– Byłem przerażony – wspomina Marcin, wiecznie zagoniony menedżer z koncernu handlowego. – Czułem trudny do określenia lęk przed czasem, którego niczym nie wypełnię.
Anna zabrała z sobą książki, notatnik, długopisy. Nawet ich nie wyjęła. Życie zakonnych braci jest monotonne, ale szczelnie wypełnione. Dzień zaczyna się pobudką, z reguły o 6.00 rano. Potem nabożeństwo, skromne śniadanie, praca, obiad, kontemplacja, modlitwa, kolacja, nabożeństwo i o 22.00 cisza nocna. Goście mogą, ale nie muszą dostosowywać się do tego rytmu, nie wolno im natomiast wybijać z niego mnichów. Dlatego do klasztorów męskich nie przyjmuje się kobiet, a do zgromadzeń żeńskich – mężczyzn.
Habitów nakładać nie trzeba, ale jeśli ktoś wyrazi takie życzenie, prośba bywa spełniana. Ojciec Wiesław Kowalewski z Rytwian mówił dziennikarzom, że dopuszczalne jest wszystko, co nie koliduje z regułą zakonu, nawet wstawienie do celi zamiast łóżka trumny. Tak nietypowe zlecenia zdarzają się jednak bardzo rzadko, bo ludzie chcą spędzić urlop w klasztorze nie po to, by pokutować czy umartwiać się. – Większość przyjeżdżających to osoby uzależnione od cywilizacji, które potrzebują czasu na przemyślenia – wyjaśniał ksiądz Kowalewski. – My pomagamy im w oderwaniu się od szumu codzienności.
Wolność za murami
Czasu z pewnością nie zabraknie. W celach nie ma bowiem jego największych pożeraczy – telewizorów, radia, gazet, internetu. Jedynie stół, łóżko, stolik, krzesło, krzyż na ścianie, Pismo Święte, czasem bukiet kwiatów. Nikt nikogo nie pogania, do niczego nie zmusza, nie rozlicza z wykonanych zadań. Na początku trudno się do tego przyzwyczaić. Ale po dwóch–trzech dniach znika poczucie, że „trzeba koniecznie zrobić coś ważnego i pilnego”.
– To niezwykły stan – opowiada Marcin. – Jakiś niewysłowiony luz, wrażenie, że chociaż zamknąłem się za murami, jestem wreszcie wolny.
O tym, że z czasem dzieje się coś dziwnego, mówią wszyscy, którzy spędzili urlop w takich miejscach. Za klasztornymi murami biegnie on o wiele szybciej niż w normalnym życiu, gdy gonimy z zegarkiem w ręku. A może właśnie dopiero wtedy, gdy jest go pod dostatkiem, zaczynamy go dostrzegać i doceniać te chwile, które zostały nam dane? Bo przecież tak naprawdę to nie czas przemija, lecz my. On jest wieczny. W codziennym zagonieniu nawet o tym nie myślimy. I nie widzimy, jak wiele rzeczy tracimy.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.