Ciocia i koleżanka
Agata długo nie miała pomysłu na to, kim może być lub kim powinna być dla Zosi. Wiedziała jedynie, kim być nie może: mamą. Bo ta przecież już jest. Najpierw próbowała zamienić się w starszą koleżankę od wymyślania zabaw. Taką, która zapewnia wesoły czas, ale stara się niczego nie narzucać, wręcz stać w cieniu.
– To bardzo częsty błąd macoch – ostrzega Olga. – Często nie wiedzą, jaki ton nadać relacji z dzieckiem partnera, czy mają być koleżanką, czy może bardziej ciocią?
Chcą być akceptowane, więc zdarza się, że nie stawiają swoim pasierbom żadnych granic, czasem z lęku przed odrzuceniem przez nową rodzinę, czasem dlatego, że uważają, iż nie mają prawa wymagać od cudzych dzieci. Efekt? Dzieci współczesnym macochom wchodzą na głowę! Tak o mały włos nie stało się także w nowej rodzinie Olgi. Z akceptacją córeczek swojego partnera nie miała żadnych problemów, one też „kupiły” nową ciocię praktycznie od pierwszego z nią spotkania.
– Spotkania przed przedszkolem, z którego wybiegły w ponury jesienny dzień dwa roześmiane bąble w wielkich czapach – wspomina Olga z uśmiechem.
Ledwo dziewczynki przywitały się z tatą, zadzwonił mu telefon. Olga więc, bez żadnego wcześniejszego anonsu ze strony ojca dziewczynek, zaczęła... wycierać im zakatarzone nosy. Problemy zaczęły się, gdy Julka i Weronika regularnie już pojawiały się w nowym domu taty.
– Nie mieliśmy czasu na nic, poza nieustannym sprzątaniem po dziewczynkach – dodaje Olga. – Ostatecznie zdecydowałam się na wprowadzenie zasad dla dzieci.
Zasad prostych, ale czytelnych: zbieramy po sobie zabawki, naczynia ze stołu... A potem razem pieczemy szarlotkę albo zaplatamy warkocze.
– Dla kobiety, która nie ma własnych dzieci, „macochowanie” to wielka, choć bardzo trudna lekcja życia – zapewnia Olga.
– To także lekcja wielkiej miłości, bo trudno jest być dobrą macochą, nie kochając swoich pasierbów i pasierbic. To ostatecznie fantastyczny wstęp do własnego macierzyństwa.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.