Zbawienie zza Atlantyku

Salt Lake Temple, największa świątynia Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. Jedną z iglic zdobi złota figura anioła Moroni.  Droga do Utah

Trzódka proroka nowej religii rosła w siłę, on sam zaś w tym czasie opublikował kolejny tekst. Było to dzieło „Perła wielkiej ceny”, w którym autor zawarł „utracone” fragmenty Biblii z objawieniami Mojżesza i Abrahama. Znalazły się tam również ostatnie 24 rozdziały Ewangelii Mateusza – ale przetłumaczone na nowo. Smith i jego wyznawcy uznali bowiem, że Pismo Święte jest objawionym słowem bożym, jednak jego sens wypacza błędne tłumaczenie. W „Perle” Smith zawarł też historię swoich objawień i 13 artykułów nowej wiary.

Nowa religia niezbyt spodobała się tradycjonalistom. Grupa była prześladowana i co chwilę zmuszana do zmiany miejsca pobytu. Mormoni osiedli najpierw w Kirtland w Ohio, potem w stanie Missouri. Pragnęli wybudować sobie „nowy Syjon”, własną osadę, która będzie się rządzić ich prawami. Miejscowa ludność była nieufna, szybko zaczęło dochodzić do spięć.

Gubernator stanu nakazał Smithowi wyniesienie się z jego ziem, mormoni jednak zwlekali. W końcu ruszyli, bo miejscowa władza zagroziła, że zacznie do nich strzelać. 15 tysięcy wiernych porzuciło dobytek i poszło do stanu Illinois. Tam kupili ziemię, osuszyli bagna i zbudowali miasto nazwane Nauvoo. W tamtych czasach była to druga co do wielkości osada w całym stanie.

Szybki rozwój swojej grupy zawdzięczał Smith emigrantom. Wysłał bowiem do Anglii dwóch swoich przedstawicieli, którzy zaczęli nawracać miejscowych i namawiać ich do wyjazdu na odległy kontynent. Po roku 1850 z samego Liverpoolu do Stanów odpłynęło aż 80 tysięcy mormonów! Drugim istotnym czynnikiem była organizacja społeczności.

reklama

Panował tu kult pracy, wystrzegano się wszelkich używek i hazardu. Celem było dosłowne zbudowanie Królestwa Bożego na ziemi. Stąd też duży nacisk na współpracę oraz kwestie ekonomiczno-gospodarcze. Niechętni Smithowi twierdzą wręcz, że założył on religię „handlową”. Wśród ponad stu spisanych przez niego objawień więcej niż połowa dotyczyła spraw związanych z ekonomią.

Szczęście nie trwało jednak długo. W 1843 roku Joseph usankcjonował wielożeństwo. Decyzję argumentował przykładami ze Starego Testamentu, a także logicznym wywodem: skoro wdowiec może ożenić się powtórnie, to gdy nadejdzie zmartwychwstanie, będzie miał przecież dwie legalnie poślubione żony. Tego było już za wiele. Zaczęły się zamieszki, mormonom podpalano domy i stodoły. Aby uspokoić sytuację, Joseph i jego brat Hyrum oddali się w ręce miejscowych władz. Zamknięto ich w więzieniu w miejscowości Carthage. 27 czerwca 1844 roku tłum wtargnął do więzienia i zlinczował obydwu mężczyzn. Joseph Smith zakończył życie jako męczennik za wiarę.

Mormoni nie poddali się jednak, tylko wyruszyli w dalszą drogę. Obrali kierunek na Słone Jezioro, gdzie kilkudziesięciotysięczna grupa dotarła po około trzech miesiącach. Warunki nie były sprzyjające: zimy dokuczliwe, latem okolice nawiedzała szarańcza. Mimo to osiedlili się w tym miejscu. Nowy przywódca, Brigham Young, zgłosił nawet do rządu federalnego prośbę o stworzenie tu nowego stanu zwanego Deseret.

W języku Nefitów oznacza to pszczołę, symbol pracowitości. Ostatecznie tereny te znalazły się w granicach powstającego właśnie stanu Utah, którego gubernatorem został Brigham Young. Wkrótce w wyniku plotek i intryg zdjęto go z urzędu. A kiedy miejscowi sprzeciwili się decyzji, władza federalna wysłała na mormonów wojsko.

Nadciągała zima 1857 roku, żołnierze musieli przedzierać się przez góry. Mormońscy partyzanci odcinali ich od zaopatrzenia i kradli konie. Wreszcie spalili ostatni fort, w którym wojsko miało przezimować. Szybko stało się jasne, że lepiej będzie rokować, niż wojować. Po kilku latach rząd jednak dobrał się do mormonów. Zakazano im wykonywania funkcji publicznych, pozbawiono praw wyborczych i zmuszono do rezygnacji z poligamii. Ta ostatnia była zresztą i tak zjawiskiem marginalnym.

Czekając na „dni ostatnie”

W tym samym mniej więcej czasie na religijnej scenie Ameryki pojawił się nowy odłam. Nazwali się Studentami Biblii i tak jak mormoni odrzucili tradycję. Podstawą ich wiary stało się Pismo Święte oraz wskazania przywódcy – Charlesa Taze Russella. Russell dość wcześnie zaczął studiować Biblię, co w jego czasach było popularnym zajęciem. Początkowo intrygowały go wierzenia adwentystów, później jednak rozpoczął własne poszukiwania duchowości.

Gdzieś około 1875 roku doszedł do przekonania, że nie dalej jak rok wcześniej Chrystus powrócił na ziemię, ale w niewidzialnej formie. Nie twierdził przy tym, że doznał wizji. „Prawdy mi objawione”, pisał, „docierały do mnie stopniowo” i „nie były wynikiem wyjątkowej ostrości widzenia, lecz wynikały z prostego faktu, że nastał właściwy czas Boży”. Wyjaśnienie było mało klarowne, ale brzmienne w konsekwencje.

W wieku lat 18 Charles założył własne studium Biblii oraz wydawnictwo prasowe. Doszedł do przekonania, że dogmat o Trójcy Świętej jest nieprawdziwy, piekła nie ma, a dusza ludzka bynajmniej nie jest nieśmiertelna. Swoje poglądy prezentował w pisemku zwanym „Strażnicą Syjońską”. Jako że pochodził z zamożnej rodziny, mógł sobie pozwolić na samodzielne wydawanie go i dystrybucję w całych Stanach. Głoszone w niej tezy były kontrowersyjne, padały jednak na podatny grunt. Oto miały się zbliżać „dni ostatnie”, w których Jezus wstąpi na niebiański tron i oczyści świat ze zła.

Wyznaczono nawet konkretną datę – 1914 rok. Tego roku wybuchła akurat I wojna światowa, co wyznawcy przyjęli za oznakę prawdziwości słów swego pastora. Żaden koniec co prawda nie nastąpił, ale wedle wiernych jest to po prostu trwający proces, który kiedyś się spełni. Wtedy to przez tysiąc lat w niebieskim królestwie rządzić będzie Chrystus, a wraz z nim 144 tysiące wybranych przez niego ludzi. Organizację Russella początkowo trudno było nazywać religią, została ona bowiem zarejestrowana jako wydawnicza spółka akcyjna.

Jednak rzesza czytelników „Strażnicy” rosła, a idee szybko się rozprzestrzeniały. Pastor jeździł po całych Stanach z odczytami, po pewnym czasie zaczął wydawać swoje pismo w czterech językach i wysyłać je do Europy. Do ewangelicznej pracy zaprzągł nawet najnowsze media. Kosztem niebagatelnej sumy 300 tysięcy dolarów nakręcił film „Fotodrama stworzenia”. Kobylaste dzieło trwało łącznie osiem godzin, a ilustrowało je dźwiękowo 90 płyt gramofonowych! Film był wyświetlany za darmo.

Russell zmarł w 1916 roku, a schedę po nim przejął Joseph Franklin Rutheford, który położył nacisk na nawracanie innowierców. Z tego powodu zmienił nazwę na „Świadkowie Jehowy”. Nakazano też wiernym odwrócenie się od wszelkiej działalności publicznej: handlu, polityki czy służby wojskowej. Za unikanie tej ostatniej Świadkowie byli prześladowani podczas obu wojen światowych. Swoje dołożyli też naziści, zamykając Studentów Biblii w obozach koncentracyjnych.

Przez kolejne lata doktryna Świadków pozostała niezmienna, a ich szeregi rosły. Wydali własne tłumaczenie Biblii, które jest oficjalną wersją używaną przez zgromadzenie. Problemem okazało się tylko ustalenie, kiedy dokładnie spełni się obietnica „dni ostatnich”. Próbowano przesuwać ten termin na kolejne daty, ale przepowiednie się nie sprawdzały. Mimo to grupa liczy dziś około pięciu milionów członków w niemal wszystkich krajach świata. I ciągle się rozrasta.

Lepsze czasy przyszły także dla mormonów, którzy odzyskali swoje prawa. Podobnie jak Świadkowie Jehowy, zgromadzenie dużą wagę przykłada do działalności misyjnej, każdego roku wysyłając tysiące młodych ludzi do dalekich krajów. Można ich spotkać także w Polsce: grupki młodzieńców pod krawatem, z plakietkami na piersi wędrują ulicami i zagadują przechodniów. Ze względu na moich amerykańskich przyjaciół lubię z nimi porozmawiać. I nieustająco imponuje mi to, że chętnie i szybko uczą się polskiego.

Dzieci bawią się z dzikimi zwierzętami, ludzie różnych ras żyją w zgodzie i szczęściu – tak wyobrażają sobie Królestwo Boże na ziemi Świadkowie Jehowy.  Świadkowie Jehowy: Chrześcijanie bez krzyża

Choć Świadkowie Jehowy uważają się za chrześcijan (a ściślej – za jedynych chrześcijan), ich zwyczaje i rytuały znacząco odbiegają od katolickich czy protestanckich. Podstawą wszelkiej wiary i wiedzy o Bogu jest Biblia w ich autorskim przekładzie. Budzi to spore wątpliwości biblistów, według których tłumaczenie to nie zostało zrobione zgodnie z kanonami naukowymi.

Dla Świadków jest ona jednak natchnionym słowem bożym, które studiują samodzielnie codziennie, a kilka razy w tygodniu w większych grupach. Mają również obowiązek głoszenia swych prawd niewierzącym (czyli wszystkim poza nimi) przynajmniej przez dziesięć godzin w tygodniu.

Ze swych studiów Świadkowie wyciągają daleko idące wnioski, mające wpływ na ich codzienne życie. Po pierwsze, uznają, że Chrystus nie umarł na krzyżu, lecz na „palu męki” – wynika to z odmiennej interpretacji słowa „stauros”, które może oznaczać i krzyż, i pal. Dlatego też wyznawcy nie żegnają się krzyżem i nie uznają go za symbol chrześcijańskiej wiary. Nie obchodzą też Bożego Narodzenia ani Wielkanocy.

Uznają, że Biblia nie nakazuje takich obchodów, a poza tym święta te mają pogańskie korzenie. Ścisłe odczytanie Biblii prowadzi niekiedy do niezrozumiałych (dla reszty świata) zakazów. Przez wiele lat Świadkowie nie godzili się na przykład na szczepienie dzieci oraz przeszczepy narządów, choć w końcu wycofali się z tego stanowiska. W mocy pozostaje przekonanie, że dokonanie transfuzji krwi jest grzechem. Wynika to z biblijnego zakazu „jedzenia krwi”, tutaj potraktowanego dosłownie. W grę nie wchodzi nawet autotransfuzja, czyli przetoczenie sobie własnej krwi.

Mormoni: Małżeństwo na wieki i chrzest wstecz

Życie codzienne wyznawców Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych Dni Ostatnich nie jest obwarowane szczególnymi zakazami, poza jednym: powstrzymywania się od używek. Do nich zaliczany jest alkohol, narkotyki, tytoń oraz… kawa i herbata. Wielu wiernych nie pije też napojów gazowanych zawierających kofeinę. Społeczność mormońska organizuje się wokół kościoła, który pełni nie tylko funkcję religijną, ale też miejsca zgromadzeń i spotkań. Jednym z warunków dostąpienia chwały boskiej jest „małżeństwo na wieczność”.

Mormoni wierzą, że ważności tego kontraktu nie kończy śmierć jednego z małżonków. Innym zwyczajem jest tzw. chrzest zmarłych. Rodzina nieżyjącej osoby, która nie należała do Kościoła, może podjąć decyzję o ochrzczeniu jej „wstecz”. Sakrament taki nie oznacza automatycznego zaliczenia ani w poczet mormonów, ani zbawionych. Mormoni chętnie pomagają swoim braciom i siostrom. Wierni pracują jako ochotnicy na rzecz upośledzonych czy mniej zamożnych. Osoby, które znalazły się w tarapatach finansowych, zawsze mogą liczyć na pomoc mormońskiej gminy.


Stanisław Gieżyński
fot. Be&W, Fotochannels, Forum, Flash Press Media, Shutterstock.com

Źródło: Wróżka nr 4/2011
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

Promocja wróżka