Nic prócz życia

Zdjęcia Józefa Stawinogi. Przez 37 lat żył w namiocie w angielskim Wolverhampton. Kamienny raj

Niezwykły świat, skrojony na miarę osobistych potrzeb i marzeń, stworzył inny świecki pustelnik, Włoch Valerio Ricetti. Z zawodu był kamieniarzem, jednak chciał czegoś więcej niż pracy przy budowie dróg i tuneli. Rzucił ją i wyjechał aż do Australii. Tam imał się różnych zajęć, pływał na parowcu po rzekach, kładł tory kolejowe. Któregoś dnia wyszedł z robotniczego baraku i nie wrócił. Uznano go za zaginionego. Tymczasem Ricetti znalazł to, czego podświadomie szukał przez całe życie – ukrytą w skale sieć jaskiń. Schronił się w nich przed burzą i pozostał przez ćwierć wieku. Wewnątrz były jeziorka ze słodką wodą, w pobliżu ciągnęły się plantacje warzyw i owoców. Na tyle rozległe, by nikt nie zauważył, że co noc ktoś podbiera trochę plonów. Jak niemal każdy pustelnik Ricetti rozpoczął nowe życie od budowania. Ale nie skromnej chaty, lecz podziemnego pałacu. Wykonał wręcz niewyobrażalną pracę, wykuł korytarze, komnaty połączone mostami i tunelami, kaplicę zdobioną rzeźbami.

Ukrywał się tak dobrze, że okoliczni mieszkańcy dopiero po sześciu latach dowiedzieli się o jego istnieniu. I to też wyłącznie dzięki przypadkowi, gdyż kamieniarz-samotnik upadł w czasie pracy i złamał nogę. Dowlókł się do drogi, gdzie znalazł go farmer i natychmiast odwiózł do szpitala. Tam założono mu kartotekę, co wymagało podania adresu zamieszkania. Odtąd już się nie ukrywał i wyszedł z budową na zewnątrz. Tworzył przedziwne konstrukcje na otaczających jaskinię skałach, zagospodarował olbrzymi obszar 160 tys. m2. Swoje dzieło nazywał Rajskim Ogrodem lub Nową Utopią.

Po wybuchu II wojny światowej jako Włoch, a więc obywatel państwa wrogiego Australii, był zobowiązany do zarejestrowania się w wykazie cudzoziemców. Nie zrobił tego i w roku 1942 został aresztowany. Badania wykazały, że wbrew podejrzeniom nie cierpi na żadną chorobę psychiczną. Po prostu żył, jak chciał i robił, co chciał. Nie stanowił też żadnego zagrożenia dla państwa, więc pozwolono mu wrócić do jego świata. Opuścił go, co ponownie potwierdziło, że jest w pełni władz umysłowych, na wieść o ciężkiej chorobie brata. Wyjechał do Włoch, ale wstrząs wywołany nagłą i drastyczną zmianą warunków życia okazał się tak silny, że po kilku miesiącach Ricetti zmarł.

reklama

Pustelników łączy jedno. Niezgoda na życie, którego głównym celem są dobra materialne. Uciec przed sławą

Jedni zrywali ze światem, by się modlić, inni, by żyć zgodnie ze swoją naturą. Brytyjczyk Tom Woodbridge zaszył się na atlantyckiej wyspie Skye, bo miał dość rozgłosu. Zdobył go, gdy po zakończeniu zawodowej służby wojskowej wytatuował sobie całe ciało w cętki. Dziennikarze natychmiast nazwali go człowiekiem-lampartem, trafił do Księgi Rekordów Guinnessa i stał się gwiazdą. Objeżdżał kraj, występując na licznych pokazach, grywał w filmach, uatrakcyjniał programy telewizyjne. Nawet szczelnie ubrany nie mógł spokojnie zrobić zakupów. 20 lat temu powiedział: „Dość” i zniknął. Dziś wiadomo, że na odludnej wyspie u wybrzeży Szkocji znalazł opuszczony kamienny dom i chociaż nie było w nim nawet podłogi, uznał go za idealne miejsce dla siebie.

– Nie wtrącam się w życie innych i nie chcę, by inni wtrącali się w moje – powiedział przyjacielowi, który po długich poszukiwaniach odnalazł jego pustelnię. Poza nim nie rozmawiał z nikim. Jesienią ubiegłego roku poważnie zachorował i dał się przekonać do powrotu bliżej cywilizacji. Otrzymał pomoc medyczną i porządne mieszkanie. Ale choć osiadł wśród ludzi, trybu życia nie zmienił. Do pokoju pozwolił wstawić jedynie drewniany stolik, krzesło i łóżko, nie przyjął telewizora, telefonu, nawet radia. Odmawia rozmów z dziennikarzami. Jak prawdziwy lampart najpewniej się czuje w ukryciu.

Polski sadhu

W czasie gdy człowiek-lampart się ukrywał, nasz rodak Józef Stawinoga prowadził swoje pustelnicze życie na oczach wszystkich. Jego eremem był namiot rozstawiony na trawniku dzielącym ruchliwe jezdnie w angielskim mieście Wolverhampton. Nie wiadomo, co skłoniło go do zerwania z cywilizacją, być może chciał w ten sposób odpokutować za zło, jakie wcześniej wyrządził. Jego jedyny przyjaciel zasugerował, że w czasie wojny Stawinoga służył w SS. Nie ma na to dowodów, ale bez wątpienia wcielono go do niemieckiej armii. Być może uciekł z niej do polskiego wojska, być może został wzięty do niewoli przez Brytyjczyków. Pewne jest, że po wojnie osiedlił się w Anglii, pracował w hucie, ożenił się, ale żonę traktował tak źle, że po niespełna roku małżeństwa uciekła od niego. Wtedy coś w nim pękło. Nie przyszedł do pracy, kilka dni później zaniepokojeni koledzy znaleźli go na ulicy. Szedł z tobołkiem na plecach, nie chciał rozmawiać.

Początkowo sypiał w starych opuszczonych domach, gdy je wyburzono, przeniósł się na trawnik. Chronił się pod plandeką, którą narzucił na krzaki. Widząc, jak marznie i moknie, koledzy rozstawili nad nią namiot. Spędził w nim 38 lat. W 200-tysięcznym mieście znali go w zasadzie wszyscy. Odmawiał przyjęcia jakiejkolwiek pomocy, nie pobierał przyznanych mu zasiłków. Na koncie, z którego nigdy nie skorzystał, uzbierało się ponad 90 tys. funtów (prawie pół miliona złotych). Jak większość pustelników, ukrył łączącą go z porzuconym światem prawdziwą tożsamość i przybrał nowe imię – Fred.

Brodaty, długowłosy, ubrany w łachmany zyskał szczególny szacunek u hindusów, którym przypominał ulicznych ascetów z ich kraju. Gdy w ubiegłym roku umarł, rzecznik władz miasta oświadczył, że „był niezwykłą postacią i Wolverhampton bez niego nie będzie już takie samo”. Żywot pustelnika okazał się więc zrozumiały i przemawiający do wyobraźni przedstawicieli tak różnych kultur, jak polska, angielska i hinduska. To jeszcze jeden dowód, że tęsknota za życiem niezmąconym codziennymi troskami o byt materialny, bardziej uduchowionym, zgodnym z wewnętrznymi przekonaniami i potrzebami tkwi w ludziach niezależnie od wyznawanej religii czy światopoglądu.

*

Pustelników nie da się naśladować

Byłoby to sprzeczne z naturą chyba każdego z nas. Ale można potraktować ich życie jak prowokację do zastanowienia się nad naszym własnym. Czy rzeczywiście wszystko, co robimy, gromadzimy, za czym gonimy, jest nam niezbędne? Czy nie żyłoby się lżej, gdybyśmy odrzucili część tego balastu i zamiast wrzucać do studni kolejne kamienie, popatrzyli na spokojną toń i jak podróżnik z przytoczonej na wstępie opowieści powiedzieli: „Teraz widzę siebie”?


Katarzyna Pomorska

Źródło: Wróżka nr 8/2009
Tagi:
Komentarzy: 1
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

Promocja wróżka