Talerzyk dla wędrowca

Ostrzegam przed tym świętem – familijnym, beztroskim, w pewnym sensie zdziecinniałym lub wręcz spierniczałym. Boże Narodzenie ma szczególną moc.

Talerzyk dla wędrowcaBożego Narodzenia trzeba się bać, i to bać jak diabli, Bożemu Narodzeniu trzeba ufać, i to ufać bezgranicznie – dowiedziałam się pół roku przed maturą, ubrana w spódniczkę w kratkę, w kontrafałdy oraz bluzkę z kołnierzykiem bebe (na cześć babci). Prawda o dwoistej istocie Bożego Narodzenia olśniła mnie w ułamku sekundy: gdy podczas Wilii otworzyłam drzwi, w które coś zaskrobało – i zobaczyłam ówczesnego narzeczonego.

To był nokaut! Gdyż narzeczony miał akurat wygrywać w Helsinkach i Lahti koncerty dla Świętego Mikołaja, a nie stać na mojej wycieraczce. Poza tym był to narzeczony tajny – czy raczej utajniony przed rodziną; poniekąd narzeczony pokątny. Nie powinien przychodzić: z góry było wiadomo, iż rodzina go tolerować nie będzie!

Nie dość, że był znacznie starszy ode mnie, to jeszcze artysta i człowiek ekstrawagancki. Z natury wrażliwy niczym nóżki cielęce w galarecie, z uporem pielęgnował mroczną aurę narkomana, brutala oraz dziwkarza – i rozpuszczał o sobie najdziksze plotki w epoce, w której nikt nie dbał o prawidłowy wizerunek artystyczny. Tam i wtedy był również pijany.

– Co tu robisz? – Nie mmmogłem… Bez ciebie… jjjechać – wychrypiał. – Tttalerzyk dla (hep!)… wwwędrowca… Ja jjjestem…. tttwoim wwwędrowwwcem… – Idź, bo będzie afera! – wysyczałam. – Babcia jest chora na serce!

reklama

Pochodząc z drobnomieszczańskiej rodziny, umiałam przewidywać tragiczne scenariusze lepiej niż Kasandra. Być może też przejawiałam medialne uzdolnienia, gdyż na widok narzeczonego poczułam ostrą woń kropli walerianowych, a nimi to on się nie opił. Na takie dictum zatoczył się na framugę. – Nie mmmogę dzisiaj spać sam, bo się (hep!)… pppowieszę. Lllitości!!! Jestem sam jak palec w… ! – Kto przyszedł?! – usłyszałam głos ojca, więc prędko skłamałam, że bezdomny postanowił nam zaśpiewać „Dzisiaj w Betlejem”. A że upiór nie dał się na migi przymówić do śpiewu, więc tata pofatygował się do przedpokoju. Narzeczony błyskawicznie otrzeźwiał. Przynajmniej na oko, gdyż w środku był nadal narąbany jak drzwi do gajówki: z marszu przedstawił się ojcu, powiedział, ile zarabia i poprosił o moją rękę.

Zdrętwiałam. Wiedziałam, że oto zaprocentowało sceniczne doświadczenie. Co nie gwarantowało sensownego ciągu dalszego: ten facet, raz na jakiś czas, spadał po pijaku ze sceny. – Czy osiągnął pan jakieś sukcesy? – ojciec miał wykształcenie politechniczne i nie interesował się życiem kulturalnym: nazwisko gościa nic mu nie powiedziało, zakonotował sobie natomiast słowo „bezdomny”. Odruchowo jednak przystąpił do badania kandydata na zięcia. – Proszę wejść!…

Narzeczony wsunął się do mieszkania: na razie szło mu się dość równo, bo wzdłuż ściany i wzdłuż podłogowej deski. – Jjjestem demonem undergroundu… Takie mam recenzje. Myślę, że za jakieś… dziesięć lat… zostanę prorokiem…, a potem tytanem… – To do czego panu moja córka?! – obcesowo zapytał ojciec, gdyż dalej deski leżały już na ukos… Narzeczony wyjaśnił, całując rączki mamusi, babci, cioci, wujków, mojej siostry i kuzynki. – Bo… bez niej… (hep!)… nie dostąpię nieśmiertelności. To… brakujący… element… W niej mieszka… muzyka… Sam pan rozumie, że w tej sytuacji… muszę się ożenić…, choć normalnie… mam zasady… i się nie żenię!

Nie pożądałam oświadczyn; narzeczony stanowił źródło wiedzy, której nie zawierał podręcznik przysposobienia do życia w rodzinie, a której są ciekawe młode koty – to tyle. Jednak na widok min najbliższych poczułam ekscytację. Właśnie żywcem przechodziłam do legendy: wiedziałam, że ta Wigilia trafi do rodzinnych annałów, tak samo jak tamta z 1935 roku, kiedy u prababci Leonci zawaliła się piwnica na baniak z winem porzeczkowym. – Moja córka nie jest żadnym elementem! – wybuchł ojciec, który miewał ostre reakcje alergiczne na pacanów: a właśnie tak zakwalifikował narzeczonego. Jednak narzeczony też miewał swoje reakcje. – Chciałbym ją od razu stąd zabrać. Tutaj brak atmosfery do rozwoju talentu – ona tu… nie ma jak rozwinąć skrzydeł!

Rozejrzałam się po salonie. Wcale się nie dusiłam, a o talenty nawet się nie posądzałam, choć wiedziałam, że własnego domu tak nie urządzę. Ze skrzydłami czy bez, za dużo było do odkurzania. – Może by zapytać samą zainteresowaną?! – ojciec w oczach miał mord. Panowie położyli na mnie kamienny wzrok. A ja, wytrzymawszy teatralną pauzę, oświadczyłam, że „tylko muszę się pożegnać z mamą…”. Coś takiego strzeliło mi do łba i powiedziałam to na głos, zanim się zastanowiłam; intuicyjnie czułam, że pasuje do sceny.

Może dlatego tak się stało, że epokowe teksty już padły, ja zaś dla dobrej puenty mogę się położyć na torach. Lub dlatego, że trzeba było szybko wyprowadzić narzeczonego za drzwi, aby ojciec nie trafił do kronik kryminalnych. Zbaranieli – i to był mój jedyny prezent z okazji tego Bożego Narodzenia. Zrozumiałam wtedy, że najcudowniej pod słońcem być kobietą. Że mężczyźni to biedne stworzenia w niewoli testosteronu – a my same stwarzamy zasady. Jak trzeba, to ad hoc lub siekierą.

Potem uściskałam się z mamą, która uroniła kilka łez; na jej wyczucie dramaturgii oraz refleks zawsze mogłam liczyć. I wyszłam z domu w nieznane, jeszcze nie wiedząc, że na zawsze, w grzecznym kołnierzyku bebe – a mój wędrowiec podążył za mną, olśniony skutkiem happeningu. Bo jak się później okazało, tak w ogóle to przyjechał, żeby mi oddać sweter, który u niego zostawiłam.

To małżeństwo przetrwało parę lat; wspominam je czule. I chociaż Wigilię spędzaliśmy zawsze w górach, to mąż przywoził mnie do rodziców regularnie na kolację w środę i obiad w niedzielę. Na dowód dla ojca, że żyję – że mnie nie zamordował i nie zakopał w piwnicy. Ilekroć więc zdejmuję z pawlacza choinkowe ozdoby, rozmyślam, jak potoczyłoby się życie, gdybym wtedy nie usłyszała cichego pukania.

Czy popłynęłoby akurat w tę stronę? Obstawiam, że nie. A gdyby ta wizyta przypadła na inny wieczór? – to samo. Ani chybi poszłabym na medycynę i byłabym (z grubsza) posłuszną córeczką. A tak słucham samej siebie, wierzę w intuicję i zawsze mam nadzieję, że wszystko się dobrze skończy. I ilekroć nadchodzi Boże Narodzenie, nasłuchuję…


Iwona L. Konieczna

Źródło: Wróżka nr 12/2011
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl