Zatopione królestwo

Kiedyś państwo pałaców, świątyń, hebanu, kości słoniowej, kopalń złota. Pozostało po nim ledwo kilka wsi na wyspach w środku rzeki po tej stronie Tamy Nasera, której nie zalały wody Nilu.

Zatopione królestwo Na Elefantynę można się dostać tylko łodzią. Wyspa otrzymała swoje imię od wielkich szarych skał, które Nil przez tysiące lat wygładził tak, że wyglądają niczym słonie. Stoją po kolana w powolnych wodach i wciąż pamiętają dni, kiedy pływały do katarakty orszaki faraonów, hipopotamy i krokodyle. Od pięciu tysięcy lat Nubijczycy budują swoje domy z gliny i słomy na wyspie, którą we własnym języku nazywają Abu. Trzy czwarte tego skrawka lądu podzieliły pomiędzy siebie wioski Siou i Koti. Pomiędzy nimi pozostałości miasta Abu ze świątyniami Khnuma, boga z głową barana, i Satet, jego boskiej małżonki.

Czwartą częścią wyspy zawładnął obrzydliwie luksusowy, największy w Asuanie hotel Oberoi. Odciął się od Nubijczyków wysokim murem najeżonym zasiekami. Najbogatsi turyści, którzy kończą romantyczny rejs po Nilu, wsiadają do niebieskich motorowych łodzi i płyną do Oberoja na pożegnalne przyjęcie. Do Siou można się dostać taką samą łodzią. Może nieco mniej elegancką.

Jest gorąco. Przed południem zimą ponad 30 stopni. Latem około 50. Egipski przewoźnik drzemie w cieniu płótna rozpiętego nad pokładem. W tym samym cieniu śpi jego trzech kompanów. Powietrze, które ciągnie od rzeki, jest znacznie bardziej rześkie. Kiedy schodzę na brzeg z wysokiego asuańskiego nabrzeża, otwierają oczy z wyraźnym wysiłkiem.

– Jeśli masz talent do targowania się, zapłacisz funta, jeśli nie masz, to pewnie ze 20 – oczy przewoźnika, czarne jak egipskie ciemności, nie pozostawiają złudzeń. Staję na przystani i gapię się, jak fellachowie stawiają na swoich łodziach żagle w kolorze nigdy niepranych prześcieradeł. Egipcjanie wymieniają spojrzenia. Pewniej wiele tego poranka jeszcze nie zdążyli zarobić.
– Pan popłynie na wyspę – zachęca ten w błękitnej dżalabii. – Popłynąć do Siou to jak popłynąć do innego świata. Widać swoją lekcję odrobił należycie. Ale ja swoją też.

reklama

– Eeee… za gorąco – odwracam się plecami do wody, jak bym chciał odejść.
– Normalnie to 35 funtów – kłamie przewoźnik – ale jak dla pana to 15, sir.
– Normalnie to funta – uśmiecham się – ale dla pana niech będzie pięć.
I tak od słowa do słowa. Leniwie niczym Nil, odkąd spętały go tamy, odcinając krokodylom drogę na północ. W końcu płyniemy. Pięć minut do innego świata. Tam, gdzie ludzie nie mają już ogorzałych, białych twarzy Egipcjan, ale miękką, czarną skórę Etiopczyków, geny Kuszytów i maniery królów.

Choć dziś po ich pałacach i świątyniach pozostały tylko budzące zachwyt artefakty w muzeach całego świata, wciąż pamiętają, że kiedyś to oni panowali nad całą rzeką. Nawet kiedy Aleksander Wielki ruszył na południe, żeby podbić nubijskie kopalnie złota, na drodze stanęła mu księżniczka Kandas z Meroe na czele armii łuczników dosiadających słoni. A wówczas on, najsławniejszy z wodzów, zawrócił bez walki…

Labirynt zaklęty

Z przystani trzeba wspiąć się resztkami schodów na wysoki brzeg i pozwolić prowadzić uliczkom tak wąskim, że zakochani z domów naprzeciwko mogliby się całować z balkonów, gdyby tutejsze domy miały balkony. Albo przynajmniej okna. Ale mają tylko wejścia i kolorowe mury. Chłopcom nie wolno patrzeć w oczy kobietom, które nie są ich matkami albo żonami. Przez sześć wieków Nubia opierała się Arabom, ale w 1315 roku kalifowie skłonili Nubijczyków do porzucenia chrześcijaństwa na rzecz islamu.
– Kalifowie obiecali im zwolnienia podatkowe, jeśli wyrzekną się Chrystusa – opowiadał mi diakon z koptyjskiej katedry w Asuanie.

Koptowie są dumni z tego, że „wytrwali w prawdziwej wierze”. Ci z Kairu są biedakami. Ci z Górnego Egiptu to najlepiej sytuowani przedstawiciele klasy średniej. Podkreślają, że słowo „Kopt” oznacza po grecku „Egipcjanin”, więc uważają się za prawdziwych spadkobierców tradycji faraonów.
– Nubijczycy odeszli od prawdziwej wiary. Może dlatego dziś zostało im kilka wsi na wysepkach Nilu?

Labirynt uliczek na Elefantynie jest chyba zaklęty. Za każdym razem wybierasz inną. I za każdym razem trafiasz do domu z kolorowym napisem „Nubian House”, do domu Hamdiego. We wsi nikt nie jest starszy niż on. A szacunek dla siwych włosów jest wpisany w nubijską tradycję. Tak jak ławka w cieniu. I miętowa herbata dla tych, którzy o nią proszą.
– Takie są nasze prawa – wyjaśnia Hamdi. – Są starsze niż prawa islamu. Starsze niż prawa Chrystusa. Taaak – uśmiecha się, widząc moje zdziwienie. – Pamiętamy prawa Chrystusa. Przecież każdego poranka, jeśli spojrzę na zachód, widzę klasztor św. Szymona.

Stoi po przeciwnej stronie Nilu na wysokim pustynnym wzgórzu. Ostatni fort chrześcijan zdobyty przez muzułmanów. Koptowie trwali tu ponad czterysta lat, aż do dnia, gdy Salah Ad Din zdobył twierdzę w 1173 roku.
– Koptowie wybrali wojnę. My nową wiarę – kiwa głową starzec. – Nie wiem, kto miał rację. Minęło tysiąc lat. Dziś wszyscy mieszkamy w Egipcie. Nasze królestwo, najstarsze królestwo Afryki, zalały wody Jeziora Nasera. Im rząd pozwolił zbudować wielką katedrę w Asuanie. Nie pamiętam pierwszej tamy. Ale budowę drugiej pamiętam doskonale. Archeologów z całego świata, jak kamień po kamieniu pakowali do skrzyń nasze rzeźby, malowidła i mumie naszych książąt. I Polaków pamiętam…

Pustynia zaczyna się na brzegu Nilu. Kiedyś można było na wielbłądach ruszyć stąd w stronę Sudanu. Dziś Asuan można opuścić tylko w eskorcie policji, pustynia przestała być bezpieczna. Pierwsza tama na najbardziej na północ wysuniętej katarakcie Nilu powstała w 1902 roku. Poziom wód rzeki w Nubii wzrósł z 87 do 112 metrów, zalewając bezpowrotnie większość osiedli i zabytków. Ocalały jedynie te powyżej tamy, jak Elefantyna czy Seheyl, oraz położone powyżej granicy lustra wody. Ale tylko do początku lat 60., kiedy to zapadła decyzja o budowie Wysokiej Tamy. Wtedy, aby ocalić pamięć po pierwszym królestwie Afryki, UNESCO posłało do Nubii misje archeologiczne.

Najcenniejsze świątynie nie zostały zatopione bezpowrotnie. Debor przeniesiono do… Madrytu. Dendur do nowojorskiego Metropolitan Museum of Art, wykutą w skale świątynię Lessiya do Museo Egizio w Turynie, monumentalny portal świątyni Kalabasha jest dumą kolekcji muzeum egipskiego w Berlinie, pałac Taffa stoi w Rijksmuseum w Lejdzie. Pyszne pałace Semma i Buhen zostały w Afryce. Zrekonstruowano je w Chartumie. Na brzeg jeziora, kilkadziesiąt metrów powyżej lustra wody przeniesiono najwspanialszą świątynię nie tylko Nubii, ale i całego Egiptu: Abu Simbel.

– Ale wiele, wiele pałaców i świątyń mojego narodu zniknęło. Pozostały tylko zdjęcia i pamięć. Pamięć o tym, jak nasze królestwo, Kusz, nawet w Biblii o nim jest napisane, zawładnęło Egiptem… To nasz król był ojcem Chefrena, faraona, który zbudował największą piramidę. My też budowaliśmy piramidy. I katedry w czasach, zanim nadeszli Arabowie. Śladem polskiej misji w Nubii jest kolekcja malarstwa religijnego w stylu bizantyńskim, której część można zobaczyć w Muzeum Narodowym w Warszawie.

Pisklęta krokodyli

Na drugim brzegu wyspy, tym, z którego widać klasztor św. Szymona, na zachodnim brzegu Nilu, kilkunastu chłopców skacze na główkę do wody z pomostów, przy których cumują łodzie. Ich mokra skóra w słońcu lśni jak złoto. Słowo Nubia pochodzi od staroegipskiego nubw: „złoto”. Na tym właśnie wysokim brzegu mieszka Zahir w typowym domu z mułowych cegieł i dachem z trzciny i drewnianych kijów.

Wszystko otoczone wysokim murem, który daje cień i nie pozwala obcym zajrzeć do środka, jeśli gospodarze sobie tego nie życzą. Żeby wejść, trzeba zastukać. Wówczas kobiety zdążą schronić się w swojej części domu. Patrzenie w oczy nubijskich kobiet jest przecież tabu. Zastukałem do domu Zahira, żeby uniknąć zgrai wrzeszczących małolatów, którzy na mój widok wyleźli z rzeki, krzycząc w swoim języku, który nie jest angielskim. Ani arabskim.

– Wejdź, nieznajomy – Zahir otworzył drzwi bez zdziwienia. – Wejdź i napij się herbaty.
Pokoje wybudowane wokół pobielonego dziedzińca. W jednym z nich na czerwonych matach klęczy wysoki, szczupły mężczyzna w średnim wieku. Klęczy i bije pokłony.
– To brat – Zahir nalewa miętowej herbaty z brązowego dzbana z długim dziobem. – Modli się. Ale nie musisz się niepokoić, jemu nie przeszkadza czyjaś obecność. Modli się zawsze o to samo. Żeby Allach pozwolił rodzinie zachować honor, zdrowie i zawsze mieszkać nad brzegiem Nilu.

Wobec tego wchodzę, żeby wyjrzeć przez okno na kolejną wyspę z niezwykłym ogrodem botanicznym, który lord Horacy Kitchener założył w 1890 roku. I wysoki brzeg za nią. Wrota Sahary. Na samym szczycie klasztor św. Szymona. Na prawo od niego mauzoleum czcigodnego imama Mohammada Shah Agi Khana. Wybudowała je żona Khana w 1957 roku. A potem, do samej śmierci w 2000 roku, wspinała się na piaszczystą wydmę w 45-stopniowym upale, żeby na grobie męża złożyć świeżą różę. Tak potrafią kochać kobiety islamu.

Na ścianach domu Zahira wiszą sztylety, miecze, krótkie łuki, bukłaki na wodę i sporej wielkości figurki wielbłądów na ozdobnych sznurach.
– To puzdra na hennę – uśmiecha się i zdejmuje głowę jednej z wielbłądzich figur. – Nasze kobiety malują sobie henną nogi i dłonie, czernią włosy, a czasami malują twarze.
Rysunki na dłoniach i stopach są elementem ceremoniału ślubnego. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu obrzędy weselne potrafiły ciągnąć się nawet do 40 dni. Dziś to dwa tygodnie ceremonialnych odwiedzin z prezentami, przyjęć z muzyką, malowania tatuaży, tanecznych procesji.

Mistrzynie rysunków uznawane są powszechnie za artystki, a henna obok rękodzieła i artystycznej broni za narodową sztukę Nubijczyków. Najsławniejszą malarką tatuaży henną jest pani Rahmat. W Asuanie przy Sharia Sultan Abu’l Ela otworzyła własną pracownię. Europejki coraz częściej przybywają tu specjalnie, żeby umówić się z Rahmat. Albo na targowisku znaleźć unikatową biżuterię. Kobiety Nubii noszą na co dzień kilka par kolczyków, pierścienie, obręcze na ramionach i stopach i złote naszyjniki z imieniem Allacha. Pod ścianą, na której wiszą łuki, stoi akwarium z małymi krokodylami.

– To na szczęście. Kiedyś krokodyle można było schwytać na brzegach naszej wyspy, ale teraz tama nie pozwala im wypływać powyżej katarakty. Łapiemy je na brzegach Jeziora Nasera. Krokodyle pisklęta widziałem też w innych domach. Czasem żywe, w akwariach, czasem suszone i preparowane. Krokodyl powinien być w domu w widocznym miejscu. Tak jak szczęśliwa siódemka i magiczna dziewiątka, cyfra, która pozwala Nubijczykowi pozostać nad Nilem.

Świątynia Izydy znajduje się na wyspie File. Słowo to oznacza „koniec”. Dla starożytnych Egipcjan budowla była granicą znanego im świata. Dla Nubijczyków – początkiem nieznanego.W poprzek czasu

Choć misja UNESCO sprawiła, że połowa nubijskich zabytków opuściła Afrykę, to wciąż pozostało nad Nilem kilkadziesiąt wyjątkowych skarbów. Do niektórych, jak świątynia Kalabasha przeniesiona przez niemieckich naukowców na inną wyspę (częściowo do Berlina) czy niesamowita File, trzeba popłynąć łodzią. Do innych, jak Abu Simbel, można pojechać samochodem w konwoju policyjnych radiowozów. To reguła wprowadzona z obawy przed zamachami.

Monumentalna świątynia na File po zbudowaniu pierwszej tamy, przed stu laty, została najsławniejszą atrakcją Egiptu i Sudanu: stała do połowy zanurzona w wodzie, do gmachów świątynnych wpływało się łodziami, przy pochodniach, których blask ożywiał reliefy nubijskich królów i egipskich faraonów. A w dole, spod wody, patrzyły na podróżników oczy Nefertari i ptasia głowa Horusa.

W 1972 roku rozpoczęła się ośmioletnia operacja przeniesienia kompleksu kamień po kamieniu na wyższą o 20 metrów wyspę Agilkia. Dzięki temu można dziś zabłąkać się w olbrzymim kompleksie świątyni Izydy, zobaczyć ślady po tym, jak Nubijczycy, kiedy przed dwoma tysiącami lat przyjęli chrześcijaństwo, skuwali twarze egipskich bóstw i ryli na kolumnadach koptyjskie krzyże. I ślady tego, jak przed siedmioma wiekami, kiedy łucznicy Nubii ulegli arabskim jeźdźcom, krzyże zdzierano ze ścian, żeby wyryć na nich sury Koranu. W wioskach i oazach Nubii można odszukać sporo pałaców, piramid (było ich 220, niemal dwa razy tyle co w Egipcie), kościołów i świątyń. Ale nie jest to łatwe, gdyż egipskie władze od kilkunastu lat nie wydają obcokrajowcom pozwoleń na poruszanie się na południe od Asuanu. Wyjątkiem jest Abu Simbel. Nic dziwnego. Przecież to obok Sfinksa najbardziej znany zabytek Afryki.

Sanktuarium Ramzesa II i Nefertari przenoszono latami na miejsce położone 60 metrów powyżej oryginalnej lokalizacji. Kiedyś nie było tu jeziora. Tylko rozlewiska Nilu. A ponad nimi monumentalna fasada świątyni. Cztery posągi Ramzesa II wykute w piaskowcu tak, żeby o świcie patrzyły słońcu prosto w twarz. W poprzek czasu. Dziś siedzi ich tylko trzech. Głowa czwartego leży u jego stóp. Czas okazał się silniejszy.


Grzegorz Kapla

Źródło: Wróżka nr 6/2009
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl