Strona 2 z 2
Jak łatwo się domyślić, władcom niezbyt przypadła do gustu legenda o świętym, który walczył ze zdzierstwem podatkowym, i skrzętnie wymazywali ją z jego biografii. Ale lud pamiętał o wszystkich dobrodziejstwach i gdy około roku 345 biskup odszedł z tego świata, do jego grobu w Myrze natychmiast zaczęli ściągać pielgrzymi. Wracając, roznosili po całej Europie wieści o dziejących się tam cudach. Patriarcha Konstantynopola, św. Jan Chryzostom, zanotował, że z grobowca wypływała krystalicznie czysta woda, która przyjemnie pachniała i uzdrawiała z wszelkich chorób.
By jeszcze godniej uczcić zmarłego, nad miejscem jego pochówku zbudowano kościół, którego mury i fragmenty kolorowych fresków przetrwały do dziś. Jednak zarówno sarkofag, jak i podziemne krypty są puste. Ciało świętego zostało bowiem... wykradzione dawno temu.
Sprawców nikt nie uważa za złodziei. Wręcz przeciwnie – dla chrześcijan ze Wschodu i Zachodu stali się oni bohaterami.
Sensacyjne wydarzenia rozegrały się w roku 1087. Myra i cała Licja znajdowały się wówczas pod panowaniem wyznających islam Turków. Chrześcijanie nie mogli się pogodzić z myślą, że ich czyniący cuda święty spoczywa w ziemi zajętej przez innowierców. Obawiali się też, że muzułmanie sprofanują szczątki biskupa, by w ten sposób zniszczyć ich cudowną moc. Potrzebowali jej wszyscy, ale najbardziej mieszkańcy bogacących się na handlu miast włoskich.
Mikołaj był wszak patronem żeglarzy, a interesy wymagały ciągłego wypływania w morze. Do wyścigu po relikwie przystąpiły więc: Bari, będące największym portem południowo-wschodnich Włoch, oraz potęga północy – Wenecja.
Misja: ukraść świętego
Dla ukrycia prawdziwego celu ekspedycji Barijczycy wysłali trzy statki wyładowane zbożem. Żołnierze udawali kupców i marynarzy, i oficjalnie płynęli do Syrii. Wybrano ten kraj, żeby bez wzbudzania podejrzeń flotylla mogła dwukrotnie przepłynąć wzdłuż wybrzeży Turcji.
reklama
Za pierwszym razem zwiadowcy wysadzeni na ląd stwierdzili, że w Myrze roi się od Turków. Okręty popłynęły więc dalej. W Syrii do Barijczyków dotarła wiadomość, że po relikwie świętego wypłynęli już Wenecjanie. Błyskawicznie wyładowali więc ziarno i ruszyli w drogę powrotną. Tym razem uśmiechnęło się do nich szczęście. Turków w Myrze nie było, a grobowca strzegło jedynie czterech mnichów. Napastnicy rozbili mozaikę i dokopali się do szczątków. Z włoskich relacji wynika, że szkielet Mikołaja zachował się w dobrym stanie i wydzielał przyjemny, aromatyczny zapach. Kości były jednak bardzo kruche i pękały.

Tymczasem wieść o ataku rozeszła się po mieście i tamtejsi chrześcijanie ruszyli tłumnie pod kościół. W starciu z dobrze uzbrojonym odziałem Barijczyków nie mieli szans, zaczęli więc płakać i lamentować. Na otarcie łez rzucono im trochę złota, ale sytuacja była tak napięta, że dowódcy zarządzili szybki odwrót.
Wykradzione relikwie traktowano z najwyższym szacunkiem. Okryto je szatami biskupimi, zapalono świece, dwaj uczestniczący w wyprawie księża nieustannie odmawiali modlitwy. Kilka dni później do Myry wpłynęli Wenecjanie i sytuacja się powtórzyła. Zagarnęli wszystkie kości, jakie znaleźli w splądrowanym grobowcu (w tym czaszkę pochowanego w pobliżu mężczyzny i piszczele jakiejś kobiety). Nigdy nie przyznali się do porażki w wyścigu z Barijczykami i przez wieki upierali się, że to właśnie oni zdobyli szczątki św. Mikołaja.
Dopiero w roku 1992 włoski naukowiec Luigi Martiano, po wnikliwym zbadaniu relikwii przechowywanych w obu miastach, ustalił, że ponad 80 procent szkieletu świętego znajduje się w Bari, a brakujące 20 procent, głównie fragmenty żeber i palców – w Wenecji. Badania pozwoliły też opisać wygląd prawdziwego świętego Mikołaja. Miał 167 centymetrów wzrostu, krępą sylwetkę i dożył 70-80 lat.
Obywatel świata Dziś relikwiami św. Mikołaja szczycą się nie tylko kościoły w Bari i Wenecji, ale też kilkadziesiąt innych świątyń katolickich i prawosławnych od Syberii po Kalifornię. Zazwyczaj w charakterze relikwii występują przywiezione z Bari buteleczki z uzdrawiającą wodą, ale nie brak też „konkretów”. I tak bark świętego trafił do Rimini, palce do Tuluzy i kanadyjskiego Napierville, a ząb do niemieckiego Panschwitz-Kuckau. Kością udową za to w ramach współpracy ekumenicznej podzieliły się katedry w szwajcarskim Fryburgu (katolicka) i Mińsku na Białorusi (prawosławna). Pochodzące z Bari malutkie kawałki kości trafiły nawet do Polski (Pierściec niedaleko Skoczowa).
Wskutek rozczłonkowania część relikwii bezpowrotnie zaginęła. Ostatnie przepadły w Nowym Jorku 11 września 2001 roku, przygniecione wraz z cerkwią św. Mikołaja przez ruiny wież WTC. Tym samym dokonało się to, czego tysiąc lat wcześniej obawiali się Barijczycy. Gdyby nie oni, dziś święty biskup byłby tylko legendą. Jak jego przyszywany kuzyn w czerwonym kubraku.
Kazimierz Pytko
fot. autor, Free, shutterstock.com
~Wedera