Wieczór przetrwania

Hanna, 49-letnia nauczycielka w jednej z krakowskich szkół, wzdycha, że Boże Narodzenie to najbardziej stresujący czas w roku. Traci wtedy przynajmniej cztery kilo, odporność i około jednej czwartej i tak już rzadkich włosów. Stresy i krzątaninę odchorowuje potem do sylwestra, przysięgając sobie i mężowi, że następne święta spędzą po swojemu – u gospodarzy w Tatrach albo gdzieś na Mazurach. Byle dalej od kochanej rodzinki, która co roku melduje się u niej w komplecie, żeby pokłócić się na noże o rząd, spisek smoleński i wyższość Radia Maryja nad wszystkimi innymi mediami razem wziętymi.

Wieczór przetrwaniaNervosol, wiśniówka i żydowskie sianko

W rodzinie Hanny tradycja wspólnego świętowania Bożego Narodzenia liczy już cztery pokolenia. Pod koniec grudnia do starego domu pod Krakowem zjeżdżają studenci na Erasmusie, biznesmeni na kontrakcie, a nawet syn siostry z Ameryki. I atrakcji nigdy im nie brakuje.

O ciszy, zgodzie i pokoju mowy nie ma... Ale święta rzecz święta – w Wigilię muszą być razem, choćby nie wiem co, bo rodzina powinna być jak monolit. Rok temu wuj Mateusz tuż przed pierogami zerwał się z krzesła, rzucił o stół wykrochmaloną serwetką i oświadczył, że nie będzie jadł ze zdrajcami.

Po czym, z niezwykłą jak na 77-latka chyżością, wybiegł z domu. Wigilię zakończyli o wpół do trzeciej nad ranem, po kilkugodzinnym przeszukiwaniu okolicznych wąwozów i sondowaniu zasp, by dowiedzieć się, że jedyny w rodzinie Prawdziwy Polak schronił się u sąsiadów i wraz z nimi, jeszcze półtorej godziny po Pasterce, modlił się o uzdrowienie duszy narodu. Bunt wuja wywołał palpitacje jego dwóch sióstr, które do rana trzeba było uspokajać nervosolem, a potem wiśniówką.

reklama

Hanna męczy się tak już od pięciu lat. Rola gospodyni Wigilii przypadła jej w spadku razem z rodzinnym domem. Kiedy po śmierci mamy zdecydowała się odkupić od rodzeństwa ich część siedliska, nawet jej się nie śniło, że ktoś może od niej oczekiwać lepienia pierogów dla 20 osób i kąpania w wannie pięciu żywych karpi.

– Gdy najstarsza siostra powiedziała, że za swoją część nie chce pieniędzy, ale gwarancji, że do końca życia będzie spędzać święta w domu dzieciństwa, zgodziłam się, przeświadczona, że skończy się na jednym razie. Nie miałam pojęcia, w co się pakuję – wzdycha. Pierwsza Wigilia, którą potraktowała jak każda nowoczesna gospodyni, do ostatnich godzin przed świętami zajęta pracą, była katastrofą. O tym, że do jej domu zjedzie się tyle osób, dowiedziała się poprzedniego dnia rano.

Do wieczora udało się jej dokupić beczkę bigosu i 150 zamrożonych pierogów, na które goście, posadzani na kuchennych stołkach i fotelach nie od kompletu, wybrzydzali, że niedobre, bo kupne. Dostało się też zbyt chudej choince (bo co to za drapak?), sianku z gazety (i to wiadomo, jakiej...) oraz opłatkowi (a czy na pewno z kościoła, a nie z supermarketu?).

Przed kolejną Wigilią wzięli z mężem urlop i wszystko dopieszczali kulinarnie i sakralnie... Ale zupa znów miała nie taki smak, pierogi były stanowczo za grube, a mak źle utarty. Ale to i tak były najlżejsze zarzuty.

Przy słowie „Smoleńsk” zbić kieliszek

No nie, powiedziała sobie później, nie będę rąk urabiać po łokcie i słuchać waszych narzekań. Kolejną Wigilię przygotowała już cała rodzina. Każdy przywiózł coś w garnku, a choinkę kupił i osadził zrzędliwy wuj. I wszystko szło jak z płatka do momentu, gdy mąż siostry zafałszował ostro przy kolędzie. – Jak prezes podczas hymnu – skomentował ze śmiechem ktoś z młodszego pokolenia, doprowadzając do szału wuja i kuzynkę Joasię.

Dyskusji nie wygasiły prezenty, a przy deserze zaczęło się przekrzykiwanie. Mąż siostry, który w czasach młodości należał do ZMS-u, usłyszał, że komuchy nie powinny mieć prawa wstępu do porządnego domu, a jej syn, że narkotyki pomieszały mu zupełnie w głowie. Wujenka dostała spazmów, że na jej oczach rozpada się już nie tylko naród, ale cała rodzina. Atmosfera wyciszyła się nieco dopiero przy nalewce z róży, po której starsi członkowie rodziny szczęśliwie posnęli.

I wszystko można by potraktować jak bijatykę na weselu, gdyby nie fakt, że za cały ten rozgardiasz rodzina wini Hannę!!! Dwa dni po świętach rozdzwoniły się telefony: że słaba z niej gospodyni, bo nie potrafiła usadzić gości, że jej matka nie doprowadziłaby do wujkowego wybuchu, umiejętnie racząc go nalewką… Po następnej Wigilii wypominano jej z kolei, że się rządzi i nie daje nikomu dojść do głosu…

Mimo to i w tym roku będzie wyprawiać Wigilię, bo czuje, że jest to winna swoim bliskim. – Nie, nie pradziadowi, co upatrywał siły w rodzinnym monolicie, ale siostrze, która darowała mi swoją część spadku, cioci, która obiad w drugi dzień świąt organizuje od 25 lat i kuzynom, co roku zabierającym moje dziecko na wakacje – mówi.

Ale tym razem postanowiła zapobiec katastrofie. Razem z mężem i synem przez dwa tygodnie opracowywali dekalog świąteczny rodziny, w którym zawarli takie reguły, jak: „Nieporuszanie pod żadnym pozorem tematów politycznych, a przy słowach »Smoleńsk« i »samolot« zbicie kieliszka lub upuszczenie widelca” i „Przytakiwanie wujkowi Mateuszowi, kiedy mówi o duchu narodu, po czym zmiana tematu na jego pszczoły i jakość tegorocznego miodu”.

Nieco sceptycznie odnosi się do tego pomysłu psychoterapeutka i trenerka z Warszawskiego Instytutu Psychoterapii Matylda Rajewska: – Przemilczanie jednego tematu może spowodować pojawienie się kolejnego, równie niewygodnego. W wielu przypadkach religia i polityka są tylko pretekstem do wyrażenia tego, co się dzieje w relacjach między rozmówcami. Bo łatwiej im pokłócić się za pomocą argumentów ze świata polityki, niż przyznać, że mają żal o to, że na przykład nie są doceniani. Agresja jest często próbą zwrócenia na siebie uwagi. Patrzcie, oto jestem i wcale nie myślę tak jak wy – nie lekceważcie mnie i nie śmiejcie się z moich sądów, one też są ważne.

Źródło: Wróżka nr 12/2011
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl