Trzy kobiety. Trzy wyznania

Mają dwóch synów: 18-letniego Dawida i 13-letniego Pawła. – Są dla nas cudownym darem, jak oliwki wyrosłe w ogrodzie naszej miłości. Dawid począł się w noc poślubną, Paweł urodził się w rocznicę naszego ślubu. Chcemy pokazywać im Boga, to, jak z Nim żyjemy na co dzień. Chcemy, aby mieli w nas oparcie. Ale oni sami podejmą decyzję o swojej drodze. Bóg dał wszystkim wolną wolę i nie chcemy jej pogwałcić.

Dawid już wybrał: ponad rok temu przyjął chrzest. – Jestem żoną pastora, doskonale uzupełniamy się w służbie kościelnej. Staram się wspierać męża, ale mam też swoją ścieżkę, swoje zadania, spełniam się w pracy charytatywnej. W codziennym życiu nie od razu ujawnia, kim jest jej mąż. Nie chce niepotrzebnych uprzedzeń. Ale też i tego nie kryje. Ludzie często są zdumieni: „Jesteś żoną pastora? To niemożliwe! Przecież ty jesteś taka normalna!”.

Beata pragnęła rozwijać swoją duchowość. Szukała drogi w różnych religiach. Odnalazła w kościele mormońskim. Razem z miłościąŻycie według Księgi Mormona

Z Beatą Bohdanowicz spotykam się w kawiarni. Wita mnie 42-letnia kobieta o dziewczęcym wyglądzie, bez makijażu. Kawy nie pije, herbaty również, bo mormoni są przeciwni wszelkim używkom. Zamawia gorącą czekoladę. – Jestem mężatką dopiero kilka miesięcy – mówi. – Najpierw zainteresował mnie Marcin, a kiedy dowiedziałam się, że jest mormonem, naturalną konsekwencją była chęć poznania religii, którą on wyznaje.

Beata urodziła się w Warszawie, w typowej katolickiej rodzinie. Została ochrzczona, ale z bierzmowania już zrezygnowała. – Byłam młoda, zbuntowana i w Kościele katolickim nie mogłam odnaleźć bliskości z Bogiem – opowiada. – Odeszłam. Oczywiście, zdarzało się, że chodziłam na msze za dziadka czy babcię, chrzty, śluby. Ale nie czułam się w kościele dobrze. Byłam jak obca i miałam wrażenie, że oszukuję samą siebie. A z drugiej strony pragnęłam rozwijać swoją duchowość. Szukałam jej w innych religiach. Również w buddyzmie. I to wciąż nie było to, o co mi chodziło.

reklama

Studiowała psychologię, później pracowała w wielu miejscach: w gazetach, przygotowywała sesje zdjęciowe dla magazynów, była opiekunką do dzieci. Wreszcie dostała pracę w fundacji zajmującej się dziećmi niepełnosprawnymi: z porażeniem mózgowym, z autyzmem. Tam poznała Marcina. – To było trzy lata temu – wspomina. – Akurat tego dnia wróciłam ze spotkania z wróżką. Poszłam do niej, bo czułam, że stoję na zakręcie. Modliłam się o męża. Prosiłam o niego Boga i Jana Pawła II.

Marcin pierwszy do niej podszedł, przedstawił się. Pomyślała: „Fajny chłopak”. Ale nie zwracała na niego uwagi. – W pewnym momencie to koleżanki z ośrodka zaczęły nas ze sobą swatać – mówi Beata. – Dostawaliśmy podobne prace, zaczęliśmy coraz więcej ze sobą przebywać. Marcin mnie intrygował. Był skryty, tajemniczy i… dziwny. Dawał mi mnóstwo sprzecznych sygnałów. Sprawiał wrażenie, że jest mną zainteresowany, a nagle przerywał w pół zdania, żegnał się szybko i odchodził. Kiedy zaprosiłam go na urodziny, najpierw ucieszył się, obiecał, że przyjdzie, a potem nagle się wycofał.

W końcu wyznał mojej koleżance, że urodziny są zaplanowane na niedzielę, a on ten dzień święci. No i nie pije alkoholu, kawy, herbaty… Żadnych używek. Od ponad roku należał już do Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych Dni Ostatnich. Wierni tego Kościoła to inaczej mormoni. Byłam w szoku. Nie miałam pojęcia, kim są mormoni. Ale pomyślałam, że jeśli się dowiem jak najwięcej o tym Kościele, to równocześnie dowiem się czegoś i o nim. Dlaczego sprawia wrażenie, jakby żył w innym świecie, dlaczego tak dziwnie się zachowuje, czego zabrania mu jego religia.

Czytając o mormonach, Beata zrozumiała, że myśli i czuje podobnie jak oni. – Ich zasady odpowiadają mi i okazało się, że nie znając Kościoła, realizowałam je w życiu. Nie jest to nic wymyślnego, zwykłe rzeczy: starać się być dobrym człowiekiem, kochać ludzi, nie krzywdzić ich – opowiada.

Potem były wakacje. Beata i Marcin razem z niepełnosprawnymi podopiecznymi wyjechali nad morze. Tam Marcin dał jej Księgę Mormona. – To Biblia wyznawców tego Kościoła. Jeszcze jedno świadectwo o Chrystusie – mówi Beata. – Mormoni starają się naśladować drogę Chrystusa, jego życie. Zasypywałam go mnóstwem pytań. Nie na wszystkie umiał odpowiedzieć. Zaprosił mnie na spotkanie do kaplicy. Tego dnia przyjechał do Polski mormoński prorok, jeden z 12 apostołów.

Ujrzała mężczyznę z wielką charyzmą, który porwał ją swoim wykładem. – Poczułam miłość, ciepło, bliskość z ludźmi. Wcześniej myślałam, że nie potrzebuję Kościoła w sensie społeczności. Że sama mogę rozmawiać z Bogiem. W kaplicy odczułam, jak ta społeczność jest potrzebna – mówi Beata. Najpierw została mormonką, a dopiero potem żoną Marcina. – Rodzice długo nic nie wiedzieli. Trochę się bałam im o tym powiedzieć. Poznali już Marcina, był u nas na Wigilii. Kościół Jezusa Chrystusa Świętych Dni Ostatnich obchodzi święta danego kraju. I przestrzega prawa danego kraju. Więc na przykład wielożeństwo mormonów to bajka.

Beata pragnęła, by podczas chrztu w Kościele mormońskim towarzyszyli jej najbliżsi. – Mama była zdumiona, choć przyjęła moją decyzję spokojnie. Trochę się dziwiła, bo wcześniej wszelkie zakazy i nakazy działały na mnie jak płachta na byka. Tata się odżegnywał, że nie pójdzie, trochę się na mnie wtedy obraził.

Źródło: Wróżka nr 6/2009
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl