Tak! Jem ciastka

Aktorka Ola Nieśpielak za gwiazdę tylko się przebiera. Gdy gasną światła, zmywa makijaż, wkłada sweter i znów jest dziewczyną z sąsiedztwa.

Ola Nieśpielak za gwiazdę tylko się przebieraNie lubię gali, oficjalnych przyjęć, sukni z tafty. Czasem z konieczności biorę udział w imprezach, ale to nie mój świat. Na co dzień nawet się na maluję. Cieszę się, gdy moja twarz oddycha, gdy wyglądam zwyczajnie, wtapiam się w tłum, a ludzie na ulicy mijają mnie obojętnie. Krępuje mnie, kiedy ktoś mi się przygląda i zastanawia: „Ona czy nie ona?”. Wielu myśli, że aktorki muszą być świetnie ubrane i umalowane, nawet kiedy wychodzą do sklepu po bułki.

Ja aktorką bywam. Na co dzień jestem mamą, żoną, zwyczajną kobietą. Muszę odwieźć dzieci do przedszkola i szkoły, zrobić zakupy, ugotować obiad. Na plan wychodzę tak jak lekarka do szpitala albo nauczycielka do szkoły. Tam mnie malują, ubierają, ustawiają. Gdy dzień zdjęciowy się kończy, wychodzę z pracy. Wracam do prawdziwego życia.

Cieszy mnie, że z każdym rokiem jestem starsza, dojrzalsza. To otwiera w moim zawodzie nowe możliwości. Gdy skończyłam szkołę, obsadzano mnie w rolach dekoracyjnych. Kochanek. Zimnych, bogatych, wyniosłych kobiet, które nigdy nie splamiły się pracą. I taki wizerunek przykleił się do mnie. A ja nie pochodzę z zamożnej rodziny. W życiu musiałam dorabiać, a to modelingiem, a to zbieraniem wiśni. Żadnej pracy się nie boję. Kiedy już stałam się popularna, nie kusiło mnie bycie taką diwą, która ma fochy i gwiazdorzy. To byłoby sztuczne, a ja chcę się czuć dobrze we własnej skórze.

reklama
404 Not Found

Not Found

The requested URL was not found on this server.


Na szczęście, kamera mnie lubi, jestem fotogeniczna. Na zdjęciach wyglądam dobrze. Więc jak ktoś mnie widzi na żywo, to czasem komentuje w internecie: „Widziałam Nieśpielak w centrum handlowym, wcale nie jest taka ładna”. A ktoś inny zaprzecza: „Ale jest naturalna i dziewczęca. I w rzeczywistości wygląda młodziej”. To miłe, że ktoś docenia moją „zwyczajność”. To, że na co dzień noszę swetry i romantyczne sukienki z sieciówek. Wygodne buty, w których równie dobrze mogę pobiegać z dzieckiem po trawie, jak i pójść do kawiarni na ciastko.

Tak, jem ciastka (śmiech). Nie dbam obsesyjnie o linię. Lustro odzwierciedla mój stan emocjonalny. Jak się czymś martwię albo spotkało mnie coś przykrego, wtedy patrzy z niego kobieta 10 lat starsza. Ale codzienne zmęczenie i intensywna praca nie dodają mi lat. Czasem, gdy mam zdjęcia, a w tym samym czasie zajmuję się domem i dziećmi, i nie mam kiedy złapać oddechu, powinnam wyglądać na wykończoną. Nie wyglądam. Spotykam w przelocie znajomego i on pyta: „Wróciłaś z wakacji?”. A to szczęście i spełnienie sprawia, że moja twarz, nawet zmęczona, jaśnieje.

Odkąd jestem matką, moje życie jest bogatsze, pełniejsze. Mam w sobie więcej empatii. Teraz zauważam inne dzieci i sytuacje, na które kiedyś – być może – nie zwróciłabym uwagi. Wzruszają mnie filmy, obrazy, reklamy, które kiedyś były dla mnie puste. Teraz już wiem, jak zagrać matkę. Kiedyś musiałabym sobie takie emocje wyobrazić.

Czas płynie, choć u mnie działa on przewrotnie. Dlaczego? Oto przykład: byłam na castingu do filmu „Joanna”. Miałam zagrać starszą siostrę głównej bohaterki. I mimo że jestem starsza od tamtej aktorki, na zdjęciach wyglądałyśmy na równolatki. Roli nie dostałam. Reżyser rozłożył ręce: „Ola, nie będę widzom pokazywał twojej metryki!”. A kiedy ostatnio opowiedziałam Jackowi Borcuchowi, że w filmie „Proste pragnienia” zagram matkę nastolatka, to skomentował, że źle mnie obsadzono.

A ja jestem już gotowa na takie role, tylko jeszcze mało kto wpada na to, by mi je proponować. Szczególnie uświadomiłam sobie ten fakt, gdy zdecydowałam się wziąć udział w komercyjnej komedii „Kac Wawa”. Rola prostytutki, nawet zabawna i w pewnym sensie wdzięczna, sprawiła, że pomyślałam ze śmiechem: „To chyba ostatni moment, żeby zagrać nogami i figurą. Poparadować na planie w erotycznym stroju”.

Nauczyłam się nawet tańca na rurze. Bardzo trudny, trzeba mieć mocne mięśnie brzucha, żeby sobie poradzić. Ćwiczyłam więc także w domu, bo ludzie z produkcji zamontowali mi rurę w salonie. „Trenuj obroty!” – usłyszałam. Trenowałam z przyjemnością. Teraz takie obroty robię po mistrzowsku. Miałam przy tym filmie trochę zabawy, ale wiem, że mentalnie jestem już w innym wymiarze.

Dojrzałam, zmieniłam się. Nie żyję, jak wtedy, gdy jeszcze nie miałam synów, od premiery do premiery, od nagrania do nagrania. Cieszę się tym, co jest teraz, tutaj, w tej chwili. Nawet płyta, którą wydałam i która nosi tytuł „Dzień dobry dniu”, mówi o ważności tego, co dzieje się właśnie teraz, o nieprzegapianiu prostych, wydawałoby się, nieistotnych momentów. Bo to w nich tkwi siła życia. Piękno jest proste.


Sonia Ross
fot. Mirek Pietruszyński

Źródło: Wróżka nr 12/2011
Tagi:
Już w kioskach: 10/2025

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

Promocja wróżka