Strona 2 z 2
Wieczorem zadzwoniłam do Kasi, koleżanki ze studiów etnograficznych. Fajnej dziewczyny ze Śląska, zafascynowanej legendami regionu. Poradziła mi, bym rozejrzała się w kopalni za portretem Skarbnika, miała przeczucie, że w obrazie znajdę odpowiedź.
W kopalni dowiedziałam się, że taki portret, owszem, pod ziemią jest, ale żaden górnik mi go nie pokaże. Wymiękł jedynie Arnold. Zjechałam z nim na dół, by zobaczyć okropnej brzydoty malowidło, przedstawiające coś, co miało niby być duchem, a naprawdę przypominało wypłowiałego, zasmuconego lemura.
– Widzi pani, jak on płacze? Musi mieć powód – oświadczył Arnold.
Po czym dodał, że nie radzi mi ani zbliżać się, ani tym bardziej dotykać tego nadzwyczajnej urody dzieła sztuki.
– Bo kto się zbliży do obrazu, ten zsyła na siebie klątwę – oświadczył grobowym tonem, po czym prawie siłą, wyprowadził mnie z podziemi. Ostatecznie doszłam do wniosku, że w kwestii duchów może wypowiedzieć się tylko inny duch. Wróciłam do Krakowa. Już na schodach do mieszkania usłyszałam miauczenie Pinezki. Po czym stwierdziłam, że z mojego kota zostało pół kota!
Wpadłam do mieszkania Klotyldy z furią.
– Jak mogłaś zapomnieć dawać Pinezce jeść? – wrzasnęłam.
– Nie zapomniałam – odpowiedziała sąsiadka, o dziwo trzeźwa. – Jedynie ją odchudziłam. Twoja kocica przypominała prosię!
reklama
Z trudem powstrzymując mordercze instynkty, wróciłam do biura. Zastałam w nim ledwo żywą matkę. Naprawdę było mi się jej żal. Ale musiałam rozwiązać tajemnicę kopalni! Z duszą na ramieniu poprosiłam ją o pomoc. Rozgoryczona Natalia, łkająca w kłębach dymu, mimo wszystko nie odmówiła mi wsparcia. A po rozmowie z nią wszystko zaczęło mi się układać w logiczną całość.
Następnego dnia zaprosiłam ojca i jego sekretarkę na oficjalne spotkanie do biura. Na siedemnastą. Przyszli punktualnie. Hania ewidentnie była zdenerwowana. Tacie trzęsły się ręce. Udawałam, że niczego nie widzę. Zaczęłam snuć pierwsze wnioski. – Wszystko wskazuje na to – wyjaśniałam – że kiedy Tomasz wyjechał rzekomo do sanatorium, Arnoldowi Szwarceblankerowi bardzo spodobało się szefowanie w pełnym wymiarze. I postanowił wygryźć konkurenta.
Za obrazem ducha kopalni zamontował rurkę z wodą, dzięki czemu duch na obrazie płakał krokodylimi łzami, ilekroć tylko Arnold odkręcił kurek. Oczywiście nikt nie mógł sprawdzić, że to ściema, bo wszyscy bali się klątwy. I sprawa by pewnie nie wyszła na jaw, gdyby nie to, że inne duchy (nie powiedziałam, rzecz jasna, jakie) nie odkryły, że Skarbnik płacze, bo ktoś go przymusił.
– No dobrze, a kanapki? W jaki sposób znikały? – zapytał zaszokowany tata.
Udało mi się to wydedukować. Kanapki pożerał cichaczem wyćwiczony przez Arnolda i nieustająco głodny rotweiler, Henio.
– To wszystko wymyślił Arnold, by wygryźć pana Tomasza? – zapiszczała z niedowierzaniem Hania.
– Tak.
– To w sumie dobrze, bo właściwie od dawna już chciałem przejść na emeryturę – oświadczył nieoczekiwanie mój tata. – No i jeszcze, wiesz, córeczko, chciałem… ożenić się z Hanią.
Niezależnie od okoliczności i poglądów mojego taty na kres jego kariery, dyrekcja kopalni otrzymała pewnego dnia list, w którym opisana została podstępna działalność Arnolda Szwarceblankera. Oraz jego psa. Arnold stracił pracę, a górnicy, w tym sztygar Joachim Żymołka, długo nie mogli sobie wybaczyć, że dali się tak podpuścić.
Tata dostał nagrodę i prośbę zwierzchników o to, by zastanowił się nad pełnym szefowaniem kopalni. Skarbnik na portrecie przestał przypominać lemura. Natalia, moja mama, przestała płakać. A kiedy dowiedziała się, że Tomasz postanowił ożenić się z blondyną, dostała histerycznego ataku śmiechu.
Ewa Aleksandra Mleczko, Sonia Jelska
dla zalogowanych użytkowników serwisu.