Przejść na drugą stronę

Pamięta Pani swój pierwszy poród?

Nie pamiętam pierwszej kobiety, której poród przyjmowałam. Śmiejemy się, że my, położne, na początku pracy, przez pierwsze miesiące, o ile nie lata, nie dostrzegamy kobiety w całości. Najpierw widzimy, jakkolwiek to zabrzmi, jedynie jej krocze, potem widzimy ją do pępka, do piersi, a twarz dopiero za jakiś czas. Zdarzało mi się na początku pracy, że kobieta zaczepiała mnie jeszcze w szpitalu, dziękując, a ja nie miałam pojęcia, z kim rozmawiam. Z czasem widzi się coraz więcej. Oczy, potem łzy, w końcu czuje się jej emocje. Piękny moment. Wtedy naprawdę wiesz, że podajesz komuś rękę.

Pamiętam pierwszy poród, jaki widziałam. W szkole położniczej. To był szok. Urodził się wtedy Wojtuś, to też pamiętam. Stałam sztywna. Trzy koleżanki, kiedy zaczęła się pojawiać główka, zemdlały. Wyniosłyśmy je na korytarz i pełne zaangażowania wróciłyśmy w mig na salę porodową. Wtedy zobaczyłam coś strasznego: maleńką głowę chorego, niedorozwiniętego dziecka… I zaczęły męczyć mnie myśli: Jakie to straszne, ta kobieta nie wie, że właśnie rodzi chore dziecko, dlaczego właśnie poród dziecka z małogłowiem musi być tym moim pierwszym, może to jest znak, że ten zawód jest dla mnie zbyt ciężki, że nie powinnam się tego podejmować, bo nie dam rady psychicznie.

Kiedy już pogrążona w tych myślach, ze łzami w oczach spojrzałam znowu na akcję porodową, oniemiałam. Okazało się, że to, co widziałam chwilę wcześniej, to był malutki fragment głowy i że właśnie widzę ją całą. Głowę zdrowego, dorodnego Wojtusia. Wtedy przez moment przeraziłam się jeszcze bardziej. W życiu nie przypuszczałam, że nasze ciało może być aż tak elastyczne. Taki był początek mojej misji.

I po wielu latach, w stu procentach profesjonalnie, przyjęła Pani najbardziej niezwykły poród – swojego wnuka…

Moją karierę zawodową dzielę na dwa etapy. Do porodu mojej córki i po nim. Sama zostałam mamą w młodym wieku i tak się złożyło, że moja córka, mając niespełna 20 lat, zaszła w ciążę. Bardzo długo nie poruszałyśmy tematu porodu i tego, kto będzie go przyjmował. Zapisałam ją do szkoły narodzin, bez konsultacji spytałam koleżankę, do której mam zaufanie, czy się wszystkim zajmie. Zgodziła się. Byłam prawie spokojna. Aż do dnia, kiedy zupełnie przypadkiem stałam się świadkiem rozmowy Martyny z moją znajomą.

Znajoma zapytała, czy córka wybrała już szpital, ona na to: „Oczywiście”. „A położną?”, dopytała znajoma. „Co za pytanie”, odpowiedziała Martyna, „oczywiście, że… mama”. Nie zapomnę tej chwili. Zamarłam. Krew odpłynęła mi z głowy. Nagle uświadomiłam sobie, że mój paniczny strach i wszystkie obiekcje są zupełnie nieistotne, bo skoro dla mojej córki to jest tak oczywiste, to ja po prostu nie mogę jej odmówić. Zaczęłam się oswajać z tą myślą.

Dużo miała Pani na to czasu?

To był siódmy miesiąc. Niewiele. Rozmawiałam z koleżankami i słyszałam tylko: „Widziałaś, żeby chirurg operował własne dziecko?”. „Nie bierz się za to!”. Mimo wszystko zdecydowałam się.

Bała się Pani, że nie będzie umiała być mamą czy położną?

Poród to jest walka. Trudny czas dla kobiety, ale też dla położnej. Kiedy wchodzi w grę jeszcze matka, wdziera się chaos. Z jednej strony jest położna, która powinna być stanowcza, bo tu nie ma miejsca na sentymenty, z drugiej strony jest matka, która widzi ból swojego dziecka. Widziałam, że ona cierpi, że stara się być dzielna. Powiem tylko tak: łatwo nie było. Adrenalina ogromna. Nigdy wcześniej takiej nie miałam.

Górę wzięła położna czy matka?

Położna. Martyna zdecydowała się na znieczulenie. Pierwsza dawka przestała działać, zaczęła odczuwać ból, rozwarcie było około 8-9 cm i to był najtrudniejszy moment. Generalnie powinnam podać jej kolejną dawkę, ale czułam, odbierałam sygnały od dziecka, mojego wnuka, że nie mogę tego zrobić. Bo kiedy zaczniemy czekać, aż zadziała znieczulenie, jemu najzwyczajniej zabraknie czasu. Zacznie się zwalniać tętno i skończy się cesarskim cięciem. Nie mogłam na to pozwolić. Powiedziałam z bólem: „Martyna, nie dam ci tej drugiej dawki, będzie ciężko, ale musisz dać radę”. Miałam rację…

Dzisiaj bardzo się cieszę, że zdecydowałam się na ten ruch. Z moim wnukiem czuję niesamowitą więź. I z pewnością nie jest to tylko więź łącząca babcię z wnukiem… Nie wspominając już o mojej relacji z córką. Zmieniła się całkowicie właśnie wtedy. I tak już zostało. To chyba była moja najlepsza decyzja w życiu. Poza tym muszę przyznać, że bałam się jeszcze jednego. Wiedziałam, że jeżeli ten poród przyjmie moja koleżanka, będę musiała czekać za drzwiami. A tego bym nie zniosła. Przecież jestem położną…


Karolina Morelowska

Fot. Przemysław Pokrycki/Fotoreporter

reklama
Źródło: Wróżka nr 5/2009
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl