Wrośnięci w ziemię

Basia i Witek Koty, kozy i pierogi
Witek budował dom dla gości. Piętrowy, z widokiem na las. Są w nim trzy apartamenty dla rodzin z dziećmi i przytulny dwuosobowy pokój na piętrze. Jest kominek, taras i wiata do wspólnych posiłków. Z zewnątrz prosta, ale w środku surowych drewnianych szaf kryje się wszystko, czego potrzeba w kuchni. Nawet zmywarka.

– Więc mieliśmy wreszcie dom, o którym marzyliśmy. Taki, co dał nam zajęcie z daleka od miasta. I jednocześnie do Warszawy jest tak blisko, że zawsze możemy tam pojechać – mówi Witek – tyle że coraz rzadziej nas tam ciągnie. Nie mamy czasu. Mamy dwa psy, dwa koty, dwie kozy i kolejną budowę. Pomieszczenie, w którym będziemy organizować warsztaty. Na początku nie było jednak wcale tak słodko.

– Póki gości było niewielu, agroturystyka to była dla nas rozrywka. Ludzie, którzy szukają takich miejsc jak nasze, to specyficzny gatunek. Nie wystarcza im telewizja i plastik. Poszukują. Lubią rozmawiać. Dobrze z nimi usiąść i odkrywać świat, dyskutując godzinami w nocy. Ale kiedy miałam 25 osób, którym trzeba ugotować wszystkie posiłki, to było ponad moje siły. Nocą siedziałam i płakałam. Ale w Warszawie przecież pracowałam ciężej! 

Któregoś lata przyszło jej do głowy, że dom nie może być ponad jej siły. Że przecież nie jest po to, żeby się w nim urobić po pachy, ale po to, żeby dobrze żyć. Teraz więc, gdy ma w domu 25 osób, to gotują dla nich sąsiadki. A Basia eksperymentuje ze swoją nową profesją: dietetyką.

Raz w tygodniu dostaje siedem litrów mleka od sąsiada. Robi z niego sery mozzarella. Słodkie albo wytrawne. Witek pobudował wędzarnię. Nauczyli się robić prawdziwe polskie wędliny. Żadnych ulepszaczy. A jednak wcale się nie psują! Basia odgrzebuje stare podlaskie przepisy. Jej pierogi, „szlachcice”, dostały patent „regionalnej potrawy”.

reklama
404 Not Found

Not Found

The requested URL was not found on this server.


– Prosta kuchnia. Wystarczą ziemniaki, boczek i podgardle na omastę, no i ciasto. Ziemniaki trzeba zetrzeć jak na placki, a potem zesmażyć z boczkiem i z cebulką. Ciasto formuje się w kulki, które trzeba rozwałkować w spore koła, bo pierogi muszą być duże. Nadziewa się ciepłym farszem, tak, żeby nadzienie skleiło się z ciastem. Podaje się ze skwarkami i majerankiem.

– Palce lizać – podkreśla Witek – a jeszcze lepsze są, kiedy ostygną, pokrojone w plastry i usmażone. Pierogi to dopiero początek. Witek i Basia chcą urządzić w Bani Akademię Umiejętności. Będą w niej prowadzić weekendowe warsztaty: robienia serów albo pierogów, pleść kosze z wikliny i wypalać ceramikę, może urządzą nawet warsztaty wędzarnicze, a na nich uczyć swoich gości, jak się robi prawdziwą kiełbasę?

Na dźwięk tego słowa przybiega Kicia. Na co dzień tkwi w mruczącym bezruchu na pufie koło kominka. Ale kiedy usłyszy: „kiełbasa” albo „mleko”, natychmiast ożywa. Mniejszy kotek, ruda Kicita, reaguje na swoje drugie imię – Bździągwa. Znaleźli ją, zabiedzonego kociaka, na kompostowniku. Odratowana, szybko pokazała, kto rządzi w Bani! Psy podzieliły między sobą terytorium – sznaucer Punia króluje w domu, a kundelek Maja na podwórku. Kozy, Frania i Benia, siedzą w komórce, póki nie odpuszczą mrozy. Urodziły się 13 marca, więc naprawdę noszą inne imiona: Krysia i Bożenka, ale trzeba wołać na nie inaczej, bo mama Basi mogłaby nie zrozumieć, dlaczego koza ma na imię tak jak ona.

Sami stworzyli coś z niczego. Bo na początku było tylko puste pole. Teraz, dzięki nim, pod lasem tętni życie. Mała Akademia Umiejętności
Basia zapragnęła zająć się warsztatami, kiedy dostała w prezencie imieninowym ceramiczny szkliwiony talerzyk. Zrobiła go samodzielnie córka jej przyjaciółki z Zielonki.

– Najpierw było tylko śpiewanie. Nie chcieliśmy siedzieć z naszymi przyjaciółmi, Bolkiem i Jadzią, tylko przy jedzeniu – śmieje się Witek. – Oboje mają po 70 lat i znają mnóstwo przyśpiewek! Kiedyś Bolesław odbudowywał stolicę, potem był szewcem, stolarzem. A teraz prowadzi gospodarkę i jest naszym sąsiadem.

Potrafi tyle rzeczy, że grzechem byłoby z jego wiedzy nie skorzystać! Tak się zresztą zaczęło. Uczyliśmy się właśnie od sąsiadów. Bo z kolei drugi sąsiad, Tadzio, jest świetnym muzykiem, akordeonistą. Stąd był już tylko krok do myślenia o warsztatach.

Basia przeszukała internet i znalazła Akademię w Łucznicy. Tam nauczyła się technik ceramicznych. Tej wiosny w Bani zaczną się weekendowe szkolenia. Witek kończy wyposażać pracownię. Może zrobią nawet warsztaty z powożenia furmanką? Bo przejażdżki furą należą do ulubionych wiejskich rozrywek. Pani Halinka, stała bywalczyni, rok w rok namawia wszystkich na letnie kuligi. Ostatnio się nie udało. Umówili się, dzieci zapakowały plecaki i poszli do sąsiada – woźnicy. Koń stoi, furka jest. Ale gospodarza nie ma, a na wozie kupa gnoju.

– Robota jest! Nie ma zabawy – syn woźnicy wychodzi z domu z widłami – chyba że się chcecie przejechać jak Jagna na gnoju!

„Jagna na gnoju” stała się ulubioną baniową anegdotą. Patrzą przez okno na zaśnieżony las. Na dom dla gości, na stołową wiatę. I trudno im uwierzyć, że kiedyś był tu tylko kawał pola. 

– A teraz widzę, jak wszystko rośnie. Wkładam ręce do ziemi, sadzę drzewo, mówię mu: „rośnij”, a ono mnie słucha i wzrasta – śmieje się Basia. – I tak jest ze wszystkim. Czegokolwiek tkniemy, udaje się. Bo tu są moje korzenie. Tworzę. Zupełnie jakbym znalazła wspólnotę z duchem tej ziemi.

Źródło: Wróżka nr 2/2011
Tagi:
Już w kioskach: 10/2025

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

Promocja wróżka