Castro, Chávez i duchy

Jakim cudem reżim Fidela Castro ma się dobrze w tym całkiem zrujnowanym kraju? Niektórzy twierdzą, że to zasługa pewnego małego chłopca…

Castro, Chávez i duchy O zmroku wyciągnęliśmy dłubankę na piaszczysty brzeg i zabraliśmy się do zakładania obozu. W oddali różowiała jeszcze, wtopiona w niebo, ściana Salto Angel, najwyższego wodospadu świata.

Od kilku dni nie było opadów, więc tylko cienka strużka rozpylonej wody, spadającej z wysokości kilometra, połyskiwała srebrzyście, gasnąc wraz z zachodzącym słońcem. Mieliśmy tam dotrzeć nazajutrz. Gdy po kolacji siedzieliśmy wokół ogniska, spytałem przewodnika: – Don Eusebio, co myślisz o waszym prezydencie?

Działo się to w roku 2004, dwa lata po nieudanej próbie obalenia Hugo Cháveza i jego triumfalnym i mściwym powrocie do pałacu prezydenckiego. Zapytany spojrzał na mnie z ukosa.

– Powiem tyle – wypalił – nic mnie to nie obchodzi! Żyjemy tutaj z daleka od Caracas i nawet nie chcemy wiedzieć, co się tam dzieje. – Lepiej nie mieszać się w nieczyste sprawy…
– Polityka zawsze była… – wtrąciłem, ale nie dał mi dokończyć.
– Nie chodzi o politykę! Jeśli mówię „nieczyste”, to mam na myśli czary…
– Żartujesz!
– Ani trochę! Wszyscy wiedzą… – zawahał się, a potem ciągnął – że „on” ma konszachty z duchami i uczestniczy w seansach. Sam publicznie mówił, że nikt go nie pokona, bo duchy rewolucjonistów, Ezequiela Zamory i Simona Bolivara pomagają mu z tamtego świata… A teraz chodźmy spać – zakończył – bo o świcie ruszamy.

Na tym się skończyło. Do tematu nie chciał już wrócić, a mnie pochłonęła wyprawa rzekami o barwie herbaty i przedzieranie się tropikalną dżunglą do stóp Salto Angel. Jednak nie był to koniec!

Sprawa powróciła, kiedy z całym światem ujrzałem w telewizji niezwykły obraz: zmożony chorobą mizerny Fidel Castro siedział w szpitalnym łóżku. Obok „braciszek”, tak pieszczotliwie zwany przez niego, Raul Castro, a z nimi – któżby inny, jak nie prezydent Wenezueli, Hugo Chávez! Fidel miał na sobie czerwony szlafrok, Chávez zaś koszulę w tym samym kolorze.

Pomyślałem, że to wyraz lewicowych poglądów obu przywódców, lecz i tym razem bardzo się myliłem. Pojąłem to, gdy w ręce wpadł mi tygodnik „Quinto Dia” z tą samą fotografią i komentarzem mówiącym, że według wtajemniczonych źródeł obaj przywódcy są adeptami santerii, religii pochodzącej od plemienia Joruba w Kongo i praktykują rytuały ezoteryczne.

reklama


Czerwona moc

Czerwień jest kolorem Chango, jednego z głównych oriszy, bóstw panteonu afrokubańskiego, któremu, jak głosi fama, Castro został „ofiarowany” w dzieciństwie. Dziennikarze wypytujący kapłanów santerii dowiedzieli się, że duchowi doradcy Castro zalecili mu czerwony ubiór dla zyskania pomocy Chango w wyzdrowieniu. Wypowiedział się też znany wenezuelski kapłan, santero, Paulino Baptista: „Kiedy pojechałem na Kubę, rozmawiałem z babalaos, czyli wyższymi santeros. Powiedzieli mi, że podczas jednej ze swoich podróży na Kubę Chávez został spryskany krwią byka”. Potwierdzały to informacje pochodzące od organizacji opozycyjnych wobec Cháveza: miał on wielokrotnie podróżować incognito na Kubę i uczestniczyć w rytuałach „ochronnych”, odprawianych przez osobistych czarowników Fidela.

Kropkę nad „i” stawiała książka „Maisantera Chávez” prof. Agustina Blanco Mueza. „Maisanta” był to przydomek niejakiego Pedra Péreza Delgado, który na przełomie XIX i XX wieku był pułkownikiem w armii dyktatora, Juana Vicente Gómeza, zbuntował się przeciw satrapie i został rodzajem rozbójnika i ludowego przywódcy. Jak opowiedziała autorowi Herma Marksman, będąca przez 11 lat (1983-1994) partnerką i współpracownicą Hugo Cháveza w jego rewolucyjnych projektach: „Chávez jest przekonany, że Maisanta był jego pradziadkiem ze strony matki, a jako duch wspiera go i prowadzi z zaświatów”.

W tej samej książce emerytowany kapitan Luis Valderrama, jeden z towarzyszy Cháveza, który wraz z nim znalazł się w więzieniu Yare po nieudanym „buncie wojskowych” w 1992 roku, opowiada: „W więzieniu przeżyliśmy wiele doświadczeń ze świata santerii, graniczących z czarami i magią (…) jak wcielanie się duchów. Chávez mówił więźniom, że posiada właściwości medium (…) Dla sprawdzenia, czy jest to prawdziwe, Roland, jeden ze więźniów, urządził seans (…) Zebraliśmy się wszyscy w jednej celi. Chávez usiadł na krześle z cygarem (…) Zapalił i natychmiast całym ciałem zaczął wykonywać ruchy świadczące, że wstępuje weń duch. (…) Był to Maisanta, który przemawiał przez Cháveza”.

Innym świadkiem takiego wydarzenia był podpułkownik Francisco Arias Cárdenas, po zdobyciu przez Cháveza władzy przedstawiciel Wenezueli w ONZ. Pewnego razu zastał Cháveza w celi ze szkaplerzem Maisanty na piersi, z butelką rumu w dłoni i cygarem w ustach, wszystko w czystym stylu rytuału opanowania przez ducha, typowym dla santerii. Chávez powiedział mu, że właśnie przywołał duchy, zaczął drżeć i mówić starczym głosem. Wtedy poderwał się inny więzień, Torres Naumberg, i zameldował się: „Mój generale Bolivar!”. Na co Chávez odpowiedział: „Nie jestem generałem Bolivarem, nie stawiaj mnie tak wysoko!”. Z kolei wyrwał się inny, Roland Blanco: „Mój generale Maisanta!”, a Chávez odparł: „Jestem tutaj”.


Duchy rewolucji


Stałem w tłumie 100 tysięcy ludzi w centrum Hawany. Z wysokiej trybuny rozpoczynał przemówienie Fidel. Był rok 1960, 12 miesięcy po obaleniu dyktatury Batisty. Mówił siedem godzin. Wytrzymałem dwie, ale i tak byłem zahipnotyzowany. Biła od niego charyzma, jakiej w Europie już dawno nie znamy.

Kilka dni potem w małej wiosce Pica Pica, w Górach Organowych, razem ze studentami-wolontariuszami z Hawany prowadziłem lekcję czytania i pisania dla starych, siwych ludzi, których rewolucja uwolniła z półniewolnictwa. Wieczorami rozmawiałem ze studentami o tym, co stało się w ich kraju. Gdy wspomniałem o moim podziwie dla Fidela, zdradzili mi jego tajemnicę. Opowiedzieli o tym, jak 8 stycznia 1959 roku, tydzień po zwycięstwie, Fidel wygłaszał swoje pierwsze przemówienie do narodu. W pewnej chwili na ciemnym niebie oświetlonym przez reflektory pojawiły się dwa białe gołębie. Zniżyły lot i najpierw jeden, potem drugi usiadły na ramieniu mówcy. Zapadła krótka cisza, po czym wybuchły ogłuszające owacje, które przeszły w skandowany okrzyk: „Fidel! Fidel! Fidel!”… Lud odczytał symboliczne przesłanie, znak niebios.

Dowiedziałem się, że wielka część Kubańczyków wyznaje religie pochodzenia afrykańskiego. Dla nich biały gołąb symbolizuje wielkie bóstwo, Obatalá, króla myśli, pokoju, czystości, postępu. A ósemka jest jego przedstawieniem numerologicznym. Ponadto rewolucja zwyciężyła 1 stycznia, a jest to święty dzień, gdy na początku świata orisze wyznaczyły bieg historii, tak jak usiłował to zrobić nowy przywódca.

Źródło: Wróżka nr 2/2010
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl