Życie po życiu

Na duchowej ścieżce

– Gdyby nie cukrzyca, straciłabym kolejne lata, nie mogąc się zdecydować na odejście z teatru – mówi Katarzyna Miernicka. Teraz ma pewność, że idzie dobrą drogą. – Dzięki medytacji pojęłam, że więcej jako aktorka nie zdziałam. W tym życiu mam przed sobą inne zadania – tłumaczy. Jakie? – Rozwój duchowy – mówi.
Katarzyna jest nauczycielką tai-chi. Jeszcze podczas pracy w teatrze zaczęła uczyć się tej chińskiej gimnastyki i filozofii. Potem studiowała astrologię.
– Wszystko jest po coś – uśmiecha się. – Już jako dwudziestoparoletnia dziewczyna zainteresowałam się filozofią Wschodu, ale nie przypuszczałam, że kiedyś będzie to baza dla mojego nowego życia – mówi.

Dziś korzysta z nauk tai-chi dla siebie i naucza innych. Uczy także zdrowego żywienia w ramach kuchni pięciu przemian. Pomaga ludziom w odpowiedzi na najważniejsze pytania – o śmierć, cierpienie, przemijanie, używając do tego celu wspólnych medytacji.
– Bo teraz najważniejsi dla mnie są ludzie – mówi Kasia. Zmiany w duszy odzwierciedla wygląd zewnętrzny.
– Dawniej zakładałam czarne skóry, mini i czerwone kapelusze. Do tego dużo srebrnej biżuterii, paski z ogromnymi klamrami i ostry makijaż – mówi.

Dziś nosi jasne stroje – luźne spodnie i bluzy. Dużo ubrań ma w kolorze białym. – Biel symbolizuje czystość. Nie mam potrzeby zwracania na siebie uwagi. Najczęściej się nie maluję – mówi Katarzyna.
Ma też nowych przyjaciół. – Jedni ludzie do nas przychodzą, a inni odchodzą, to normalne – tłumaczy. Z domu powyrzucała wszystkie ciemne i ciężkie meble. Zmieniła też adres. Przeniosła się do odległego o 40 km od Warszawy Teresina, gdzie widać przestrzeń – malownicze pola, wierzby, kręte drogi i las brzozowy, w sezonie pełen grzybów.

reklama

Początki nie były łatwe. – Na poziomie duchowym wiedziałam, że podjęłam słuszną decyzję, zwalniając się z teatru, ale nie miałam pojęcia, co robić dalej. Ogarniała mnie rozpacz, niejedną noc przepłakałam – opowiada Kasia. – Jak zarobić na życie?
W końcu zaczęła udzielać lekcji dykcji. Przez jakiś czas dawały jej skromne utrzymanie. Dopiero potem zajęła się nauczaniem tai-chi. – Musiałam przede wszystkim dostać pozwolenie od swojego mistrza – śmieje się.
Trzy razy w tygodniu przyjeżdża do Warszawy, gdzie prowadzi zajęcia, latem i jesienią organizuje obozy z tai-chi.

– Jestem szczęśliwym człowiekiem, chociaż moje życie nie jest usłane różami – mówi. – Kiedy się bowiem wstępuje na ścieżkę duchową (Kasia praktykuje także buddyzm tybetański), to pewne wydarzenia, także te przykre, szybciej się pojawiają. I człowiek musi sobie z nimi radzić – tłumaczy. Cukrzyca? Kasia twierdzi, że nie mogło być inaczej. – Źródłem tej choroby są nieuporządkowane emocje i chaos w duszy. Potem zmienia się metabolizm – mówi. Jest wdzięczna za chorobę i za to, że dostała ją w odpowiednim czasie.
– Kiedy się pojawiła, byłam przerażona. Ale teraz wiem, że jest moim najlepszym przyjacielem, przewodnikiem duchowym – mówi.

Dlaczego? – Bo mnie dyscyplinuje. Mam tendencje do nieumiarkowania w tym, co sprawia mi przyjemność – tłumaczy. Zdaniem Katarzyny zachowujemy się tak, jak jemy, a jemy, jak się zachowujemy. Cukrzyca wprowadziła w jej życiu zmianę.
– Jestem teraz bardziej rozsądna. Nie biorę się już za wszystko naraz i dzięki temu łatwiej mi osiągać cele – mówi mistrzyni tai-chi.

Iza wierzy, że każdy jest dobry, boski w swej istocie, jedynie o tym zapomniał.Droga do siebie

Pobyt w szpitalu na oddziale depresji uświadomił Natalii, że miała niskie poczucie własnej wartości. Przez to nie mogła osiągnąć sukcesu zawodowego, chociaż była zdolną architektką. – We wszystkich firmach od razu wchodziłam w rolę ofiary. Nikt się ze mną nie liczył, nie dawał mi poważnych zadań – mówi. Psychoterapia pokazała, że nie znała swoich własnych potrzeb, starała się natomiast bezkrytycznie spełniać oczekiwania innych.

– W domu najważniejsza była nauka i posłuszeństwo. Rodzice kochali mnie za to, że byłam grzeczna i wzorowo się uczyłam. Odgradzali mnie od rówieśników, twierdząc, że mają na mnie zły wpływ – wspomina. W efekcie potem trudno jej było się zaprzyjaźnić, a najdłuższy związek z mężczyzną trwał cztery miesiące. Wszystkich szefów w pracy traktowała jak autorytety.

– Przypominali mi surowego ojca, któremu trzeba bezwzględnie się podporządkować – mówi. – Nie umiałam mówić „nie”, kiedy zmuszano mnie do pracy poniżej moich możliwości i niewpisanej w zakres obowiązków. Buntowałam się, ale, niestety, destrukcyjnie, na przykład odchodząc z firmy i nie troszcząc się o to, by wypłacono mi należne pieniądze – mówi.

Teraz potrafi dbać o swoje interesy. Po zakończeniu terapii otworzyła firmę. Pomógł brat i znajomy z terapii, który został jej pierwszym klientem. A potem okazało się, że ludzie polecają firmę Natalii innym.
Dziś 34-letnia Natalia jest szczęśliwa. Ma za sobą 100 udanych projektów. Często nie może uwolnić się od telefonów – wyrobiła sobie doskonałą markę i ludzie sami się do niej zgłaszają.

Mówi, że czuje się spełniona zawodowo. – A stało się to, paradoksalnie, dzięki depresji… Była początkiem mojej drogi do siebie – mówi artystka. Sukcesowi zawodowemu towarzyszy także sukces emocjonalny. Nareszcie ma stałego partnera. Z Krzysztofem są razem już od roku. – To może nie jest sielanka. Ale uczę się bliskości i okazywania uczuć. Jest mi coraz lepiej samej ze sobą i z innymi – mówi.

Oczyszczenie duszy

Wyjazd do Indii uzdrowił Izę Demozzi. Po 52-dniowej ajurwedyjskiej kuracji oczyszczającej stanęła na nogi. Codzienna praktyka jogi, medytacje, oddechy (pranayama), przebywanie wśród natury sprawiły, że Iza odnalazła się na nowo. Po powrocie do Polski dalej stosowała się do dietetycznych zaleceń lekarza ajurwedy: trzy gorące posiłki dziennie, a także nieunikanie mięsa, co po 12 latach bycia wegetarianką stanowiło niemały problem. Czuła, że już jest inną osobą, także mentalnie.

– Zmieniło się moje postrzeganie rzeczywistości. Dawniej używałam w większości lewej półkuli, odpowiedzialnej za logikę, teraz otworzyłam serce i zaczęłam uruchamiać prawą półkulę – tłumaczy. Co to znaczy?
– Jestem bardziej otwarta, podchodzę do ludzi z sercem i zaufaniem – mówi. – Czuję łączność z Bogiem, a więc i całym światem. Praca na drodze rozwoju osobistego jest jednak bardzo wymagająca. Przede wszystkim trzeba nauczyć się kochać siebie, dopiero potem można otworzyć się na innych.

– To nie jest proste zadanie, choć z pozoru tak wygląda – mówi Iza. Ale wierzy, że nie ma przypadków. Potrafi wytłumaczyć sens choroby. – Czym jest? To krzyk duszy, wołanie o zmianę. Tak było i w moim przypadku – mówi Iza. Praca w korporacji? – To nie było dla mnie – tłumaczy. Poza tym bardzo trudno odnaleźć jedność z Matką Naturą, nie mając czasu nawet na refleksje nad sensem dnia codziennego. Każdy w życiu powinien do czegoś dążyć, ale celem nie mogą być tylko dobra materialne.
– Nigdy nie dadzą człowiekowi poczucia bezpieczeństwa i spełnienia – mówi była menedżerka. Teraz to wie. – Życie jest pełnią obfitości, z której należy czerpać z miłością. Jesteśmy jednostkami duchowymi, mającymi doświadczenia materialne, nie odwrotnie. Natomiast poczucie spełnienia daje praca na rzecz innych – dodaje.

Po powrocie z Indii założyła Centrum Ajurwedy, gdzie pomaga w różnych przypadkach za pomocą masaży, prowadzi indywidualne konsultacje i planuje odpowiednią dietę.
– Niewiele zarabiam w porównaniu z tym, co kiedyś – mówi. – Ale moje życie stało się pełniejsze, odnalazłam swoją drogę, a przynajmniej kierunek, w którym powinnam podążać – dodaje. Zmiany na co dzień? – Mam poczucie sensu i spełnienia, inaczej też funkcjonuję. Staram się kierować sercem, nie logiką umysłu. Nie oceniać, a jedynie rozumieć, co ktoś chce przekazać poprzez zachowanie czy słowa – mówi. – Wyznaję doktrynę, że każdy jest dobry, boski w swojej istocie, jedynie o tym zapomniał – dodaje z uśmiechem.


Barbara Jagas

Źródło: Wróżka nr 8/2009
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl