Widzę ją przez powietrze

Widzę ją przez powietrze Po maturze Maryna dostała się do Akademii Sztuk Pięknych. Jej siostra również została studentką takiej uczelni, ale w innym mieście.
– Dlaczego malujesz czerwone osty? – dopytywała matka.
– Nie wiem, podobają mi się. Anka też maluje osty, ale w trochę innych kolorach.
– Widziałaś, co maluje? – dziwiła się Sabina. Maryna nigdy, ani razu nie odwiedziła nowego domu ojca.
– Widziałam przez powietrze – jak zwykle oświadczyła córka. – Wczoraj Anka malowała sine, a dziś czerwone, postanowiłam więc odwrotnie.
– Ale nie ma czerwonych ostów w przyrodzie – mówiła matka.
– Kiedy ogrzewa je popołudniowe słońce, są czerwone. Sine są od chłodnego wiatru, a srebrne od nocnego księżyca. Nie widzisz tego, mamo?
– Może namalowałabyś coś innego?
– A po co, w ostach jest wszystko, co człowiek ma do malowania.

Ale pod koniec pierwszego roku studiów na płótnach Maryny zaczął się pojawiać portret mężczyzny – niewyraźny, rozmyty, jakby zalany wodą.
– Kto to? – spytała Sabina.
– Chłopak, zakochała się w nim Anka.
– Znasz go?
– Oczywiście, że znam, bo ja także jestem w nim zakochana. Po raz pierwszy w życiu Sabina przeraziła się. Jej obie córki są piękne, zimne i perfekcyjne. I zdolne. Ich osty stały się sensacją na obu uczelniach. Ale Sabinie wydało się, że nikogo nie kochają, nie potrzebują nawet siebie. Nie miały przyjaciół ani znajomych. Zawsze same, w swoim świecie. Sabina pomyślała, że są chore i że koniecznie trzeba zaprowadzić je do psychiatry.

reklama

Maryna poprosiła o pieniądze. Za kilka dni wyjeżdża do Paryża. Do Henryczka.
– Do jakiego znów Henryczka? – zdenerwowała się matka.
– No, to właściwie jest Henry, malarz, asystent na wydziale malarstwa w szkole sztuk pięknych. Anna jest w nim zakochana. Może zresztą on się nazywa inaczej i wcale nie jest asystentem. Ale na pewno mieszka w Paryżu i dlatego muszę tam pojechać. Anna poznała go, kiedy była tam przez dwa lata z ojcem – wyjaśniała Maryna. Ona też chce go poznać. To niesprawiedliwe, żeby siostra widziała go twarzą w twarz, a ona tylko jej oczyma, przez powietrze. Ale Paryż jest daleko i dlatego Maryna tak niewyraźnie go widzi i maluje jak przez mgłę. Henryczek jej się podoba.

Postanowiła wyjechać za kilka dni. Był początek kwietnia. Wszystkie nowe pomysły Maryna zaczynała zawsze w pierwszych dniach miesiąca.
– Rozpoczęte pod koniec nie mają już swej siły i nigdy się nie udają – tłumaczyła.
– W jaki sposób poznasz Henryczka? – spytała Sabina.
Z całą pewnością powinna pójść z nią do lekarza. Jest inna od wszystkich znanych jej dziewczyn. Co oni mi wstrzyknęli w tym in vitro?, zastanawiała się z niepokojem. Jej mąż nie mógł mieć dzieci. Stwierdzono to po licznych próbach i w końcu zgodził się, żeby Sabina przyjęła plemniki od anonimowego dawcy. Kim był ten dawca? Może wariatem, szamanem, czarownikiem i jej córki są tym dziedzictwem jakoś naznaczone?

Maryna wróciła z Paryża po miesiącu. Weszła do kuchni i nalała sobie herbaty, tak jakby opuściła dom tylko na kwadrans. Jak to ona, bez cienia emocji. Wzięła szklankę i poszła na górę.
– Wracam do malowania – powiedziała. 
Potem przystanęła, zbiegła lekko ze schodów, podeszła do Sabiny i szybko pocałowała ją w policzek.
– Co ona robi? – zdziwiła się Sabina. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek córka zrobiła taki gest, żeby się do niej przytuliła albo choćby blisko podeszła, tak jakby nie pozwalało na to powietrzne kredowe koło, które ją otaczało.
– A jak Henryczek? – dopytywała się Sabina.
– W porządku. Nie dziwię się, że Anka się w nim zakochała. On ma właściwie na imię Gregor, Grześ. Nie jest malarzem. Wykłada matematykę na Sorbonie.
– Jak go poznałaś?
– Czekał na mnie przed Bazyliką Sacre Coeur. Siedział na schodach od kilku godzin. Od razu go poznałam.
– A Ania?
– Wiedziała, że jadę do Paryża, więc także przyjechała. Ale nie było jej pod bazyliką. Po raz pierwszy w życiu zupełnie nie mogłam wyczuć, gdzie była. Może spotkała się z Henryczkiem.

Rzuciła walizkę w kąt, jak zwykle, i znów pobiegła do siebie na górę. Jeszcze bardziej w Paryżu wyładniała. Nazajutrz rano Sabina zajrzała do pracowni. Maryna opalała się na leżaku w ogrodzie. Nigdy dotąd nie widziała córki korzystającej z kąpieli słonecznej. Lubiła noc, dzień ją drażnił. Na sztalugach w pracowni stał świeży jeszcze obraz: wspaniałe, buchające czerwienią róże. Maryna zeszła do kuchni. Matka jak zwykle przygotowała jej czekoladę i grzanki.

– Acha, mamo, w niedzielę przyjedzie do nas z Paryża Gregor. Chcę ci go przedstawić, a on zamierza poprosić o moją rękę, jest bardzo dobrze wychowany. Czy mamy pieniądze, żeby kupić skype’a? dodała. – Podobno Anna ma zupełnie inaczej obcięte włosy niż ja. I wydaje mi się nawet, że zmieniła ich kolor. Już jej tak dobrze nie widzę przez powietrze.


Barbara Pietkiewicz

Źródło: Wróżka nr 4/2010
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl