą od niej młodą kobietę. Bez zbędnych wstępów powiedziała, że Lidia cierpi na Alzheimera, ona zaś będzie teraz tu mieszkała, żeby się ciotką opiekować.

Zdziwiłam się, że Lidia tak poważnie choruje, mnie wydawała się po prostu dziwaczką. Ale kilka tygodni po tej rozmowie kobieta zniknęła. Pani Lidia sama mi o tym powiedziała, dodając przy tym jakąś nieprawdopodobną historię o porwaniu i żądaniu okupu. Dopiero wtedy zaczęłam patrzeć na moją sąsiadkę podejrzliwie.

Minęło lato. Któregoś popołudnia spotkałam Lidię na podwórku. Opowiedziała mi o mężczyźnie z cienkim, czarnym wąsikiem, który zakrada się do jej domu i przegląda wszystkie zakamarki. Ona zaś leży z głową pod kołdrą i boi się odezwać. Zapytałam, kto to, jej zdaniem, może być. Odpowiedziała, że to człowiek, który chce ją pozbawić mieszkania. Uspokoiłam ją, że to nie jest takie proste, ale na wszelki wypadek nie powinna nigdy niczego podpisywać. Wyraźnie ją to uspokoiło.

reklama

Jesienią wyjechałam na 2 tygodnie. Po powrocie zauważyłam Lidię na balkonie. Stała wpatrzona gdzieś przed siebie. Wyszłam, by z nią porozmawiać, ale nawet na mnie nie spojrzała. Zmartwiłam się, bo wyglądała jeszcze bardziej blado. Następnego dnia zaczepiła mnie dozorczyni. Powiedziała, że podczas mojej nieobecności pani Lidia… zmarła na atak serca. Byłam wstrząśnięta. Miałam na końcu języka, że przecież wczoraj ją widziałam, ale zatrzymałam to dla siebie.

Jakiś czas później usłyszałam, że ktoś otwiera kluczem jej mieszkanie. To był mężczyzna z czarnym wąsikiem! Wkrótce się wprowadził i jeszcze szybciej wyprowadził. Od sąsiadów dowiedziałam się, że podobno z powodu… dokuczliwej obecności ducha. Mieszkanie Lidii od dłuższego czasu stoi puste. To znaczy – nie całkiem. Ja wiem, że… ona nadal w nim mieszka.


Danuta Z.



Mały płomyk radości


Rozwód rodziców sprawił, że nigdy bliżej nie poznałam babci ze strony ojca. Dopiero gdy skończyłam 18 lat, udało mi się z nią zobaczyć. Wkrótce babcia zmarła, a jej brat nie powiadomił mnie o pogrzebie. Pewnego razu spotkałam się z jasnowidzem, który mi powiedział, że babcia opiekuje się mną zza światów. Postanowiłam odnaleźć jej grób.   W dniu Wszystkich Świętych pojechałam z przyjacielem na cmentarz. Długo krążyliśmy wśród pomników i krzyży, ale grobu babci nie znalazłam. Poczułam się nieswojo. Trzymałam w ręku znicz, a nie miałam gdzie go zapalić. W pewnym momencie stanęłam przy starym nagrobku z ledwo widocznymi literami. Tam zapaliłam świecę w nadziei, że płomyk dotrze do babci. Pomodliłam się i pojechałam do domu.

Tej nocy we śnie ujrzałam starszą osobę w jasnym ubraniu. Podeszła do mnie i powiedziała: „Dziękuję ci. Już od 20 lat nikt mi świecy nie zapalił”. Po przebudzeniu czułam ogromną radość. Teraz wiem, że wszyscy zmarli czekają na światło płomyka. A grób babci odnalazłam w następne Zaduszki.


Lucyna K.



Uliczny grajek


Nigdy nie wierzyłam w opowieści o tak zwanych znakach. Ale zmieniłam zdanie. Opowiem, jak to się stało. Otóż wiodłam spokojne, ustabilizowane życie. Praca, dom, opieka nad synem, od czasu do czasu spotkanie ze znajomymi. Codziennie wracałam z biura tą samą drogą. Tamtego roku już w kwietniu zrobiło się bardzo ciepło. Któregoś dnia zobaczyłam grającego na ulicy skrzypka. Nie był młody, ale też nie wyglądał na emeryta. Nie znam się na muzyce, ale chyba grał dobrze, zawodowo. Ze spuszczoną głową, nie patrząc na przechodniów. Na chodniku leżał futerał od skrzypiec, do którego można było wrzucać pieniądze.

Na widok skrzypka zrobiło mi się dziwnie smutno. Byłam pewna, że jakieś wyjątkowe okoliczności zmusiły tego mężczyznę do wyjścia na ulicę. To wczucie się w jego sytuację skrępowania sprawiło, że nie byłam w stanie wyciągnąć pieniędzy, mimo że zwykle to robię. Pomyślałam, że on poczułby się upokorzony. Przeszłam więc obok, udając, że go nie widzę. Ale następnego dnia on także grał w tym samym miejscu. Zastanawiałam się, czy przejść obok tak jak wczoraj, czy może pierwszy raz od lat zmienić trasę. Wybrałam to drugie rozwiązanie. Przeszłam na drugą stronę ulicy i wtedy zobaczyłam małą pracownię naprawy starej biżuterii, o której istnieniu nie wiedziałam. Postanowiłam przynieść tu swoją odziedziczoną po babci broszkę, w której zepsuło się zapięcie. Tak jak w złotej bransoletce, którą z tego właśnie powodu niedawno zgubiłam.

Gdy wiosna była już w rozkwicie, w którąś niedzielę wybrałam się z przyjaciółką na długi spacer. W parku, na mało uczęszczanej ścieżce… znalazłam złotą bransoletkę. Ale nie tę moją. Była nawet ładna. I chyba kosztowna. Nie bardzo wiedziałam, co z nią zrobić. Postanowiłyśmy poczekać, może ktoś zauważy zgubę i po nią wróci. Przez godzinę nikt się jednak nie pojawił. Za bramą parku spostrzegłam „znajomego” skrzypka. Grał jak zwykle, nie patrząc na przechodniów. – Skoro nie chcesz jej zatrzymać – powiedziała niespodziewanie Agata – podaruj ją temu żebrakowi. Oburzyłam się, że nazwała go żebrakiem, ale pomysł mi się spodobał. Przechodząc, schyliłam się i nie patrząc na mężczyznę, włożyłam bransoletkę do futerału. Wydawało mi się, że na chwilę przestał grać. W każdym razie usłyszałam jego słowa: „Czy na pewno?”.

Jeszcze przed końcem tamtego lata postanowiłam kupić działkę i postawić domek, w którym moglibyśmy z synem i rodzicami spędzać wakacje. Pieniądze na to przedsięwzięcie już dawno od nich dostałam. W internecie znalazłam interesującą ofertę. Sprzedający ziemię w atrakcyjnym miejscu, niedaleko miasta, nad samą rzeką, oczekiwał zaliczki. Oczywiście obiecał przygotować umowę. Idąc na spotkanie, cieszyłam się na myśl o wakacjach następnego roku. Przed kawiarnią, w której się z nim umówiłam, zobaczyłam nagle… „mojego” skrzypka. Grał, jak zwykle, nie patrząc na ludzi. A mnie od razu przypomniało się to jego dziwne pytanie: „czy na pewno?”. Było jak nieznośna brzęcząca mucha. Nie opuściło mnie także podczas rozmowy ze sprzedającym działkę.

"Czy na pewno?". Czy na pewno dobrze robię, kupując tę ziemię? Tak to rozumiałam. I ku zaskoczeniu siedzącego przede mną mężczyzny nagle się z kupna wycofałam i szybko wyszłam z kawiarni. Skrzypka już nie było. Nie spotkałam go także nazajutrz na ulicy, którą z pracy wracam do domu. Potem wiele razy zastanawiałam się, czy dobrze zrobiłam, rezygnując z tak atrakcyjnej oferty, aż do czasu, gdy przeczytałam w gazecie o oszuście sprzedającym nieistniejące działki. Między innymi tę „moją”. Czy to nie był znak? A co do złotej bransoletki. Dostałam bardzo podobną do tej, którą zgubiłam, na Gwiazdkę, trzy lata później, od mojego przyszłego męża. Żeby historia była kompletna, dodam, że poznałam go przy budowie domku na mojej działce, którą kupiłam za pośrednictwem agenta.


Halina M.



Wołanie o pomoc


To się wydarzyło wiele lat temu. Ostatni tydzień sierpnia spędzałam u kuzynki, która mieszka na drugim końcu Polski. Nic nie zapowiadało tragedii, która miała się rozegrać. Nic – poza snem. W ostatnią noc pobytu u kuzynki śniłam, że stoję przed własnym domem. Dookoła było ciemno, tylko z okna mojego domu bił strumień bardzo jasnego światła. Zadziwił mnie kontrast między panującą wokół ciemnością a nienaturalnie jasnym blaskiem z okna.

Słyszałam też rozpaczliwe wycie mojego psa. Byłam odrętwiała. Stałam, patrzyłam i niczego nie mogłam zrobić, nie rozumiałam, co się dzieje. Wycie stawało się coraz donośniejsze i w pewnym momencie się obudziłam. Co za ulga – słoneczny ranek, ja leżę w łóżku, mały Adaś – synek kuzynki, beztrosko bawi się w łóżeczku obok. To tylko nieprzyjemny sen – pomyślałam.

Następnego ranka byłam już w domu. Okazało się że w nocy doszło do tragedii. Mąż został dotkliwie pobity i znalazł się w szpitalu. Bandyci zabrali mu klucze i okradli mieszkanie. Wychodząc, zamknęli drzwi. Nasz biedny pies Misiek gdzieś się schował, ale po wyjściu rabusiów wył całą noc. Sąsiedzi go słyszeli, nie mogli jednak nic zrobić, bo drzwi były zamknięte. Na szczęście mąż doszedł do siebie, straty spowodowane przez złodziei nie były wielkie. Najcenniejsze, co było w mieszkaniu, czyli nasz Misiek, przeżył i jeszcze wiele lat towarzyszył nam w życiu. Niesamowite było to, że usłyszałam mojego psa z odległości około 500 kilometrów. Dzisiaj nie zlekceważyłabym takiego snu.


Małgorzata

Źródło: Wróżka nr 1/2009
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl