Na imię mam Zbawiciel

Miłość i przeznaczenie

Nazywała się Jelena Diakonowa, ale używała innego, bardziej wytwornego i łatwiejszego do wymówienia przez cudzoziemców imienia Gala. Wyemigrowała z Rosji po rewolucji bolszewickiej, wyszła za Paula Éluarda i stała się muzą surrealistów. Gdy minął pierwszy szok, Dali zaproponował jej następne spotkanie, już bez męża.

Do randki przygotował się w typowy dla siebie sposób – założył jedwabną koszulkę z bufiastymi rękawami, naszyjnik ze sztucznych pereł, kolorową bransoletę. Rozmowa początkowo się nie kleiła. Starsza o 10 lat Gala patrzyła na niego z wyższością. Czuł się speszony, bo przecież zarezerwował to uczucie dla siebie. Nawet gdy rozmawiał z największymi ówczesnymi autorytetami, zbijał ich z pantałyku, wybuchając w najmniej oczekiwanym momencie histerycznym śmiechem.

W pamiętnikach wytłumaczył, że był to jego środek obronny. Wyobrażał sobie na przykład, że na głowie osoby, z którą konwersuje, siedzi sowa i tak go to bawiło, że zaczynał chichotać. Potem już nie musiał się wysilać, gdyż zaskoczony rozmówca robił dziwne miny, co doprowadzało Dalego do łez. Na Galę te sztuczki nie działały. Była nie mniej ekscentryczna od niego, też słynęła z nieprzewidywalnych zachowań, nagłych wybuchów płaczu, wściekłej złości, zachwytu.

Dwoje tak do siebie podobnych ludzi mogło się albo znienawidzić, albo pokochać. Zwyciężyła miłość i – w co oboje nieugięcie wierzyli – Przeznaczenie. Po drugim spotkaniu, na które Dali przybył w spodniach tyłem do przodu, rozchełstanej koszuli, z kwiatem jaśminu za uchem i kropelkami krwi roztartymi na kolanach, Gala powiedziała: „Mój chłopcze, nigdy się nie rozstaniemy”.

Zapewnienia o dozgonnej miłości składa się równie często, jak o nich zapomina. Zwłaszcza w świecie artystycznej bohemy. Nikt więc nie wierzył, że dotrzymają słowa. Tymczasem przeżyli ze sobą ponad pół wieku.
– Od razu zorientowałam się, że jest geniuszem – odpowiadała, gdy pytano ją, dlaczego tak szybko uległa Dalemu.

reklama

Tworzyli niesamowitą parę. Potrafili przyjść na wytworne przyjęcia w strojach urągających wszelkim zasadom towarzyskiego savoir-vivre’u. On w garniturze obwieszonym dziesiątkami kieliszków, ona w zaprojektowanym przez Salvadora kapeluszu zwieńczonym butem. Dali mawiał, że nie chce być jednym z tych geniuszy, którzy żyli w biedzie. Chciał zdobyć fortunę, a Gala potrafiła mu w tym pomóc. Była nie tylko muzą, ale i menadżerem, organizowała mu wystawy, poznawała z zamożnymi kolekcjonerami sztuki, wprowadzała na salony. Wszędzie, gdzie się pojawili, wzbudzali sensację.

Gdy przybyli do Ameryki, Dali zszedł ze statku z „symbolem” Francji – bagietką, ale 3-metrowej długości. Dla fotoreporterów była to okazja do zrobienia niecodziennego zdjęcia i następnego dnia wszystkie gazety pisały o przybyciu artysty. Dzięki takiej reklamie publiczność dopisywała, obrazy sprzedawały się znakomicie i po coraz wyższych cenach. U szczytu sławy artystę było stać na zakup średniowiecznego zamku w miejscowości Pubol. Król Hiszpanii nadał mu tytuł szlachecki i odtąd ekscentryczny artysta przedstawiał się najchętniej jako „boski Dali, markiz de Pubol”.

Droga do nieba

Gala pozowała mu do niezliczonych obrazów. Na jednym z portretów dziennikarze wypatrzyli kotlety, którymi „ozdobił” jej podobiznę. Zapytali, dlaczego namalował żonę z kotletami na ramionach.
– Bo kocham żonę i kotlety, więc nie widzę powodu, żeby nie namalować ich razem – odpowiedział uprzejmie.
Takie riposty wywoływały zachwyt reporterów i rodziły podejrzenia, że Dali jest lekko szalony. Nikt do dziś nie wie, co działo się w jego głowie, sam określał swą twórczość jako „krytyczną paranoję”.
– Od wariatów różni mnie tylko to, że nie jestem wariatem – skwitował w końcu dyskusje na temat swojej psychiki.

I bez wątpienia nim nie był. Doskonale wiedział, co robi i czego chce. W odróżnieniu od większości artystów pasjonował się naukami ścisłymi, zwłaszcza fizyką jądrową, teorią względności, biologią i genetyką. Co bardziej zaskakujące, ten wieczny prowokator i skandalista uważał się za mistyka. Wierzył nie tylko w przeznaczenie, ale także w magię i Bożą Opatrzność. Na własny użytek sporządził wykaz wartości i zjawisk, które zamierza zwalczać i których będzie bronił. Do pierwszej grupy zaliczył filozofię, sceptycyzm i politykę, do drugiej – religię, metafizykę, magię i wiarę.

Swą autobiografię rozpoczął megalomańskim porównaniem do Napoleona, a zakończył refleksyjnie i pokornie: „Niebo nie znajduje się ani wysoko, ani nisko, ani na prawo, ani na lewo. Niebo jest dokładnie pośrodku człowieka, który ma Wiarę. PS. Jeszcze nie mam Wiary i obawiam się, że umrę bez Nieba”.

Na imię mam ZbawicielMistyczna broń

Ta obawa stopniowo przemieniała się w pewność, że będzie inaczej. Dali prowadził długie rozmowy z zaprzyjaźnionym zakonnikiem-karmelitą, coraz częściej malował obrazy o tematyce religijnej. Nie były to już prowokacje, lecz dzieła niczym nieurażające uczuć katolików. Media niechętnie pisały o twórczości tak bardzo nieprzystającej do wizerunku prowokatora o diabolicznie podkręconych wąsach. Ale usłyszano o nich w Watykanie i Dali został zaproszony na prywatną audiencję przez papieża Piusa XII.

Szczegóły tego spotkania nie są znane. Wiadomo, że malarz pokazał Ojcu Świętemu obraz Madonny, do którego pozowała mu Gala i dopytywał się, czy może wziąć ze swoją ukochaną ślub kościelny. Gala była rozwódką, więc odpowiedź papieża brzmiała: Nie. Przyjął ją spokojnie. Zawsze skłonny do pokazywania rogatej duszy artysta tym razem nie zrobił niczego, co świadczyłoby o wrogości do Kościoła i jego zwierzchnika.

Wręcz przeciwnie, pogrążył się w rozmyślaniach nad możliwością pogodzenia religii i najnowszych osiągnięć nauki. Przerażała go groźba wykorzystania broni jądrowej do ostatecznego unicestwienia świata. Po zrzuceniu na Japonię amerykańskich bomb atomowych śmierć wydała mu się aż nadto bliska. Jedyną siłę zdolną przezwyciężyć ten strach odnajdywał w wierze.

Mówił i pisał o tym w typowym dla siebie, zawiłym stylu. „Uświadomiłem sobie, że mam do dyspozycji niezwykłą broń, która pomoże mi dotrzeć do jądra rzeczywistości: mistycyzm, inaczej mówiąc głębokie, intuicyjne zrozumienie, czym jest bezpośrednia komunikacja z całą, absolutną łaską prawdy, łaską Boga”. W tym dziwnym, podszytym strachem i nauką mistycyzmie pogrążał się wraz z nieakceptującą upływu czasu Galą. Próbując zatrzymać ulatującą młodość, oddawała się coraz młodszym kochankom, nierzadko za pieniądze.

Dalemu to nie przeszkadzało. Łączyła ich wspólnota dusz, nie ciał. Gdy zmarł Paul Éluard, w świetle prawa kanonicznego została wdową i w roku 1956 mogli wziąć upragniony ślub kościelny. Panna młoda miała 62 lata, pan młody – 52. Awangardowi artyści i krytycy nie wierzyli w szczerość ich nawrócenia, uważali to za jeszcze jeden przejaw ekscentryczności, a być może chęci pozyskania dobrze płatnych zamówień od hojnych, katolickich mecenasów. Dali był jednak na tyle zamożny, że nie musiał dla pieniędzy malować „Ostatniej wieczerzy” czy mistycznego „Chrystusa świętego Jana od Krzyża”. Jeśli to robił, widocznie odczuwał taką potrzebę. Nie chciał umierać bez Nieba.

***

Pierwsza odeszła Gala. Po jej śmierci w 1982 roku przestał pokazywać się publicznie, choroba Parkinsona uniemożliwiła mu pracę. Mógł już tylko czekać na ponowne spotkanie z zesłaną mu przez Przeznaczenie muzą i obmyślać szczegóły swojego pogrzebu. Pogrzebu godnego geniusza…


Kazimierz Pytko 

Źródło: Wróżka nr 3/2009
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl