Strona 2 z 2
Gaj Łysego Rogatki
Początki zamku w Bolkowie nikną gdzieś w pomroce dziejów. Pierwsza wzmianka odnaleziona w nielicznych źródłach pisanych pochodzi z 1277 roku, kiedy to książę Bolesław II Rogatka mówi o nim „castro nostro”, czyli „nasz zamek”, to jednak prawdopodobnie budowla jest starsza.
Jej podwaliny położył jeszcze Bolko I. Za jego to sprawą powstała najpewniej sławetna, niespotykana na ziemiach polskich wieża klinowa. Jej kształt jest nieprzypadkowy, klin ma służyć temu, żeby odbijały się od wieży wraże pociski miotane z katapult. Dlatego umiejscowiony jest od tej jednej, jedynej strony, z której taki ostrzał w ogóle był możliwy.
– Naukowcy spierają się o powstanie zamku, niemiecka nazwa Boleslaus In Hayn czy Bolkenhain związana jest z legendą o Bolesławie Rogatce – przypomina Adam Łaciuk. – Rogatka był prawdziwym awanturnikiem, porywał i wymuszał, dotykały go klątwy kościelne i nieraz musiał salwować się ucieczką.
Legenda mówi o tym, jak kiedyś na tym właśnie wzgórzu, będąc u kresu sił, zsiadł z konia i czekając czeskiego pościgu, bo walczył dzielnie z braćmi Czechami o powiększenie swego państwa, zasnął. A kiedy spał, wyrósł wokół niego gęsty zagajnik, tak że wrogowie śladu księcia znaleźć nie mogli. Zamek miał postawić na pamiątkę swego cudownego ocalenia.
Rogatka naraził się nie tylko Czechom, których ziemie plądrował starannie i zapamiętale. Naraził się przede wszystkim Kościołowi, bo zniósł w swoim księstwie dziesięcinę odrobkową na rzecz pieniężnej. Była to w średniowieczu prawdziwa rewolucja – chłopi mogli wykupić się od pracy na rzecz Kościoła. Kościół odczuł to bardzo mocno, ale książę uwolnił siłę roboczą, która mogła znaleźć zatrudnienie w kopalniach i tkalniach. Dzięki tej decyzji Śląsk należał do najbogatszych krain ówczesnej Europy. A księcia stać było na fundowanie świątyń, co czyniło serca skłóconych z nim biskupów dziwnie łaskawymi.
reklama
Zamek w Bolkowie do końca XVII wieku był jedną z kluczowych twierdz obronnych Śląska, leżał bowiem na skrzyżowaniu szlaków z Łużyc oraz z Drezna do Krakowa i z Wrocławia do Pragi. Dwa razy odcisnął piętno na historii Europy. Po raz pierwszy, kiedy król czeski Jan Luksemburski zawarł z Krzyżakami porozumienie o rozbiorze Polski, jego oddziały połamały sobie zęby na bolkowskiej twierdzy. Czesi oblegali ją bezskutecznie tak długo, że zanim postanowili znaleźć inną drogę, Władysław Łokietek zdążył sprawić armii zakonnej tęgie lanie.
Gdyby Bolków wówczas uległ, Polska zniknęłaby pewnie z mapy Europy jeszcze w XIV stuleciu. Drugi raz powstrzymał wojska szwedzkie od połączenia się z protestancką armią Czech w czasie wojny trzydziestoletniej. Dzięki temu katolickie cesarstwo Austrii było w stanie się obronić. W 1648 roku wycieńczona załoga poddała zamek dopiero wtedy, gdy nie mieli już czym strzelać. Mieszczanie chcieli walczyć do ostatniego tchu. Wsławiła się zwłaszcza Krystyna, córka burmistrza, która w męskim stroju walczyła ramię w ramię z rycerzami.
– Zamek jest kresem moich życiowych poszukiwań – Adam Łaciuk ma pewność. – To jest moje miejsce na ziemi. Pozwolił mi odnaleźć sens. Pozwolił rozwijać się i intelektualnie, i duchowo. I fizycznie także, bo trening rycerza to nie przelewki.
Po tych treningach i turniejach zostały Adamowi urazy kręgosłupa i „szlachetne blizny”. Ale nie o walkę chodziło przede wszystkim. O kształtowanie charakteru. O to, żeby przez praktykowanie trudnego rzemiosła dochodzić powoli do tej jedynej prawdy, którą człowiek potrafi posiąść. Do prawdy o samym sobie. O własnych ograniczeniach i talentach. Rycerz to o wiele więcej niż tylko wojownik.
Chodzi o to, żeby ukształtować charakter, a nie żeby wytrenować się do walki. Bo w walce na miecze jest jak w życiu: kto zwątpi – przegrywa. Kto da się ponieść emocjom – czyni krzywdę, często niechcący. Od kilkunastu miesięcy Adam Łaciuk już nie walczy. Urazy kręgosłupa i paskudny wypadek na snowboardzie spowodowały, że nie może bez ryzyka kalectwa stanąć na ubitej ziemi. Ale gdyby coś, to lepiej mu w drogę nie wchodzić. Zwłaszcza jeśli ma pod ręką topór. Potrafi rzucić celnie, oj, potrafi!
Jeszcze widać ich cienie Bolkowski zamek od stuleci otaczała mroczna sława. O drżenie serca przyprawiała przekazywana z ust do ust opowieść o Radziborze, który wtrącił kupców do lochu głodowego, aby zmusić ich do oddania złota. Loch głodowy to rodzaj piwnicy pod zamkową wieżą. Było tam tylko jedno wejście – od góry. Skazaniec umierał z głodu na stosie kości tych, co umarli przed nim. Kupcy ukryli skarb gdzieś w głębi lochu. Kiedy pomarli, Radzibór zjechał do środka na linie. Niczego jednak nie znalazł. Oszalał. Podobno do dziś krąży nocą po murach.
– Ścięto tu także Hansa Czyrnę, zwanego też Janem z Czernej. Osiem dni bronił się przed atakiem najemników, których wynajęli mieszczanie świdniccy i wrocławscy – przypomina kasztelan. – Hans był prawdziwym potworem. Łupił okolicę w czasie wypadów ze swego zamku Niesytna. I tak dał się we znaki okolicy, że zamek nazywano Zakątkiem Strachu. Skazany na gardło, odkupił swoje winy w czasie wojen husyckich, kiedy to podstępem otruł kilku zaprzyjaźnionych z nim protestanckich dowódców. Około 1455 roku jego młodszy brat położył głowę pod topór po tym, jak okradł piwnice Świnków. Wieść niesie, że kiedy Gunzel Świnka dopadł swego zamku, znalazł go spitego na ołtarzu w kaplicy zamkowej. Za sprofanowanie ołtarza został zabity, a imię jego wymazane z ksiąg. Hans zawisł na wieży bolkowskiego zamku w 1468 roku.
– Ale czasami, kiedy człowiek zostanie nocą na zamku sam, kiedy jest już całkiem cicho, wydaje mi się, że słyszę na dziedzińcu jego kroki – nie wiem, czy kasztelan tak naprawdę żartuje, czy nie. – Lubię tu być nocą. Zamek emanuje wówczas swoją prawdziwą, niesamowitą energią, jakby te pokolenia, co w nim żyły, kochały, walczyły i umierały, chciały opowiedzieć swoje historie. Słucham tego zamku nocą: owadów, wiatru, szmerów, trzasków, ale nagle, w jednym ułamku sekundy wszystko potrafi ucichnąć… I powietrze zdaje się gęstnieć. A na skórze, choć nie ma po temu racjonalnych powodów, pojawia się gęsia skórka...
Po śmierci Czyrny zamek przekazano Maciejowi Korwinowi, ale tak naprawdę nikt nie chciał tu zamieszkać i twierdza stała opuszczona. Miały się odtąd odbywać na niej sabaty czarownic... Podobno po dziś dzień w Noc Świętojańską widać nad zamkiem ich cienie.
tekst i foto: Grzegorz Kapla
dla zalogowanych użytkowników serwisu.