On, ona i pieniądze

On, ona i pieniądzeMoja przyjaciółka była przerażona, gdy jej partner chciał jej kupować drogie prezenty.
Jeśli on kupił jej w prezencie na przykład zegarek i ona go nie przyjęła, to jakby go kopnęła w podbrzusze. Nie po to dajemy prezenty, żeby ich nie przyjmowano. Zwłaszcza kiedy budujemy relacje. Poza tym jedną ze społecznie przyjętych norm zdobywania kobiety jest dawanie jej prezentów. Dlaczego więc ona ich nie chciała? Może z powodu trudności z własną autonomią. Bliskość jest dla niej zagrażająca. Dąży do niej, ale też się jej boi. Może zakłada, że jak ktoś jej coś da, to zaraz będzie chciał czegoś w zamian, pewnie uległości.

Mąż mojej koleżanki nie kupuje jej drogich prezentów, bo wydaje wszystko na sprzęt do nurkowania. Inny znany mąż zamienia swoje dochody na rzeczy potrzebne do fotografowania. Co robić, gdy on wydaje wszystko na swoje hobby?
Jeśli mężczyzna głównie realizuje swoje potrzeby, to nie jest w związku. Jest poza związkiem. Nie płaci podatku na małżeństwo. Ona może mu na przykład powiedzieć: „To fajnie, że masz swoje hobby, ale byłoby mi bardzo miło, gdybyś łożył też na dom. Bo mnie samej jest niezwykle trudno go utrzymać”. On, jak to mężczyzna, zacznie od obrony: „Jak to! To nieprawda, że wszystko wydaję na hobby.

W zeszłym roku zapłaciłem za dentystę dzieci”. A potem będzie próbował jej wmówić, że jego hobby jest dla niej: „Ja nurkuję, żebyś była ze mnie dumna!”. A ona może mu wtedy powiedzieć: „Kochanie, jestem z ciebie i tak bardzo dumna. Ale będę jeszcze bardziej, kiedy w większym stopniu zaczniesz utrzymywać rodzinę. Potrzebujemy cię na co dzień”. Mężczyźnie trzeba pokazać, że jest jedyny, ważny. Wtedy najprawdopodobniej z wielu rzeczy sam będzie chciał zrezygnować. Bo to, co mu potrzebne – ważność – znajdzie we własnym domu.

reklama

Moja znajoma po pół roku, kiedy jej partner siedział w domu bezrobotny, wyrzuciła go. Stwierdziła, że jest po prostu leniwy, gdy my wszyscy sądziliśmy, że ma depresję. Chyba to ona miała rację. Bo już po kilku dniach on miał etat.
Jest taki fenomen, który polega na tym, że po rozstaniu niektórzy stają się właśnie takimi, jakich ich byli partnerzy chcieli, żeby byli w związku. Dzieje się tak, bo każdy z nas ma w sobie potrzebę dążenia do dobrostanu. A więc jeśli ktoś nam mówił, że czegoś nie umiemy, chcemy sobie udowodnić, że jest inaczej, by poprawić swoją samoocenę. W związku wieczne marudzenie i wymówki demotywują, ale kiedy już jesteśmy sami, chce nam się sprawdzić, kim jesteśmy.

Jak poznać, kiedy jesteśmy w związku wykorzystywani? Naciągani przez jakiegoś lenia?
A po co to poznawać? Lepiej zadać sobie pytanie, czy to jego, jej lenistwo utrudnia nam bycie razem. Jeśli tak, to w jaki sposób? Nie mogę mieć domu tylko na swojej głowie. Nie dam rady zarobić sam na większe mieszkanie, a mamy dwoje dzieci, które rosną. Kiedy już to wiem, mówię: „Ja chcę z tobą w tym związku być, ale nie mam siły sam zajmować się domem, dziećmi, naszą działką. Potrzebna jest mi twoja pomoc i to na co dzień”.

Za takimi słowami stoi zupełnie inna motywacja niż ta, która każe nam denerwować się, gdy nasz partner leży na kanapie i ogląda mecz. Wtedy myślimy o sobie, a nie o związku: „On mnie wykorzystuje, wlazł mi na łeb!”. Takie egotyczne refleksje do niczego dobrego nie prowadzą, co najwyżej do kolejnej awantury. I nic też nie zmieniają, bo ciosanie kołków na głowie nie jest skuteczne. Skuteczne bywa jasne powiedzenie mężczyźnie, że jest potrzebny, ważny i niezbędny.

„Nie odpisuj, jeśli zarabiasz mniej niż trzy tysiące miesięcznie” – takie teksty można przeczytać coraz częściej na serwerach randkowych.
To znak czasu, podejście komercyjne do partnerstwa, czyli zasada: wejdę do związku na pewnych warunkach. Tak jakby się ktoś przyjmował do pracy. Wynika to z wyolbrzymiania ekonomicznej roli związku. Z potrzeby zarządzania, a nie tworzenia. Dziś mamy wszystkim zarządzać: firmą, emocjami, czasem, konfliktem. Z tego wynika, że nie możemy tworzyć rzeczywistości, że ona jest zastana. Te trzy tysiące już są i ja będę nimi zarządzał. Nie będę tworzył własnej, wyjątkowej i dobrej dla na obojga relacji, ale wtłaczał ją w schemat. A gdy w jakimkolwiek stopniu drugi człowiek nie spełni moich kryteriów, to związek będzie zakończony. Stawianie kryteriów finansowych na czele to pomieszanie celów z narzędziami. Pieniądze nie są celem związku, tylko narzędziem, by on miał warunki do rozwoju.

Skąd się biorą konflikty o pieniądze?
To zawsze objaw głębszego kryzysu. Pozornie zawsze chodzi o to, że mężczyzna za mało zarabia albo że kobieta za mało zarabia. O to, że kobieta za dużo wydaje albo że mężczyzna za mało daje na dom. On na przykład kupił sobie nowe felgi do samochodu, a ona superkosmetyki. A tu trzeba dziecku kupić książki i strój do WF. No i kto zapłaci?

I tak pieniądze stają się znakomitym pretekstem do wyładowania frustracji na współmałżonku. Zaczynamy krążyć wokół nich, a tak naprawdę ona może czuć, że nie jest przez niego wystarczająco „zaopiekowana”. Ale tego mu nie powie. Bo albo o tym, co naprawdę ją trapi, nie wie, albo nie chce się do tego przyznać. Pieniądze są tu symbolem kłopotów z komunikacją.

Wszelkie konflikty o rzeczy głupie, a pieniądze należą do rzeczy głupich, podobnie jak skarpety rzucone na środku pokoju czy kłótnie o miejsce spędzenia ferii, to zawsze sygnał braku komunikacji, odmiennych oczekiwań, odmiennych celów albo odmiennych wizji bycia razem. Ale także przeszłości, czyli tego, co ten związek dawał, a teraz już nie daje. Różne mogą być powody, dla których powstają konflikty, w których pretekstem są pieniądze. I nad nimi warto się zastanowić.


Beata Pawłowicz
Ilustracja wg projektu Garry’ego Kelly
Shutterstock.com

 

Źródło: Wróżka nr 9/2010
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

Promocja wróżka