Jesienne dzieci

Ewa BemGabrysia urodzona po czterdziestce
– Długo nie mogłam zrozumieć, dlaczego z Gabrysią jest mi się trudniej dogadać niż z Pamelą – mówi wokalistka Ewa Bem, która tę pierwszą urodziła w wieku 45 lat, żartując, że jest najstarszą matką w województwie.

– Musiał minąć czas, zanim pojęłam, że późne macierzyństwo odbija się biologiczną czkawką. I że w tej sytuacji spełniam się raczej w roli babci niż mamy. Moja mama zaś jest dla niej bardziej prababcią niż babcią. Na szczęście, kiedy Gabrysia przyszła na świat, była już na nim Pamela. I to ona została jej pierwszą nauczycielką.

– Pokazywała jej książki z obrazkami, uczyła cyferek – wspomina Ewa – i zdjęła mi z głowy obowiązek wysiadywania w piaskownicy, biegania po ogródku jordanowskim.

– Chciałam mamę odciążyć i oszczędzić jej ciekawskich spojrzeń, pytań o to, jak się czuje wnuczka – dorzuca Pamela. – A poza tym sprawiało mi to autentyczną radość, bo pokochałam Gabrysię od pierwszego dotknięcia. Wcześniej nic nie zapowiadało takiego szalonego uczucia. Nie lubiłam małych dzieci i miałam swoje sprawy. I nawet byłam trochę zła, że ktoś zaburza istniejący porządek rzeczy.

– Późne dziecko to dar od Boga – tak Ewa tłumaczy pojawienie się na świecie drugiej córki – dlatego nie mogłam słuchać tych głupot o tym, jak to sobie poprawiłam hormony i dzięki temu teraz będę młodsza. Młodsza? Przecież ja nawet Pamelę urodziłam, mając 27 lat. Był rok 1978, w szpitalu nade mną wydziwiali, że taka stara pierwiastka przyszła!

A dzisiaj to norma. Niespełna 40 lat temu, w 1971 roku, kobiety w Polsce przeciętnie rodziły pierwsze dziecko w wieku 23 lat. Mężczyźni zostawali ojcami, kończąc 25. Na Zachodzie nieco później (kobiety 25, mężczyźni 27). W roku 2004 średnia wieku dla kobiet to już 29 lat, a dla mężczyzn 32. W Ameryce w ciągu ostatniej dekady aż o 18 procent wzrosła także liczba ojców, którzy skończyli 40 lat. Dzieci rodzą się później z wielu powodów. Jednym są pieniądze. Para, która dorobiła się domu i pozycji zawodowej, to samo chce zapewnić swojemu dziecku.

reklama

– Zwlekanie z potomstwem do trzydziestu kilku lat ma sens – mówi Heather Joshi, psycholożka prowadząca w Anglii badania dotyczące korzyści posiadania „późnych dzieci”. – Dzieci starszych rodziców mają lepszy życiowy start dzięki, między innymi, większym zdolnościom poznawczym. A one mają związek zarówno ze stabilizacją materialną, jak i ze świadomością rodziców. Choćby wiedza o tym, że wspólne czytanie książek jest kamieniem węgielnym rozwoju. Z dziećmi nie ma wtedy takich problemów wychowawczych, jak z pociechami osób młodych, słabo wykształconych. Okazuje się, że dzieci tych ostatnich jeszcze przed rozpoczęciem szkoły mają mniejszy zasób słownictwa i są opóźnione w stosunku do rówieśników aż o rok. Mają też większe kłopoty ze zdrowiem, czego przyczyną może być gorsza profilaktyka.

Inną przyczyną odwlekania chwili, w której zostaniemy rodzicami, jest poczucie, że biologia coraz bardziej nam sprzyja. Dzięki in vitro możemy zostać matką nawet w okolicach pięćdziesiątki. Dla mężczyzn ten czas wydłuża się niemal w nieskończoność. Ale choć pielęgnacja oseska jest męcząca, większe problemy zjawiają się, gdy dziecko podrośnie. Jego aktywność może w starszym rodzicu wzbudzać irytację.

– Ale nie w Krzyśku – śmieje się Agnieszka Suchora, żona Krzysztofa Kowalewskiego. – On jest w wygłupach z Gabrysią niestrudzony. To raczej ona czasem ma dosyć i woła: „Mamo, weź go!”. I wtedy ja wpadam do jej pokoju, patrzę na tę kotłowaninę i pytam: „Boże, człowieku, ile ty masz lat?”. A on na to: „No, jak to? 14!”.
Gabrysia wie, jak omotać tatę, żeby się w dziesięć minut zebrał na basen.

– Nie żąda, tylko składa usta w dziubek – demonstruje aktor – patrzy czule i mówi: „Pójdziesz ze mną na basen, pójdziesz, pójdziesz?”. I co zrobić? Trzeba się zerwać z fotela, spakować kąpielówki, ręczniki, klapki i jechać. Albo takie rury w sali zabaw. Godzina łażenia po nich tam i z powrotem to jak pół dnia w siłowni. Na rowerze trzeba zasuwać, żeby za dzieckiem nadążyć. Rolki? Niech będą i rolki, tylko kask trzeba kupić, ochraniacze założyć. Na kolana, łokcie, nadgarstki. Bo jakby tak nie daj Boże gruchnąć, to kości już nie takie jak dawniej.

– Ja nie daję rady – Ewa Bem przyznaje otwarcie, że późne macierzyństwo to nie bułka z masłem. – Rower odpada. Nie nadążam też za nowościami komputerowymi. Na szczęście Dindi (tak Ewa nazywa męża) przejął ster nad komputerem i fotografią, wielką pasją Gabrysi. Ja jestem od muzyki. No i życia w ogóle – śmieje się. – Całą resztę załatwia Pamela.

Iza KunaStaś urodzony tuż przed czterdziestką
Aktorka Iza Kuna też planuje podobny układ. Żartuje, że Stasia, którego urodziła w wieku prawie 40 lat, wychowa razem z córką Nadią, dziś 14-letnią. W jej przypadku teoria mniejszej opiekuńczości wobec drugiego dziecka nie zadziałała.

– Stach jęknie, a już biegnę. Ale co z tego? – wzrusza ramionami. – Uwielbiam siebie za to, że jestem nadopiekuńcza. Na szczęście Nadia ma tak niezwykły kontakt z dziećmi, że na pewno świetnie wychowa mi Stacha – śmieje się. – Z jednej strony kocha go nad życie, a z drugiej, ceni swoją odrębność i nie pozwala mu wejść na głowę. Uczę się tego od niej. Mimo wszystko teraz mam więcej cierpliwości. To dla mnie nowość, bo cierpliwa to nigdy nie byłam.

– A ja nie uważam, że tej cierpliwości z latami przybywa – Ewa rozwiewa mit na temat dojrzałej „matki zen”, która nigdy na dziecko nie podniesie głosu. – I jak słyszę, że 56-latka przygotowuje się do in vitro, to się za głowę łapię. Przecież z każdym rokiem ubywa i sił, i życiowej odporności.

Ale jeśli dziecko już jest na świecie, to nie ma wyjścia: trzeba się sprężać. Coś wie na ten temat aktor Paweł Królikowski. Na temat ojcostwa mógłby napisać esej. Zarówno tego młodzieńczego, jak i dojrzałego. Pięcioro dzieci przychodziło na świat od jego wczesnej młodości do dojrzałości. Najmłodszy synek, Ksawery, ma 2 lata. Paweł Królikowski niedługo skończy 50.

– Wiek ma znaczenie – zamyśla się. – Ojcostwo młodzieńcze i dojrzałe ma swoje i plusy, i minusy. Jak byliśmy młodzi, to trochę po hipisowsku ciągaliśmy maluchy wszędzie ze sobą. To nasze bycie razem przypominało jazdę rozklekotanym samochodem. Jest mama, tata, gra muzyka, będzie przygoda. Czy to dla dziecka komfortowe? Nie wiadomo. W miarę, jak dojrzewałem i rodziły się moje kolejne dzieci, to choć bardziej starałem się, żeby byli wychuchani i wydmuchani, to jednak robiłem to dyskretnie. Kiedyś nie dałbym im tyle swobody. Musiałem mieć chłopaków ciągle na oku, miałem na tym punkcie kompletnego fioła. To było dla nich męczące.

Teraz też chcę wiedzieć, dokąd wychodzą, ale już rozumiem, że dziecko musi dostać tyle wolności i swobody, żeby mogło uczyć się być za siebie odpowiedzialnym. Więc jak same wychodzą za furtkę, to tak aranżujemy sytuację, by były bezpieczne, ale jednak miały poczucie, że stawiają pierwsze odważne kroki. Przyznaje, że im jest dojrzalszy, tym bardziej umie się tym ojcostwem cieszyć. Tym uważniej dostrzega drobiazgi, łapie chwile. I z każdym rokiem czuje się za nich coraz bardziej odpowiedzialny.

Zgadzałoby się to z teorią wydawcy amerykańskiego czasopisma „Dad”, Jacka Sullivana, który twierdzi, iż starsi ojcowie trzy razy bardziej niż młodzi są skłonni brać odpowiedzialność za małe dziecko. W tym statystycznym zderzeniu młodości i dojrzałości ono zyskuje najbardziej, bo tata jest dla niego czytelny: daje poczucie bezpieczeństwa i nie wymaga cudów. – Rodzice, którzy już czegoś w życiu doświadczyli, mają w sobie większą gotowość na przyjęcie dziecka takim, jakie ono jest – tłumaczy Tomasz Srebnicki.

– Mają wobec niego bardziej realne oczekiwania. Nie chcą, żeby realizowało ich pasje, bo już wiedzą, że może nie zdążyć zrobić rzeczy, które są pisane jemu, i będzie z tego powodu nieszczęśliwe. Nie mają presji, żeby było idealne. Lepiej się odnajdują w sytuacjach kryzysowych choćby ze szkołą, nauczycielami. Bardziej niż młodzi stoją za własnym dzieckiem. No i przeważnie mają już dla niego znacznie więcej czasu, a czas poświęcony dziecku to emocjonalny kapitał, który procentuje całe życie.

– Jak mój, dziś już 42-letni, syn był mały, ja byłem strasznie zapracowany – bije się w piersi Krzysztof Kowalewski. – Rano na planie, wieczorem w teatrze. Teraz już mnie tak nie chcą. Gram nie za często. Mam czas, żeby z córką być naprawdę. Blisko, czule, od rana do wieczora. Kiedyś mi Maciek zarzucił, że dla niego tyle nie miałem... – zamyśla się. – Ale tak się stało – wzdycha – co zrobić.
Gabrysia ma spełnionego zawodowo ojca, przed którym nie ma sekretów. Wie, że może o wszystko zapytać. Tata ma czas. Rozumie ją. Łagodzi konflikty. Tłumaczy sprawy damsko-męskie. Wyjaśnia, jak działa świat. Ale w życiu nie ma rozwiązań idealnych. Starsi rodzice to również dziecięcy stres, żeby im się nic nie przytrafiło, żeby nie zachorowali, żeby nie umarli.

– Rozmawiamy i o tym – mówi Krzysztof Kowalewski. – U nas nie ma tematów tabu. Śmierć jest częścią życia, ale skłamałbym, mówiąc, że nie myślę codziennie o tym, iż chciałbym jeszcze zdążyć wesprzeć swoją córkę na maturze, poprowadzić ją do ślubu, a może nawet doczekać wnuków. Co mogę zrobić? Podwójnie dbam o siebie. Robię badania, ćwiczę, myślę optymistycznie. Wiem, biologii nie pokonam, ale mogę dać Gabrysi tyle miłości, by mogła z niej czerpać przez całe życie.

To samo mówią dzieci zmarłego przed kilku laty profesora Lecha Falandysza. Nigdy nawet nie pomyślały, że gdyby tata był młodszy, mógłby żyć. Bo dojrzały, głęboko mądry ojciec, z którym nawet trzeba się wcześniej rozstać, ale z którym udało się w życiu naprawdę spotkać, jest jak tajemna ochrona: możesz się do niej zawsze odwołać. I tylko ty wiesz, jaki dostałeś skarb. Jak o skarbie Ewa Bem myśli o Gabrysi, dla której kilka lat temu radykalnie schudła. Żeby być zdrowszą, bardziej sprawną. Bez kłopotu biegać za nią po parku.

– Walka z ciałem jest trudna – komentuje swój powrót do dawnej wagi. – Życie niesie kłopoty, ciężko nad wszystkim zapanować. Ważne, żeby próbować. A to właśnie jej energia mnie motywuje. Gabrysia jako szalona, inteligentna nastolatka, której pasją jest fotografia, film, muzyka i jeszcze mnóstwo innych rzeczy, dopinguje mnie do działania, nowoczesnego myślenia. I przypomina, że życie jest też beztroskie. Jak w lipcu byłyśmy kilka dni razem na Mazurach i ona z przyjaciółką, bujając się w hamaku, nieustannie się chichrały, to słuchając tego, też czułam, że dostaję młodzieńczej głupawki – śmieje się Ewa.

Nie ukrywa jednak, że choć robi wszystko, żeby zapewnić Gabrysi tyle samo uwagi co Pameli, to kosztuje ją to znacznie więcej. Bo jak się zostaje rodzicem po czterdziestce, pięćdziesiątce lub nawet sześćdziesiątce, to trzeba codziennie przekraczać swój własny Rubikon. Nie można się poddać, nie można skapcanieć. Trzeba ze sobą codziennie robić zakłady: podołam, czy nie?

– Ale nie wyobrażam sobie domu bez Gabrysi – mówi z czułością Ewa. – To ona nim steruje. Rzeczy, które zdarzają się w jej życiu, mają dla nas największe znaczenie. Jej entuzjazm, pasje wynagradzają mi brak możliwości swobody, jaką już chciałoby się mieć w tym wieku. Gdzieś wspólnie z mężem wyjechać. Tylko we dwoje. Ale ona jeszcze chodzi do szkoły, trzeba jej dopilnować – Ewa wzdycha i dorzuca: – Coś za coś.

– Dobrze nam razem – uśmiecha się Krzysztof Kowalewski, który jest kompletnie nietypowym 70-latkiem: niezrzędliwy, skory do zabawy i otwarty na świat. – W dużej mierze sprawiła to właśnie ona, Gabrysia. I jak idziemy tak sobie niespiesznie za rękę, to moja córka patrzy na mnie z miłością. I pyta cicho: „A batonika mi kupisz?”.


Sonia Ross
W. Olszanka/ East News, J. Polonecki/ Agencja Gazeta, D. Wysocki/ ONS

Źródło: Wróżka nr 10/2010
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl