Światełko nad Cisną

Każdy mieszkaniec Bieszczad ma do opowiedzenia ciekawą historię. Takie miejsce. Było za późno, by uciec. Niedźwiedź wsadził łeb do wypróchniałego drzewa i wyniósł w pysku malutkiego niedźwiadka. Leśniczy odwrócił się dopiero w tym momencie.
– Ja cie… – głos zamarł mu w gardle. Znieruchomieli.

– Byliśmy zbyt blisko, żeby zacząć uciekać. Zbyt blisko, żeby się bronić. Staliśmy bez ruchu i patrzyliśmy na niedźwiedzicę. A ona łypała na nas badawczo czarnymi ślepiami, jakby oceniała sytuację. Miś w jej pysku ani drgnął. Ten w dziupli skrzeczał przeraźliwie. Zrobiła krok w naszą stronę… ale wtem, znienacka, odwróciła się i puściła pędem w stronę młodnika. Misio w jej pysku nawet nie pisnął. Odetchnęli tak, że chyba było słychać w całym lesie. Podeszli do drzewa.

– Niedźwiadek miał może tydzień. Zupełnie malutki był. Zrobiłem mu zdjęcia. Nie najlepsze, bo nawet myśliwemu trudno opanować emocje. Od tej pory leśnicy monitorowali niedźwiedzią rodzinę. W lutym żerowały na jeleniu zabitym przez wilki. W marcu niedźwiedzica i oba misie zostawiły tropy w śniegu. W maju po gawrze nie było już śladów, ale sporo tropów dookoła. I drzewa odarte z kory w czasie ich zabawy w zjeżdżanie po pniu.

Ranczo Cisna

Grzesiek został nadleśniczym. Ela dostała pracę w szkole, kiedy okazało się, że nie ma w Cisnej nikogo, kto mógłby się zająć księgowością.
– Ma otwartą, radosną osobowość, wszyscy ją polubili. Założyła biuro rachunkowe, zaczęło nam się wieść trochę lepiej. I znowu powróciły marzenia o własnym domu.
A potem… potem przyszły wybory na wójta.
– Przyjeżdżali tu myśliwi z różnych stron. Słuchałam o unijnych funduszach, o kanalizacji, wodociągach i dziwiłam się, że u nas nic się nie dzieje – rozkłada ręce Ela. – Dlaczego nikt nawet nie próbuje?
– A kto ma próbować? – pytał Grzegorz.

reklama

Wieczorem Ela i Grzegorz wynoszą fotele i ustawiają je na łące przed domem. To się nazywa Leśne Uroczysko. – W takim razie ja się za to wezmę postanowiła. Kiedy ogłosiła, że startuje, stary wójt tylko się roześmiał na „babskie gadanie”. Bieszczady to męski świat. Tu się nie głosuje na kobiety. Ale zagłosowali. Elżbieta Łukacijewska została wójtem Cisnej. Trochę jak w serialu „Ranczo”. Kobieta w męskim świecie. Wyremontowała szkołę, ośrodek zdrowia, wymyśliła Dni Cisnej, aż Marszałek Sejmu Maciej Płażyński z całym autobusem dziennikarzy przyjechał, żeby zobaczyć „prężną gminę, w której rządzi młoda baba”. Wtedy przydarzyła się historia z gimbusem.

– Pojechałam na dyżur do posła, aby pomógł załatwić gimbus, bo u nas dzieci muszą jechać do szkoły wiele kilometrów. Ale zbył mnie. Pojechałam więc do Warszawy, do Marszałka Sejmu. I Cisna dostała jeden z pierwszych gimbusów w Polsce. Dopiero wtedy, jako wójcina, poszła na studia. Dziewczynki podrosły, już tak nie chorowały. Grzegorz wyszukiwał projekty domów. Ona weekendy spędzała na studiach. Zaczęli budowę. Pięć lat im zeszło, bo góra wymagała czasu, nerwów i mnóstwa pieniędzy. Na szczęście dostali duży kredyt. Dom zbudowali jak z marzeń.

Przestronny. Jest miejsce dla nich, jest piętro dla gości. I sala myśliwska Grzegorza z trofeami z kraju i zagranicy: karibu, kozica strzelona w Alpach szwajcarskich, żubr, wilk – jeden z największych w Polsce i głuszec, po którego trzeba było brnąć w zaśnieżonych bagnach Białorusi.

– Wilków już w Polsce się nie strzela, trochę szkoda, bo rozpanoszyły się w Bieszczadach okrutnie. A ile udawało się myśliwym podejść? Dwa w roku na takie nadleśnictwo jak moje to niewiele – opowiada, jak kiedyś „na głos myszy imitowany ustami” wybiegła z lasu cała wataha. A oni we dwóch. Noc. Księżyc. Wilcze ślepia. Złożyli się niemal jednocześnie.
– Olbrzymi był, tylko się zwinął w powietrzu. Ale kto go trafił? Okazało się, że miał dwie kule. Jedną w sercu, drugą w kręgosłupie.

Wieczorem Ela i Grzegorz wynoszą fotele i ustawiają je na łące przed domem. To się nazywa Leśne Uroczysko. Spełnione marzenia

Kiedy Maciej Płażyński zaczął budować Platformę Obywatelską, przypomniał sobie o „babie wójcie”. Zaproponował Eli, żeby zbudowała strukturę na Podkarpaciu. A kilka miesięcy potem zadzwonił znowu. Z pytaniem, czy wystartuje w wyborach do Sejmu.

– Pomyślałam, jak nie mogłam załatwić gimbusa. Wierzę, że polityka to tylko narzędzie do tego, żeby zmienić świat na trochę lepszy. Więc powiedziałam: „Tak”. Choć na zdrowy rozum nie miałam szans na mandat poselski, startując z gminy, w której jest 900 wyborców. Dostała ponad pięć tysięcy głosów. Bez pieniędzy na kampanię, bez znajomości w mediach, bez wsparcia.
– Zwykła baba z Bieszczad – śmieje się – z dwójką dzieci w zakładowym mieszkaniu.

– Dla mnie ważne, że nie zapomniała w Warszawie, kim jest, że nie zmieniła numeru telefonu, że go odbiera i że tu, na miejscu, pomaga popchnąć sprawy do przodu, bo są ważne, a nie dlatego, że są partyjne – podkreśla Grzegorz. – Nie zapomniała o swoich wyborcach, więc w następnych wyborach dostała dwa razy tyle głosów. A potem następne wybory i głosów pięć razy więcej. A w ostatnich do Europarlamentu weszła w cuglach.
– Dlaczego? Pewnie dlatego, że jeśli ktoś przychodzi do mojego biura, nie pytam, czy jest z PiS-u, czy z SLD.

Pytam, w czym pomóc. I nie zbywam nikogo. Wciąż pamiętam to upokorzenie, kiedy sama jechałam prosić o gimbusa. A w dodatku jestem z Cisnej. W Bieszczadach ludzie sobie pomagają. Taki mamy zwyczaj. Wieczorem wynoszą przed dom fotele i ustawiają na łące, to się nazywa Leśne Uroczysko. Słońce zachodzi. Gdzieś daleko w Cisnej zapalają się światełka. A potem, nad górami – gwiazdy. Pewnie będzie za nimi tęsknić w Brukseli, w której świateł tyle, że gwiazd już nie widać.

– Czasami siedzę tu i pamiętam siebie sprzed 21 lat. Grzesiek zarabiał mniej niż jego pilarze. A ja, w ciąży, szłam pieszo do Wetliny – zamyśla się. – Sama się dziwię, jak to się mogło stać. I wiem, że to przez wiarę. Grzegorz mnie nauczył, że marzenia się spełniają. I jeszcze jednego mnie nauczył. Kobieta zamężna, która ma dzieci, może się zrealizować w pełni tylko, kiedy ma wsparcie męża.
– I ludzi – dodaje Grzegorz. – Nasza historia nie jest szczególna, każdy w Cisnej może opowiedzieć ciekawszą. Tacy są ludzie w Bieszczadach. Wykształceni, twórczy, choć wielu dopiero tutaj odkryło, że potrafią więcej, niż tylko pracować w biurze. Odważni są, bo Bieszczady potrafią przetestować. Mają swoje zdanie. I nie wahają się go użyć. Mają swoje marzenia. I nie wahają się ich spełnić.

Ludzie mają tu swoje zdanie. I nie wahają się go użyć. Mają swoje marzenia i nie wahają się ich spełnić.


Grzegorz Kapla

Źródło: Wróżka nr 9/2009
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl