Holender polska wieś i konie

Kuce w kratę i z paszportamiKuce w kratę i z paszportami
Pierwsze konie przyjechały z Janem z Holandii. Resztę kupił w Szkocji. Zamieszkał tu z nimi w czasach, kiedy nie było jeszcze domu. W zderzeniu z polskimi przepisami okazało się, że łatwiej wybudować go od nowa, niż przenieść miejscową drewnianą chatę. Więc dom zbudowali górale z Zakopanego. Z grubych porządnych głazów.

W tamtym roku Jan mieszkał w samochodzie kempingowym. Miał gościa. Dziewczynę. Była w depresji po tym, jak rozstała się z chłopakiem. Wkrótce miała rodzić. Była tu aż do dnia rozwiązania. Dała synowi na imię Manoah…

– To były pierwsze urodziny w tym domu, więc postanowiłem nazwać farmę od imienia tego chłopca…
Dziś imię „of Manoah” noszą kuce, które urodziły się w Kapkazach. W tej chwili mieszkają tu Olik of Manoah, Saffron of Manoah, Rurainh of Manoah i Liam of Manoah. Wszystkie mają swoje księgi rodowodowe prowadzone przez Highland Pony Society w szkockim Perth. Highland Pony jest bowiem rzadkim gatunkiem, wpisanym na listę Rare Breeds Survival Trust (Światowa Księga Rzadkich Ras). Pozostałe pięć kuców pochodzi z Tormore, Canglung oraz Puth. Kilka pojechało już za granicę.

– Manoah jest sławne. To hodowla najbardziej wysunięta na wschód. I to w Polsce. Dla hodowców to ważne, highlandów jest niewiele, trzeba dbać o to, żeby nie krzyżować ich między sobą zbyt blisko – tłumaczy Jan. – Konie z Polski są więc poszukiwane.
– W dodatku – dodaje Ed – sam wiesz, jak teraz jest w Szkocji: mnóstwo tam Polaków. Moi przyjaciele żartują, że polski stał się tam drugim językiem narodowym, więc konie, które tam sprzedajemy, czują się jak w domu.

reklama

To pierwotna rasa. Większość kuców ma pasy na grzbiecie, piersiach i łopatkach, niektóre – także pasy na nogach, zupełnie jak zebry. Mają też podwójną sierść. Wewnętrzną, miękką, która daje im ciepło, i zewnętrzną, długą, nieprzemakalną, tak zwaną borsuczą. Dzięki temu są świetnie przystosowane do życia na otwartych przestrzeniach i nawet zimą wolą biegać po śniegu, niż siedzieć w stajniach.

Świętokrzyskie to dla nich miejsce po prostu wymarzone, bo tu nie ma komarów. W rodzinnej Szkocji komary to największe utrapienie koni. Entuzjastką highlandów jest królowa angielska. Także książę Karol działa na rzecz Międzynarodowej Koalicji na Rzecz Ochrony Polskiej Wsi ICPPC, jest przyjacielem Jadwigi Łopaty, założycielki polskiego oddziału ECEAT, i sporo wie na temat tego, co się dzieje w Polsce.

– Ja się z królową nigdy nie spotkałem, ale przybywa do nas sporo gości ze Szkocji i Anglii, którzy chcą na własne oczy zobaczyć tę hodowlę. Powiem więc tylko, że mamy po prostu wspólnych znajomych – uśmiecha się Jan. – Wiem, że Elżbieta II pyta o konie z „polskiej hodowli”.
– My jesteśmy Holendrami, ale każdy z naszych koni ma szkocki paszport – dodaje Ed – są więc poddanymi królowej. Może kiedyś Jan dostanie od królowej order, jak Beatlesi?

Bogdań Smoleń i highlandy pozują do zdjęćBogdań Smoleń i highlandy pozują do zdjęć
Kilka koni kupił w Manoah Bogdan Smoleń. Dzięki temu jest w Polsce druga hodowla. Jan i Ed oczywiście wiedzieli, że Bogdan jest artystą, ale nie mieli pojęcia, że jego pojawienie się na ulicy budzi sensację.

– W naszej wsi ludzie przychodzili popatrzeć, czy to prawda, kiedy wychodziliśmy z Bogdanem na pastwisko. Kiedy pojechaliśmy razem do miasta i wyszliśmy z auta, słyszeliśmy wokół, jak ludzie krzyczą: „Patrzcie, to Bogdan Smoleń…!”. A Bogdan nic. Pozował do zdjęć. Znosił to po męsku.

Smoleń założył stadninę, bo postanowił uruchomić ośrodek hipoterapii i pracować z dziećmi upośledzonymi. Jan też chciał założyć fundację razem z przyjaciółmi, Małgosią i Bartkiem. Obmyślili finansowanie „z jednego procenta”. Mieli kupić pięć domów drewnianych dla gości i prowadzić zajęcia z hipoterapii. Dzieci przebywałyby tu z rodzicami na tygodniowych bezpłatnych turnusach. Razem z Mariuszem i Barwickim wytyczyli ścieżkę edukacyjną dla dzieci. Wszystko szło świetnie, ale wtedy, nagle, zmarła Małgosia. Bartek nie umiał się pozbierać. Wyjechał na północ, do Gdańska. No i wszystko się posypało.

– Nie mam pojęcia jak zarządzać fundacją, w dodatku w Polsce – mówi Jan. – Nie potrafiłem sobie poradzić z papierami, to była działka Małgosi. Jan i Ed kupili stary drewniany dom i sami przenieśli go do Kapkazów. Mieszkają w nim ekoturyści. Albo holenderskie rodziny, które chcą adoptować polskie dzieci. Prawo wymaga, żeby pierwsze kilka miesięcy rodzina mieszkała w Polsce. Procedura trwa długo, są wizytacje z ambasady i wizytacje kuratorów sądowych. Rodzina uczy się porozumiewać. Konie w tym pomagają. Wspólna przygoda zbliża do siebie dorosłych i dzieci. Ostatnio mieszkała w Kapkazach taka rodzina. Adoptowali rodzeństwo. Siedmioletniego chłopca i dwuletnią dziewczynkę. Oboje z upośledzeniem.

– Więc dom się przydaje. To było wyzwanie – przyznaje Jan – pierwszy dom, ten, w którym mieszkam, zaprojektował architekt, a zbudowali cieśle z Zakopanego. Jest świetny. Nigdy nie jest w nim ani za sucho, ani zbyt wilgotno. Jest bardzo ciepły. Nie musiałem go ani tynkować, ani malować w środku ścian. To grube bale. Górale mówili, że to jeden z ostatnich domów z tatrzańskich drzew, bo już nie wolno ich wycinać.

Holender, co ma pracę w Polsce
Jan podpatrywał prace. Uczył się. Rok później wypatrzył w którejś wsi starą stodołę. Kupił ją, rozebrał na części i poskładał na podwórku. Nauczył się, jak umieścić na właściwych miejscach kolejne belki i deski.
– Najtrudniej było osadzić wrota – żartuje – wciąż mi się krzywo otwierały.
Potem skok na głęboką wodę.
– Te drewniane domy były dla nas jakąś manifestacją polskiej kultury. Kiedy byłem pierwszy raz w Polsce w 1994 roku, było ich całkiem sporo, a dziś? – Ed rozkłada ręce – Znikają. Szkoda ich. Więc kupiliśmy jeden i Jan go sam, własnoręcznie odbudował.
– Ten jest kielecki, miejscowy – opowiada Jan – więc z cieńszych belek i okazało się, że zimą trudno go ogrzać. Ale nie chciałem psuć wyglądu, więc ociepliłem go od wewnątrz. I tak z nauczyciela stałem się rolnikiem.

Czasami jadę do Holandii. Idę ulicą. Tam mieszka mnóstwo Polaków. Po wojnie osiedlili się żołnierze generała Maczka, ich dzieci i wnuki wciąż pamiętają polski. A w ostatnich latach przybyło sporo młodych ludzi. Czasami mijają mnie na ulicy i słyszę te polskie słowa na „k” i na „p”. Śmieję się wtedy. A oni pytają:
– Ty też jesteś Polakiem?
– Nie, jestem Holendrem.
– Ale masz polskie blachy w aucie – z niedowierzaniem patrzą na numery rejestracyjne samochodu.
– Bo ja mam w Polsce pracę.


Grzegorz Kapla

Źródło: Wróżka nr 12/2010
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl