W drodze do nirwany

Klasztor w Ladakhu na północy Indii wzniesiono na szczycie góry, by dobroć i życzliwość mnichów spływała na żyjących u podnóża świeckich. Lekcje zapamiętywania wyglądają niesamowicie. Nastolatkowie wychodzą na dziedziniec klasztoru, dobierają się w pary, stają twarzami do siebie, po czym na przemian zadają sobie pytania i udzielają odpowiedzi. Po wygłoszeniu, a mówiąc dokładniej – wykrzyczeniu każdej kwestii klaszczą w dłonie. Stosując tę metodę, zapamiętują setki stron trudnych religijnych tekstów.

W wieku około 20 lat nowicjusze przystępują do egzaminu i jeśli go zdadzą, otrzymują pełne święcenia. Składają identyczne ślubowanie jak pierwsi uczniowie Buddy.

W Tybecie przyrzekają ponadto, że nawet gdyby osiągnęli stan oświecenia, powstrzymają się od przejścia do nirwany i po śmierci powrócą na ten świat, by „pomagać w doprowadzeniu do niej wszystkich ludzkich istot”. To dlatego – jak wierzą Tybetańczycy – nawet dusza osoby tak doskonałej jak dalajlama odradza się w kolejnych wcieleniach i będzie to czyniła, dopóki nie zniknie cierpienie, niesprawiedliwość i przemoc.

Cisza i zgiełk

Mnisi dzień zaczynają przed świtem, latem już o 4.00. Donośny dźwięk gongu wzywa ich na modlitwę. Niektórzy gromadzą się we wspólnej sali, inni wybierają samotność. W wielopiętrowym labiryncie, jaki stanowią klasztory, znajduje się mnóstwo kapliczek, w których mogą się ukryć.
Jedni trwają w absolutnej ciszy, inni powtarzają mantry, wybijając rytm na bębnie. Buddyści zen w Japonii zwracają się twarzą do zupełnie pustej ściany.

Po trwających około dwóch godzin rytuałach rozchodzą się do swoich zajęć – jedni wyruszają zbierać jałmużnę, inni wykonują prace porządkowe lub oddają się twórczości artystycznej. Wspaniałe buddyjskie malowidła i rzeźby są w większości dziełem mnichów.

reklama

Najbardziej mistyczna atmosfera wypełnia klasztory w południe. W sali modlitw zbierają się wówczas niemal wszyscy ich mieszkańcy. Siadają w pozycji lotosu, zaczynają recytować święte teksty. Rytm wyznaczają uderzenia w bębny, najpierw przyciszone i powolne, w miarę upływu czasu coraz szybsze i donośniejsze. Przez niewielkie okna sączą się promienie słońca, którym zwisające z sufitu kolorowe tkaniny nadają barwę purpury i szafranu.

Z ołtarzy spoglądają złote posągi, ze ścian groźne wizerunki bóstw i demonów. W pewnym momencie kilku mnichów wstaje, by sięgnąć po inne instrumenty – trąby, rogi, konchy, gongi. Gdy zaczynają w nie dąć i uderzać co sił, wnętrze klasztoru wypełnia niesamowity hałas, znika rytm, pojawia się chaos. Po kilku minutach zgiełk stopniowo przycicha, z morza dźwięków znów coraz wyraźniej wyłania się monotonny rytm bębna. Powraca ład i nastrój uduchowienia.

– W tym, co widziałeś, nie było nic przypadkowego – wyjaśniał mnich Thupte. – Tak wygląda ludzkie życie. Wydaje się, że wszystko idzie w nim dobrze, zgodnie z ustalonym rytmem i nagle wydarza się coś, co burzy ten ład. Na człowieka spada nieszczęście, pojawia się cierpienie i kłopoty. Jeśli przywiązuje wagę do tego, co złudne, pogrąża się w chaosie, dopadają go złe myśli i strach, łatwo może się zagubić. Jeśli jednak zna Prawdę, uwalnia się od nich i spokojnie podąża dalej ścieżką wytyczoną przez Buddę.

Z okazji świąt mnisi przygotowują widowiska, w których odtwarzają sceny z mitycznej przeszłości. A wszystko to złuda

Medytacji połączonej z refleksją nad życiem służy także sypanie mandali, czyli tworzenie misternych obrazów z zabarwionego na różne kolory piasku. Praca wymaga skupienia i koncentracji, czasem trwa kilka dni. Gdy dzieło jest skończone, nie przechowuje się go, lecz powoli rozsypuje. Ma to symbolizować ulotność i nietrwałość wszystkiego, co człowiek tworzy i co wydaje mu się piękne i wspaniałe.

Nie zawsze jednak mnisi koncentrują się tylko na sobie. Na dalekiej prowincji zastępują nauczycieli, lekarzy i prawników. Zapewniają też uroczystą oprawę świętom – przygotowują widowiska, które są jednocześnie ceremonią religijną i spektaklem teatralnym. Nakładają maski – czasem przerażające, czasem groteskowe, przywdziewają kolorowe stroje i odtwarzają sceny z mitycznej przeszłości. Na klasztornym dziedzińcu pojawiają się demony, duchy gór, herosi. Ich perypetie obserwują tłumy pielgrzymów.

Po zakończeniu spektaklu aktorzy nie zdejmują masek, nie kłaniają się publiczności, nie czekają na oklaski. Znikają w murach klasztoru, by zmienić kostium na mnisie szaty i wtopić się w tłum. Nigdy nie zdobędą sławy, nie zrobią kariery. Nie pragną tego, bo dla nich są to jedynie złudzenia, które kiedyś i tak prysną, pozostawiając po sobie żal za utratą czegoś, co wydawało się sensem życia. Nie tędy prowadzi droga do nirwany.


Kazimierz Pytko

Źródło: Wróżka nr 11/2009
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl