Diablice po tatusiu

Gerontofilka i jej romanse dla higieny

Przyjechała już na jej pogrzeb, z niemieckim narzeczonym. Znowu poczuła się potrzebna. Jürgen nie mógł zrozumieć, dlaczego prawie co weekend musi być w Poznaniu. Albo dlaczego ten dziwny Polak siedzi w jego domu tygodniami, uprawiając ogródek i gotując bigos. Ojciec z kolei zachodził w głowę, jak można nie kontrolować poziomu oleju w samochodzie swojej kobiety, wyjeżdżać na tydzień, dzwoniąc najwyżej dwa razy, czy nie przedstawić dziewczyny rodzicom.

Chociaż nigdy nie powiedział jej tego wprost, Basia wiedziała, że jest przerażony, a coraz częstsze wizyty wynikają ze szczerej troski. Kiedyś podczas ich kłótni wbiegł do sypialni, gotów bronić córki. Jürgen właśnie przekrzykiwał podgłośniony przez nią złośliwie telewizor. O przemocy nie było mowy. Po tej historii kazał jej odesłać do domu „krewnego-psychopatę” i nigdy więcej nie zapraszać.

Tatko pojechał, ale między Basią i Jürgenem zaczęły się ciche dni – coraz dłuższe i bardziej dokuczliwe. Tata wcale się nie zdziwił, kiedy pewnego dnia zadzwoniła, żeby odebrał ją z lotniska. Oświadczyła, że wraca na stałe. Dziś, po 10 latach, nadal nie stworzyła trwałego związku. Każdemu z chłopaków przeszkadzało, że codziennie odwiedza tatę, konsultuje z nim wszystkie decyzje i radzi się nawet w najbardziej błahych sprawach. Za ostatnim facetem zatrzasnęła drzwi, kiedy nazwał ją gerontofilką.

Ma 37 lat, ale nie chce się z nikim wiązać. Od czasu do czasu funduje sobie romanse, jak sama mówi – dla higieny. Tata świetnie ją rozumie. Nie gani wzrokiem, kiedy w kuchni natrafi na ślady romantycznej kolacji, a w łazience na męskie kosmetyki. Woli, żeby córka bawiła się facetami, niż żeby oni „bawili się nią”. Może brakuje tylko dziecka, ale na to Basia też ma sposób. Jeśli do czterdziestki nie znajdzie faceta, któremu nie będzie przeszkadzała obecność teścia, podda się in vitro.

reklama

Na razie cieszy się tym, co ma. Pracoholiczka, po pracy w międzynarodowej korporacji wpada do tatki zjeść zupę, drugie i przygotowane przez niego ciasteczka. Potem dyskutują do późna nad strategią firmy, przygotowują projekty, cieszą się z jej kolejnych awansów. Myślą nad przeprowadzką do domu, który Basia kupiła pod miastem. Na razie nie mają kiedy go wykończyć, ale po powrocie ze wspólnego urlopu u znajomych tatki we Francji zaczną rozglądać się za ekipą budowlaną. Tatko, choć już nieco słaby, wszystkiego dopilnuje. Jeśli znajdzie czas między gotowaniem obiadów a opieką nad bliźniakami średniej siostry Basi.

Już zawsze generałówna, nigdy generałowa

Justyna, 34-letnia matka i żona, świetnie rozumie Basię. Gdyby jej tatuś żył, pewnie też nie męczyłaby się w małżeństwie. Tym bardziej, że dzieci już ma, a przy tatusiu na pewno więcej by skorzystały niż przy jej mężu. Bo jaki z niego wzorzec mężczyzny? Bez ambicji i sukcesów, od trzech lat na tym samym stanowisku. Bez zdjęć i medali, którymi mógłby pochwalić się dzieciom. I przede wszystkim bez tej elementarnej odwagi, która – Justyna to wie – tak potrzebna jest mundurowemu.

Safanduła w prezencie dla tatusiaKiedy dzisiaj patrzy na Janusza, nie może się nadziwić, że była taka ślepa. Nie widziała tego, co tatuś zobaczył w pierwszej chwili – poznała to po jego oczach. Tego, że Janusz włożył mundur dla praw emerytalnych. Że w jego charakterze nie ma nic z naturalnej dyscypliny, potrzeby pokonywania szczebli kariery, poszanowania hierarchii. Kiedy sześć lat temu awansował na kapitana, spodziewała się, że zaraz zostanie starszym oficerem. Że tak jak kiedyś była generałówną, teraz będzie generałową. Guzik z tego. Po śmierci tatusia Janusz przestał awansować, a Justyna zrozumiała, że wyszła za niedojdę.

– Awansował chyba tylko ze strachu przed moim ojcem. A już najgorsze, że po pracy od razu wraca do domu, siada przed telewizorem i ogląda mecz. Już chybabym wolała, żeby miewał romanse – zwierzyła się niedawno przyjaciółce.

Tatuś w dni powszednie był wielkim nieobecnym. Zostawiał tylko po sobie rano zapach wody kolońskiej i nigdy nie wracał przed kolacją. Justyna całe życie słyszała, że w pracy zatrzymują go bardzo ważne sprawy. I nawet kiedy z matczynych szeptów przez telefon i stłumionych kłótni za ścianą dotarło do niej, że wśród tych obowiązków zdarzają się też inne kobiety, tatuś nic nie stracił w jej oczach.

Mieli niepisaną umowę – jak lubiła podkreślać – bezwarunkowej akceptacji. Ten rodzaj miłości, która pozwala usprawiedliwić wszystko. Tatusiowi wolno było więcej niż innym, bo wszystko robił w imię wyższej konieczności. Zdradzał matkę, bo strasznie się zapuściła. Podwładnych traktował jak śmieci też z konkretnego powodu – bo w wojsku potrzebna jest dyscyplina i nie ma miejsca na wahanie.

Safanduła w prezencie dla tatusia

Generał odwdzięczał się córci pobłażliwością wręcz anielską. To, czego nie wolno było bratu, jej uchodziło na sucho. To tatuś przytrzymywał jej głowę nad wanną, kiedy jako 15-latka spiła się na imprezie tequillą. A dwa lata później zaprowadził ją za rękę do ginekologa i zapłacił za „pigułkę po”. On też płacił jej długi w banku, kiedy postarała się o studencki kredyt. A gdy zdarzyło jej się zrobić matce karczemną awanturę albo zawalić rok na studiach, puszczał oko i mówił, że to po nim siedzi w niej ten kawał diabła. I tylko o jej facetach nie chciał słyszeć, machając ręką z pobłażliwym: „cywile”.

Janusz miał być prezentem dla tatusia, świadectwem jej dojrzałości. Ale przede wszystkim ojcem wnuków, o które tatko, od kilku lat na emeryturze, dopytywał coraz częściej. Narzeczonego wybrała sobie starannie, z najprzystojniejszych oficerów z tatusiowej jednostki. Pracował w tym samym departamencie. Jej wujek, też wojskowy, któremu do emerytury zostały jeszcze dwa lata, chwalił go jako pracownika i kawalarza. Zakręciła się przy nim i rok później była w ciąży. Swojej decyzji zaczęła żałować już na weselu.

Szybko okazało się, że tatuś i Janusz to niebo i ziemia. Wzięła za męża safandułę, który w dodatku robi jej uwagi, że obiad jest przypalony. A zamiast zatrudnić kobietę do sprzątania, potrafi jej pokazywać, jak zmywać podłogę. W kłótni zaś wypomina, że po dzieciach odwiesiła na kołek zawodowe ambicje. Niedawno powiedziała matce, że dobrze, iż tatuś tego nie dożył. I że gdyby nie pensja Janusza, dawno by się z nim rozstała.

W domu też trudno jej ukryć rozczarowanie. W coraz częstszych kłótniach wypomina mężowi, że nigdy już nie zmieni pagonów. Tchórzostwo, które nie pozwala mu jechać na misję do Iraku, będzie go kiedyś kosztować także to skromne stanowisko. I przywołuje ojca, który nigdy nie przestał starać się o awans, nigdy nie osiadł na laurach, zawsze robił wszystko, żeby jego córka mogła być z niego dumna.

Janusz trafił już do psychologa – cywilnego, z dala od jednostki i oczu „twardych” kolegów po misjach. I usłyszał, że z tatusiową córeczką nie będzie miał życia. Bo ona nigdy nie zrozumie, że nie wyjeżdża na misję, bo jego rodzice już stracili jednego syna, że może chcieć nacieszyć się dziećmi. A stanowisko, które zajmuje, może zadowalać jego ambicje, bo zgrany zespół znaczy więcej niż dwie belki dodane do gwiazdek na pagonie.


Karolina Kowalska
fot. shutterstock.com

Źródło: Wróżka nr 11/2011
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

Promocja wróżka