Mąż notoryczny

Adama śmieszą Mariuszowe teorie płynności. – Ślub to przede wszystkim fajna impreza, która uświadamia ludziom, że naprawdę do siebie należą.Adama śmieszą Mariuszowe teorie płynności. – Ślub to przede wszystkim fajna impreza, która uświadamia ludziom, że naprawdę do siebie należą.

Ci, którzy się go boją, żyją ze sobą na pół gwizdka. Obawiają się zaangażowania – tłumaczy. 46-letni wydawca i wieczny romantyk, ślubował trzy razy, ale dopiero jako 40-latek stanął przed ołtarzem. Pierwsza żona była szalonym porywem serca. Spojrzeli na siebie i wiedzieli, że są sobie przeznaczeni.

On, student religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim, który w PRL-owskiej scenerii wyróżniał się na Błoniach długim płaszczem i – nawet w zimie – brakiem skarpetek. I ona – czekoladka, pół-Libanka, pół-Polka, wysłana na studia do ojczyzny matki. Pobierali się w tajemnicy przed jej wszechwładnym papą, który dla jedynaczki wymarzył sobie afrykańskiego księcia.

Do urzędu stanu cywilnego szli w ubraniach fantazyjnie przerobionych na ślubne. Przyjęcie weselne odbyło się na dziedzińcu jednego z akademików. Pierwszą noc panna młoda spędziła jednak na podłodze. Przy całym romantyzmie Adam zapomniał o sprawach tak przyziemnych jak łóżko. Grunt, że był dach nad głową – mansardka wynajęta w jednej z krakowskich kamienic.

Maryśka poddała się po dwóch miesiącach. Przegrała z listopadowymi nocami pod nieszczelnym dachem, zimnem i ciągłą nieobecnością małżonka – zakochanego wprawdzie, ale aktywnego naukowo i towarzysko. Wróciła do Libanu. Niby na chwilę, ale zamiast zawiadomienia o powrocie Adam dostał list od jej papy, nakazujący mu natychmiast podpisać pozew rozwodowy. Nie pomogły 50-stronicowe listy, wysyłane codziennie, pisane na marmurowych parapetach najstarszej knajpy w Rynku. Pisać przestał, kiedy dostał tę jedną jedyną odpowiedź: „Kocham Cię, ale musimy się rozwieść”.

reklama

Od miesiąca planował samobójstwo, kiedy poznał Joannę. Była pięknym rudym aniołem, artystycznym i zakochanym w nim jak nikt przedtem. Zapomniał o samobójstwie. Liczyła się Joasia, która, jak się okazało, szybko zaszła w ciążę. Drugi ślub, choć również cywilny, nie miał w sobie nic z prowizorki. Tańczyli na nim krewni z obu ­stron i koledzy z wydziałów – religioznawstwa i jej szaleni malarze z ASP. Filip Bożydar przyszedł na świat w Andrzejki i od tego czasu nigdy nie przestał się uśmiechać.

Adam dostał pracę szefa w jednej z gazet, a Joasia… z dnia na dzień coraz bardziej chudła. W latach, kiedy jeszcze nikt nie mówił o anoreksji, jego żona przechodziła z wagi papierowej do piórkowej. Kiedy trafiła na oddział z zatrzymaniem krążenia i mocnym postanowieniem nietknięcia nawet kropli wody, stało się jasne, że nie da rady zająć się synkiem. Adam wziął pięciolatka do Warszawy, gdzie zaproponowano mu posadę za pieniądze trzy razy większe niż krakowskie. Starczyło na superszkołę dla synka i prywatną klinikę dla żony.

Z Katarzyną zaczęli się spotykać, kiedy Joasia wzięła z nim rozwód. Zażądała go po spotkaniu Piotra. Jak wiele osób po psychuszce, związała się z kolegą z oddziału. Synek został z Adamem, swoimi rewelacyjnymi wynikami w nauce i coraz częściej pojawiającą się w ich domu ciocią, która świetnie sprawdzała się w roli towarzyszki zabaw.

Adam i Kaśka pobrali się po kilku latach związku, właściwie ulegając delikatnej sugestii rodziny.

– Ale nie musieliśmy się do tego zmuszać. Stwierdziliśmy, że to fajna okazja pokazać światu, że jesteśmy jednością. W sumie przeżyłbym, gdybyśmy nadal żyli na kocią łapę, ale ta obrączka na palcu naprawdę daje pewność. Nie zrozumie tego nikt, kto jej nie założył – mówi, demonstrując półcentymetrową obręcz z żółtego złota, taką samą, jaką nosił jego ojciec, stryj i dziadek. Filip podczas wesela pełnił funkcję starosty i robił furorę wśród gości. Dziś studiuje medycynę i uwielbia swoje dwie młodsze siostry, z których pierwsza, wówczas roczna, była honorowym gościem na ślubie rodziców.

Sam Adam ślub wspomina jako wydarzenie podniosłe: – Nie jestem do końca wierzący, nie mam uporządkowanych stosunków z Panem Bogiem, nie latam co tydzień do kościoła, ale przyjęcie sakramentu było dla mnie wielkim przeżyciem – wspomina. Gdyby los spłatał mu figla i po raz czwarty wystawił na wielkie uczucie, również nie zawahałby się stanąć przed ołtarzem.

– Ludziom, którzy boją się ślubu, wydaje się, że w każdej chwili mogą odejść, zupełnie bezkarni, rozgrzeszani przez społeczeństwo. A przecież nawet dziecko, stojące przed ladą z 50 smakami lodów, nie może polizać wszystkich, zanim zdecyduje się na jeden. Ślub to świetne przypieczętowanie umowy, którą zawiązuje ze sobą dwoje dorosłych, poważnie o sobie myślących ludzi. Skoro ktoś ją wymyślił i od tylu pokoleń funkcjonuje, nie może być zła – uważa Adam. I dodaje, że rozwieść się jest dzisiaj równie łatwo, co wziąć ślub. Więc nie ma się czego obawiać.

A Mariusz, który dzięki aktowi małżeństwa czuje się przed żoną odpowiedzialny prawnie, finansowo i partnersko (uważa, że Marta ma prawo wiedzieć, gdzie jest i o której wróci do domu, więc regularnie się jej melduje, podając mniej lub bardziej rzeczywisty powód spóźnienia), dowodzi, że małżeństwo jest transakcją wiązaną: – Ja zapewniam mojej żonie utrzymanie, dbam o nią i o dzieci, a ona mi gotuje, pierze i sprząta. Ona swobodnie wypłaca z naszego wspólnego konta, ja wrzucam koszule do pralki, żeby wyciągnąć je z szafy czyściutkie i nienagannie wyprasowane – tłumaczy.

Cezary z kolei w małżeństwie widzi inną korzyść: – Żona to dla mnie najbliższa istota na świecie, z którą dzielę nie tylko łóżko i finanse, ale myśli. Ktoś, kto wie o wszystkim, co działo się w ciągu dnia i kto jest architektem wieczoru. Dlaczego więc mielibyśmy być dwiema odrębnymi jednostkami: z punktu widzenia prawa, sąsiadów, moich byłych żon i dzieci z poprzednich małżeństw? Ślub to pieczęć. Akt własności. Niekoniecznie
dożywotniej.

Zodiak się żeni!

Najczęściej zmieniają żony panowie spod znaku Bliźniąt, którzy poszukują ciągłych zmian i szybko nudzi im się jedna i ta sama partnerka.
Na drugim miejscu są Barany, zwykle pochopnie podejmujące decyzję o ślubie. Gdy pierwsze zauroczenie minie, zakochują się na zabój w kimś innym.
Lwy traktują żonę trochę jak luksusowy samochód i gdy przestanie się podobać lub ma za duży przebieg, nie wahają się wymienić ją na nowszy model.
Na dalszym miejscu są Ryby i Strzelce, które idealizują partnerkę, a gdy rozczarują się, odchodzą dalej, szukać swojego ideału.
Wagi również często się rozwodzą, choć bez prania brudów, a ponieważ panowie spod tego znaku nie potrafią być sami, szybko znajdują sobie nową żonę.
Pozostałe znaki rzadko więcej niż jeden raz stają na ślubnym kobiercu.

Skorpionowi wystarczy kilka kochanek, bo z natury jest poligamistą, żonę – jeśli ją ma – traktuje bardziej jak kumpla, który niejedno wybaczy.
Byki i Raki przywiązują się do osób oraz codziennych rytuałów i nie lubią zmian.
Koziorożce podejmują decyzję o ślubie po dokładnym przemyśleniu i już jej nie zmieniają. Kochanki – i owszem, ale żona jedna…
Wodniki z zasady nie uznają instytucji małżeństwa i najczęściej żenią się z rozpędu lub przez pomyłkę, a Panny, gdy raz się sparzą, nie zaryzykują ponownie, prędzej zostaną same.


Karolina Kowalska

Źródło: Wróżka nr 7/2011
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl