Wielgi Tydzeń

Kaszuby: Wielgi TydzeńNiedzielne bąblowanie

Pan Stefan ma swój rytuał, ten sam od dziesięcioleci. Tak mu przekazał ojciec, a czego nie przekazał, dowiedział się z parafialnych ksiąg i dopytał innych starych Kaszebów.

– Słyszałem o tym zwyczaju już od pradziadka, więc poszedłem kiedyś do parafii i zacząłem odczytywać z dużym trudem, co jest napisane w księgach. Te wspominają, że na wyposażeniu parafii były już w roku 1800 dwa kotły blaszane.

Wtedy to dziadek mojego sąsiada Hilarego Franciszek Kohnke został wysłany do Gdańska. U dominikanów miał doskonalić trudną sztukę uderzania w kotły. Po powrocie wprowadził zwyczaj bąblowania. Franciszek potem zmarł, a zwyczaj został zapomniany. Odrodził się w 1995 roku. Zaczęliśmy bębnić na kotle od bielizny, owiniętym dla osiągnięcia lepszego dźwięku szmatami – wspomina pan Stefan.

Oprócz bąblowania krzyczy jeszcze: „Wëganôjta pňst ë kladzëta wronë w grôp”, czyli „Wyganiajcie post, kładźcie wronę w garnek”. Jaką wronę? Ano, Kaszubi z półwyspu to biedni ludzie. Ich głównym źródłem utrzymania był połów ryb, a jak Małe Morze zamarzło, to i łowić nie było gdzie. Nasi przodkowie łapali ptaki i żeby spróbować chociaż odrobinę mięsa po zimie, jedli... wrony.

Oczywiście bąblować nie poszli na piechotę, bo kocioł za dużo ważył i trudno go było unieść jednej osobie. – Mieliśmy starego wartburga, znaleźliśmy jakąś małą przyczepkę i tak z synem wyruszyłem w miasto. Ludzie w popłochu otwierali okna, bo nie wiedzieli, co się dzieje. Starsi ze łzami w oczach podchodzili i dziękowali mi za przypomnienie im zwyczaju zapamiętanego z dzieciństwa.

reklama

Najbardziej spanikowane były kobiety, które wżeniły się do Jastarni i nigdy o tym zwyczaju nie słyszały. Budziły mężów z piskiem, bo myślały, że idzie wojna – wspomina pan Stefan. – Ktoś zawiadomił policję. Podjechali radiowozem na sygnale, wyskoczyło dwóch rosłych funkcjonariuszy. A ja im powiedziałem: Dajcie pokój, was na świecie jeszcze nie było, jak my ten zwyczaj kultywowali. Odstąpili.

Minął rok. W następnym spotkali się dwaj bębniarze, Stefan Kohnke grał dalej na kotle od bielizny, a Gerard Lizakowski na prawdziwym bębnie, był szefem orkiestry strażackiej. – Spotkaliśmy się na środku wsi, spojrzeliśmy po sobie, porozmawiali po męsku i rozeszliśmy się dalej bąblować w przeciwne strony – nie chce nic więcej zdradzić pan Stefan. Ale coś wtedy musiało się stać. Bo spotkali się znowu. Stefan dostał bęben od Gerarda, długo jeździł po specjalistach i próbował naprawiać miedziany kocioł, ale nikt nie umiał nareperować koziej skóry, która stanowiła pokrycie instrumentu. Wreszcie znalazł jednego fachowca w Wejherowie. Zapłacił z własnej kieszeni ciężkie pieniądze za robotę.

Zażarty Kaszeba

– W 1997 roku wsiedliśmy do przyczepy we dwóch i zaczęli walić w kocioł. A kocioł był nie byle jaki, ponadstuletni. Ufundował go kapelmistrz orkiestry Alojzy Konkel. Ten instrument miał duszę.

Stefan pamięta, jak swoją duszę oddawał Gerard, zawołał go wtedy i powiedział: – Stefan, ty jesteś zażarty Kaszeba, ty tego nie zaniechasz. Gerard odszedł, było milenium, 1999 rok. Wola zmarłego święta rzecz. I tak co roku o 3 w nocy w Wielką Sobotę Stefan i jego dwaj synowie Sebastian i Daniel ładują bęben na przyczepkę i jadą obwieszczać zmartwychwstanie Chrystusa. – Pamiętam, jak jednego roku do Jastarni przyszedł nowy proboszcz, nie Kaszeba – wspomina syn pana Stefana.

– A my przejechaliśmy, waląc w bęben, obok jego domu. Potem ksiądz na kazaniu powiedział, iż tak się wystraszył tego dźwięku, że spadł z łóżka.

Tak zaproszeni wszyscy mieszkańcy miasta co roku idą na tradycyjną mszę rezurekcyjną, podczas której nie biją dzwony. Używa się tradycyjnych klekotek. Mieszkańcy Jastarni do dziś pamiętają, jak kilka lat temu przyjechał do nich znany ekonomista Leszek Balcerowicz. – Też wziął kołatkę – wspomina burmistrz Jastarni Tyberiusz Narkowicz. – Kołatał, aż miło.

W niedzielę wielkanocną rankiem wszyscy siadali do świątecznego stołu. – Wielką atrakcją dawniej była prażnica, jajecznica na słoninie. Dlaczego? Po 40 dniach postu, kiedy nie jadło się nic smażonego, człowiek był porządnie wygłodniały – tłumaczy pan Tyberiusz. – Jajecznica ze słoniną to był wielki luksus dla biednych rybaków. Na stole pojawiała się też kiełbasa i kuch, czyli ciasto drożdżowe – dopowiada marszałek Struk. W tę Wielkanoc tak samo będzie wyglądało jego śniadanie. I Stefana śniadanie, i Tyberiusza, i wielu innych mieszkańców Jastarni. Tradycja rzecz święta.


Michał Turek

Źródło: Wróżka nr 4/2010
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl