Warto było

Być jak Jerzy Waldorff

Na studiach biega na przedstawienia baletowe. Organizuje wycieczki do Teatru Wielkiego, zabiera znajomych. Czyta książki o kompozytorach, gromadzi wycinki z prasy na temat baletu. Chce zostać drugim Bogusławem Kaczyńskim albo Jerzym Waldorffem! Opisywać wrażenia po spektaklu, walczyć o sztukę, mieć na nią wpływ. Nie ma pojęcia, jak to zrobić. Kończy studia. Ma do wyboru: a. zostać nauczycielką, ale na samą myśl o tym cierpnie jej skóra, b. być tłumaczem przysięgłym, co też jej się nie uśmiecha, c. zostać sekretarką biura – brrr. A co z wiedzą na temat kultury rosyjskiej i baletem? W końcu zdaje na podyplomowe dziennikarstwo. Myśli: „Będę pisać o balecie”.

­– Nagle dzwoni koleżanka, że w „Życiu Warszawy” potrzebują recenzenta. Myślę: „Brawo, brawo, zostanę zawodowym krytykiem muzycznym”. Piszę pięć czy sześć lat. Bez etatu. Piszę też do kilku pism fachowych. A gdzieś w środku siedzi i nie daje spokoju ten balet...
Dowiaduję się, że na Akademii Muzycznej ruszają studia podyplomowe z teorii tańca. Myślę: „Kto ma to studiować, jeśli nie ja? Może się dowiem czegoś nowego o tańcu, nie tylko o balecie?”.

Katarzyna systematyzuje wiedzę, poznaje interesujące osoby i zespoły taneczne. Chodzi na zajęcia z tańca historycznego i współczesnego, ma elementy warsztatu aktorskiego. Czuje, że żyje. To jej świat. Jednocześnie coraz wyraźniej dostrzega, że w prasie tematyka kultury wysokiej jest traktowana po macoszemu. A ona chce robić coś dla środowiska baletowego. Jako recenzent niewiele już może. Zresztą wyrażanie opinii o spektaklach przestaje wystarczać. I w tym momencie przychodzi propozycja pracy… w dziale literackim Teatru Wielkiego! I to od Pawła Chynowskiego, na którego tekstach o balecie zamieszczanych w „Życiu Warszawy” się wychowała. Były dla niej przykładem, że można pisać o sztuce i coś dla niej robić.

reklama

Drugi dom


Kaśka w swoim drugim domu rozmachem przypominającym miasto w mieście, gdzie łatwo zabłądzić, zaczyna się realizować. Świetnie czuje się w wyjątkowej atmosferze, z wyjątkowymi ludźmi. Ekscytuje ją możliwość kibicowania rodzeniu się spektaklu. Twórcom dostarcza informacje, tłumaczy teksty z rosyjskiego, przygotowuje programy.

– Teatr Wielki zawsze był moim miejscem. Teraz nastąpiła identyfikacja totalna. Wcześniej chciałam być Waldorffem. Dziś jestem po stronie twórców teatru. I mogę dołożyć swoją cegiełkę. Jak się z uporem robi coś, co się kocha, to się człowieka trzyma. W tej chwili nie potrafiłabym zajmować się czymś innym. Wsiąkłam w świat baletu i opery. Administruję forum internetowym balet.pl. Dziecięce proroctwo o pracy w gmachu Teatru Wielkiego spełniło się. Choć droga do tego spełnienia była długa i kręta.

Warto byłoHangar, smary i technika

Wstać rano, być na lotnisku. Iść do hangaru, umyć samolot i wykonać parę innych prac fizycznych przy maszynie. Karolina Wojda jest jedyną kobietą na roku. Politechnika Rzeszowska, wydział: Budowa Maszyn i Lotnictwa – specjalizacja pilotaż. To jedyna szkoła w Polsce kształcąca pilotów cywilnych. Nauka przedmiotów technicznych nie należy do najłatwiejszych. Uczy się spawania i odlewnictwa. Czasami jest umorusana, bo musi pomóc mechanikowi dokręcić śrubę.

– Nad mechaniką płynów siedziałam tydzień. Dzień w dzień, noc w noc. Tak samo ciężko było z aerodynamiką, podstawami konstrukcji maszyn czy projektowaniem na grafikę inżynierską. Ale byłam zdeterminowana. Nawet, gdy pewien starszy profesor z politechniki wyznaczył mi termin egzaminu na ten sam dzień, kiedy miałam egzamin na warszawskiej uczelni. Krzyczał, że nie obchodzi go, że studiuję dwa kierunki. Sprawa oparła się o dziekana.

Droga do Rzeszowa nie jest „skrótem”. Przeciwnie. W liceum Karolina chodzi do klasy biologiczno-chemicznej. Potem studiuje dietetykę na SGGW. Myśli: „Skończę studia, zarobię i wyszkolę się na pilota”. Bo latanie w niej siedzi. O tym marzeniu wie przyjaciel i namawia ją na studiowanie w Rzeszowie. On sam jest rok wyżej.

– Pomogę ci, wytłumaczę, nie martw się, dasz sobie radę – powtarza. I rzeczywiście pomaga. – Właściwie dzięki niemu dziś robię to, co robię – mówi Karolina.

 

- Pierwszy raz za sterami wielkiego samolotu?
Niesamowite uczucie. I ta myśl: jestem tam, gdzie chciałam być!

Na trzecim roku studiów dietetycznych załatwia sobie indywidualny tok studiów i podejmuje naukę w Rzeszowie. Oba fakultety ciągnie dziennie. Na obydwu ma stypendium naukowe. Prawie w całości przeznacza je na dojazdy. Na dietetyce musi być obecna na warsztatach. W środy pakuje walizki, wsiada w pociąg i 8 godzin jedzie do Rzeszowa. Za realizację marzenia płaci ogromną cenę. Jest zmęczona.

Podróże znosi pewnie lepiej niż przeciętny człowiek, bo lubi się przemieszczać. Czasem ze zmęczenia przemyka myśl: „To, co robię, jest trudne”. Karolina szybko ją przegania. Boi się, że zapeszy powodzenie. Powtarza sobie: „Nie ma rzeczy niemożliwych, wszystko zależy od determinacji”. Wie, po co to wszystko robi i to ją trzyma w pionie. Jest totalnie zaganiana. Ma jednak poczucie, że dobrze wykorzystuje czas. Znajduje go na wypady w góry.

Kobieta i 62 tony

Karolina ma może sześć lat. Z Białegostoku, gdzie mieszka, jedzie na wakacje do dziadków nad jezioro niedaleko Augustowa. O określonej godzinie wychodzi przed dom i macha rodzicom. „Pewnie lecą nad tym domem i pewnie widzą, jak macham”, kombinuje. Obydwoje latają samolotami sportowymi i szybowcami. Mama jest instruktorem. Karolina robi im awantury – też chce latać. To marzenie spełni dopiero jako 16-latka, kiedy będzie pilotować szybowiec i samolot jednosilnikowy. Jako 26-latka, już po Politechnice Rzeszowskiej, siądzie za sterami ważącego 62 tony boeinga. Na warszawskiej uczelni szczególną cierpliwość wykazała promotorka pracy magisterskiej Karoliny. Dzięki takim ludziom jak ta pani i wsparciu rodziców dziewczyna mogła siąść pierwszy raz za sterami wielkiego samolotu.

– To było niesamowite uczucie. I ta myśl: „Jestem tam, gdzie chciałam być”. Nie boję się. Przeszłam dobre szkolenia. Widzę te wszystkie migające lampki, urządzenia, systemy. W głowie mam obsługę, procedury, komunikację z kontrolerami. Wszystko ogarniam! Najpiękniejsza chwila to start, ucieczka od zamieszania na ziemi, od kłopotów, nareszcie w powietrzu… Tylko lądowanie i start wykonuję ręcznie, resztę załatwia autopilot. Dlatego tęsknię za lataniem na szybowcach. Na nich inaczej czuje się powietrze. Bez warkotu silnika. Poezja latania. Spełnienie odwiecznego marzenia o wolności!

– To pani prowadzi tego boeinga, tam, z przodu?! W kokpicie?! – słyszy nieraz zdziwione głosy sąsiadów, którzy widzą ją w mundurze. Bo zazwyczaj ludzie na lądzie myślą, że jest stewardessą. Przecież kobieta za sterami wielkiej maszyny – to rzadkość w skali światowej! Ten zawód zdominowali mężczyźni – wykonuje go tylko trzy procent kobiet. Karolina lata w tanich liniach Centralwings.

– Jeśli się czegoś bardzo pragnie, nie ma takiej siły, która by to powstrzymała. Nie wolno bać się marzeń i wyolbrzymiać problemów. Ja wierzyłam, że sobie poradzę i jestem dziś szczęśliwa – mówi. Trzy kobiety. Kiedyś każda z nich musiała walczyć. Dziś każda z nich mówi: „Warto było!”.


Beata Igielska

Fot. Andrzej Rybczyński,
Arch. Bohaterek artykułu

Źródło: Wróżka nr 9/2009
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

Promocja wróżka