Ballada o proszku do prania

Dom w kontenerzeDom w kontenerze
Idziemy wąską ścieżką, na której są pozostałości bruku, kocie łby. Wokół biedne malgaskie chatki, lepianki pokryte dachem z trzciny. Co jakiś czas leniwie, od niechcenia, zaszczeka pies. Co jakiś czas odezwie się przywiązany do drzewa zebu. Niebo się zachmurzyło. Ciemno. Przyświeca nam wyświetlacz telefonu komórkowego, który nie łapie zasięgu. W końcu dochodzimy do zagrody, do podwórka otoczonego płotem z bambusa. Na środku tego podwórka stoi dom.

Jest niewielki, ale zadziwiająco kształtny, idealnie prostokątny. Domy (a właściwie domki) na Madagaskarze budowane są na oko, byle jak, bez poziomicy, sznurka, metrówki. Są krzywe, najczęściej pochylone, pozapadane. A ten wygląda tak, jakby nad jego budową czuwała Inspekcja Nadzoru Budowlanego. Podchodzę bliżej i zaczynam rozumieć. Ten dom to stary okrętowy kontener, na którym ktoś wybudował spadzisty drewniany dach. Dom nie jest zamknięty. Zardzewiała zasuwa wrót kontenera imituje zamek.

Lianah nie bez trudu otwiera te wrota i wchodzimy do środka. Zapala świeczkę. Umeblowaniem mieszkania są dwa plecione kosze, które stoją przy drzwiach, mały drewniany stolik i obiecany materac, który leży z tyłu kontenera. W środku przyjemny chłód. Nie ma tu okien, blacha gruba, więc dom się w ciągu dnia nie nagrzewa. Na ścianie kontenera, na drucianych wieszakach wiszą trzy czyste sukienki. Obok jednego z koszy dostrzegam żelazko na węgiel. Pamiętam takie z dzieciństwa. Stało na piecu, jako przedwojenna pamiątka po babci. Ale to nie jest antykiem. Jest prawie nowe, widać, że niedawno wyprodukowane.

reklama

Mówię do Lianah, że chciałbym się umyć, pytam, czy to możliwe. Odpowiada, że tak. Rozbieram się. Bierzemy świeczkę i wychodzimy przed dom. Na podwórku stoi beczka po oleju silnikowym. Obok, na sznurku, litrowy kubek, kwarta. Lianah zaczerpuje wody z beczki i wylewa mi na głowę. Woda jest ciepła, prawie gorąca. Nagrzewała się przez cały dzień w trzydziestostopniowym upale. Proszę ją o mydło. Znika w kontenerze i przynosi małą paczuszkę. Taką, jakie w Europie dodaje się w formie reklamówek do gazet.

W blasku świecy dostrzegam francuski napis: „Proszek do prania”. Oddaję jej paczuszkę i dziękuję. Mówię, że nie chcę się myć w proszku do prania, że to niezbyt zdrowe. Ale ona kręci głową i pokazuje odwrotną stronę opakowania. Są na niej trzy rysunki. Pierwszy przedstawia pranie bielizny, drugi mycie naczyń, trzeci mycie ciała. A więc to miniaturowe „trzy w jednym”, pojmuję w końcu, a Lianah śmieje się z mojej niewiedzy i głupoty.

Więcej za mniej
Od paru lat zajmuję się oglądaniem świata. Najczęściej Trzeciego Świata. Ale przynajmniej raz w roku bywam też w Berlinie, Paryżu lub Rzymie. Gdyby ktoś zapytał mnie o różnicę, o to, czym i jak się te dwa światy różnią, to opowiedziałbym mu o proszku do prania. Ta opowieść wyglądałaby mniej więcej tak:

W Pierwszym Świecie, w Europie, w Stanach Zjednoczonych opakowania proszku do prania się zwiększają. Zmieniają się też tak zwane formuły tych proszków: proszek tylko do rzeczy czarnych, tylko do białych, tylko do bawełny etc. W Trzecim Świecie opakowania proszków do prania zmniejszają się do rozmiarów mikroskopijnych i stają się proszkami do wszystkiego. Dotyczy to także mydełek, które maleją, tubek z pastą, które stają się coraz krótsze, butelek z coca-cola, które tu mają zawartość 200 mililitrów, itd. Ekonomiczny sens tych operacji jest oczywisty. Nominalnie 5 kg proszku kosztuje więcej niż 1 kg proszku, ale relatywnie cena za kilogram jest niższa.

Kupując paczkę pięciokilogramową, płaci się mniej, niż kupując pięć paczek kilogramowych. W ten sposób ludzie bogaci, czyli tacy, którzy mają w portfelu aż tyle pieniędzy, żeby kupić za jednym razem 5 kg proszku, oszczędzają i stają się jeszcze bogatsi. Tu, na Madagaskarze (jak i w całym Trzecim Świecie) ludzie stają się coraz biedniejsi i coraz więcej płacą za wszystko. Bo stać ich tylko na kupno 100 gramów, bo mają w kieszeni jedynie 200 Ariary (28 groszy).
To ich dzienny zarobek. O ile w ogóle coś zarobili.

Widziałem, jak się takie pieniądze zarabia. Jechałem pociągiem z Fianarantsoa do Manakary. To zaledwie niecałe 160 km, ale tu potrzeba na to 10 godzin. Bo co kilka kilometrów stacja. Całe wioski wychodzą na peron, żeby coś sprzedać pasażerom. Kiść bananów, kawę w małym blaszanym kubeczku, ananasa, miskę manioku. Jeśli nie sprzedać, to chociaż popatrzeć, bo pociąg przejeżdżający raz na kilka dni przez wioskę to jedyna atrakcja. Na którejś stacyjce stoi dziewczynka z kiścią małych, zielonych bananów.

Jest brudna, bosa, w nieprawdopodobnie porwanej sukience. Podaje mi jednego banana, prosi, żebym kupił kiść. Te banany nie nadają się do jedzenia na surowo. Można je co najwyżej ugotować lub usmażyć. Mówię jej, że nie da się tego jeść w pociągu, a ona potwierdza skinieniem głowy. „Co na to poradzę, że nie da się jeść – zdaje się mówić jej smutna twarz – przecież nic innego do sprzedania nie mam”. Kupuję banany, a kiedy pociąg jest już daleko, wyrzucam je przez okno. Za 200 Ariary można w tej wiosce zjeść obfity obiad albo… kupić miniaturową torebkę proszku do prania. Nieważne, że kupowanie takiej małej torebki się nie opłaca. Ważne, że będzie się dzisiaj w czym umyć.

Arytmetyka współczesnego świata jest prosta: bogaci oszczędzają i się bogacą, biedni tracą i ubożeją. Na jednych i na drugich zarabiają koncerny produkujące proszek do prania. Tyle że na tych biednych zarabiają więcej, bo „naprawdę duże pieniądze są u biedoty” – tłumaczył mi kiedyś pewien profesor ekonomii. Biedota kupuje mało i tanio, ale za to codziennie. Bogaci robią zakupy raz na miesiąc. Te dwa światy, Pierwszy i Trzeci, oddalają się od siebie w tempie zastraszającym, ale miarowym. Wprost proporcjonalnie do tempa, w jakim w Pierwszym Świecie zwiększa się opakowania proszku do prania, a w Trzecim się zmniejsza…

***

Na drugi dzień znalazłem tani bungalow przy plaży. Prowadził go stary sympatyczny Chińczyk, jedyny bodajże mieszkaniec Nosy Be, który był punktualny, sumienny i poruszał się w czasie innym niż malgaski czas mora-mora. Zająłem się fotografowaniem lemurów i spędziłem na Nosy Be cudowne cztery tygodnie.


Piotr Jaskólski

Źródło: Wróżka nr 9/2010
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

Promocja wróżka