Ta jedna chwila

Analogia i eurekaAnalogia i eureka

Na trop naukowego odkrycia można wpaść przypadkiem, przeglądając prace z innej niż odkrycie dziedziny.

Jest rok 1964. Włodek Zawadzki, początkujący fizyk, który ledwie trzy lata wcześniej obronił pracę magisterską, niby czymś już się jako naukowiec zajmuje, ale do końca nie wie, czy to jest to. Kupuje więc bardzo tanie rosyjskie tłumaczenia książek naukowych (w Rosji wówczas nie było praw autorskich, drukowano, co tylko się dało). Kupuje kilka tygodniowo. W domu wertuje je. Nie zawsze wszystko rozumie, ale chce mieć orientację.
Pewnego dnia przegląda od końca jedną z książek z zupełnie innej gałęzi fizyki niż ta, którą sam się zajmuje.

– Nagle widzę, że niektóre wyniki bardzo przypominają te, które i ja uzyskuję – wspomina po 45 latach Włodzimierz Zawadzki, profesor zwyczajny w Polskiej Akademii Nauk, specjalista od fizyki półprzewodników. – Zaczynam się zastanawiać, z czego wynika podobieństwo końcowych wyników, przy jakich założeniach tamci je otrzymują. Kiedy docieram do początku książki, zdaję sobie sprawę, że mimo iż zajmujemy się zupełnie innymi dziedzinami, startujemy z bardzo podobnych założeń. Książka zajmowała się elektronami w próżni o wysokich energiach, mnie interesowały elektrony w półprzewodnikach o bardzo niskich energiach. Odnalazłem analogię między tymi dwiema sytuacjami.

Byłem przejęty, podniecony. Natychmiast chciałem o tym komuś opowiedzieć. To było jak uderzenie obuchem, olśnienie, takie moje eureka! Nazwałem je „Półwzględność w półprzewodnikach”. Kiedy Zawadzki, laureat Nagrody im. Marii Skłodowskiej-Curie i Medalu Mariana Smoluchowskiego, najwyższego odznaczenia Polskiego Towarzystwa Fizycznego, opowiadał o swoim odkryciu, ludzie tracili oddech. Jeszcze niedawno zachwycił się nim pewien japoński fizyk: „Wiesz, to mi nigdy nie przyszło do głowy, to jest wielka myśl”.

– Przez 45 lat, zajmując się w fizyce wszystkim możliwym, ćwiczę konsekwencję tej idei. Ludziom się wydaje, że wytrzepuję pomysły z rękawa, a ja tylko intensywnie myślę, mając tę analogię w głowie. Bo wiele dobrych pomysłów przychodzi w postaci analogii. Profesor Zawadzki do dziś się zastanawia, czy narodziny pomysłu to szczęśliwy przypadek i na ile przypadek gra rolę w życiu. Na każdego z nas leci deszcz przypadków. Wykorzystujemy je albo tracimy okazję. Tak samo jest z pomysłem: albo trafia na podatny grunt, albo nie.
– Jeśli jest się w pewnym stanie, jest się na coś nastawionym, tworzy to sieć, w którą łapiemy pomysły. Jeśli nie, nic się nie złapie. Oczka sieci są za duże. Pomysł rzadko przychodzi w gotowej postaci – twierdzi Włodzimierz Zawadzki.

reklama

Jedno zdanieJedno zdanie

Zanim powstanie książka, musi pojawić się pomysł. Impulsem może być nawet z pozoru nieistotne wydarzenie.

Trudno jest uchwycić moment narodzin książki. Bo zdarza się przecież, że literatura jest efektem twórczej męki i wieloletnich poszukiwań. Czasem jednak książka rodzi się bardzo szybko. Jest zaledwie pomysłem, początkiem, ale sam pisarz już wie, że wystarczy tylko ją napisać.
– W moim przypadku to prawie zawsze jest impuls – twierdzi pisarka Agnieszka Topornicka. – Czasem początkiem książki czy wiersza może stać się obraz, urywek zdania, jakiś najzwyczajniejszy kawałek codzienności. Złośliwy błysk w oku panienki z urzędniczego okienka. Domowa sprzeczka. Podsłuchany fragment rozmowy. Drobne zdarzenie, które ma znaczenie tylko dla mnie, i rośnie sobie, jak ciasto, czekając na własną, niepowtarzalną formę.

Jej pierwsza książka „Cała zawartość damskiej torebki” ukazała się wiosną zeszłego roku. Kilka miesięcy potem na rynku pojawiła się kolejna powieść „Pierwsza osoba liczby mnogiej”. I choć mówi się, że drugą książkę trudniej jest napisać niż pierwszą, tym razem rzecz potoczyła się bardzo szybko.

– Zaraz po ukazaniu się na rynku „Całej zawartości..” zaczęłam myśleć o napisaniu następnej książki. Miałam wówczas pewien niedokończony i porzucony niegdyś projekt, i chciałam do niego wrócić. Ale nie wychodziło. Tamte tematy, tamte sprawy, przestały mnie po prostu interesować. Czułam podskórnie, że to nie jest to, że nie ma w tym duszy, bo moja własna jest gdzieś całkiem obok. Pewnego dnia usiadłam jak zwykle do pisania i ot, tak niemal bezwiednie otworzyłam nowy plik... pustą stronę. Napisałam tylko jedno zdanie. I już wiedziałam, że to będzie moja następna książka. Żeby nie stracić pary i klimatu, napisałam jeszcze pół strony i zawołałam męża, żeby przeczytał. Kiedy on powiedział: „OK” – a ufam mu, bo ma intuicję i czuje język – byłam już całkowicie pewna. Zdałam sobie sprawę z tego, że chcę napisać historię związku ludzi po przejściach i opowieść o późnym macierzyństwie.

Dziś uważa, że porzuciła tamten niedokończony projekt, bo kiedy go rozpoczynała, była innym człowiekiem. A potem zmienił ją związek, zmieniło macierzyństwo. I to były te doświadczenia, które domagały się opisania.
– Emocje w tej książce są moje, choć oczywiście ja nie jestem swoją własną bohaterką. Myślę, że pierwsze książki każdego pisarza oparte są na osobistych doświadczeniach. Bo żeby pisać, trzeba najpierw żyć – to stara prawda, ale prawdziwszej nie ma. A potem wystarczy „tylko” – i to jest najtrudniejsze – poszukać dla tego, co się chce przekazać, odpowiedniej formy.

Piękno, oszustwo i nowe życie

Nawet gdy mroźna zima niszczy roślinę, zalążek jej istnienia, ukryty w korzeniu, czeka cierpliwie, by się odrodzić.
Pęka łupina nasienna, a z niej wyrasta korzeń zarodkowy. Ponad powierzchnię gleby wyciąga się pęd. Ale przy kiełkowaniu podziemnym liścienie wcale nie są wyciągane na powierzchnię.

Wiele roślin rodzi się w ten sposób. Nasiona mają łupinę, zarodek i substancję odżywczą. Ale nie wszystkie wykiełkują bez pomocy. Czasami trzeba zarysować łupinę, bo inaczej z kiełkowania nici. Kaktusy potrzebują wody, inne rośliny – zimna, jeszcze inne – światła.
Rośliny rozmnażają się również wegetatywnie. Na przykład powój. Na jego korzeniu tworzą się pąki przybyszowe. Nawet jeśli mroźna zima zniszczy roślinę, z korzenia wykluje się nowe życie. Kwiat, żeby wydać nasiona, musi zostać zapylony. Pyłek musi się dostać na znamię słupka... Zapylaczem może być owad, ptak, ślimak, ssak, wiatr, woda.

– Przepiękne wzory na kwiatach to informacja: uwaga, tu w środku jest coś, co interesuje i ciebie – zapylacza, i mnie – zapylanego. W tym świecie płaci się walutą wymienną: ja ci przeniosę pyłek, ty mi zapłacisz nektarem. Jednak wiele roślin, jak klasyczni oszuści, stara się nie dawać nic w zamian – tłumaczy dr Anna Rudzińska-Langwald, botanik z SGGW. Tak działają storczyki. Wyglądają jak samiczki owadów i wydzielają feromony. Zanim owad się zorientuje, że to oszustwo, zapyli kwiaty. Kwiaty lilii amazońskiej to pułapki. Gdy siądzie w nich chrząszcz, zamykają się na noc. W tym czasie rozwija się pręcik, a uwięziony owad zostaje obsypany pyłkiem. Zadowolony kwiat przebarwia się na czerwono i rankiem chrząszcza uwalnia.


Beata Igielska, Karolina Morelowska, Magda Patryas

Źródło: Wróżka nr 4/2009
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

Promocja wróżka