Czujne anioły Klaudiusza
Klaudiusz Knettel nigdy się nie dowie, ilu guzów i kontuzji uniknął dzięki aniołom. Kiedyś w autobusie, który prowadził, strzeliło zawieszenie. Warszawa, plac Wilsona, dochodzi północ. Na pogotowie techniczne trzeba długo czekać. Trzech podchmielonych młodzieńców uznaje, że to wina kierowcy, i ruszają na Klaudiusza z pałką i pustą butelką. Nie wiedzieli jednak, że mają do czynienia z absolwentem anielskich kursów, który wezwał niezawodnego Michała Archanioła.
– Gdy napastnicy byli już tuż przede mną, zabrakło im sił, aby unieść ręce – opowiada Klaudiusz. – Tak, jakby się rozbili o niewidzialną szklaną ścianę. Zamilkli, odwrócili się i pokornie wyszli z autobusu. Było to tak niezwykłe, że kierowca wozu technicznego, który właśnie nadjechał i obserwował tę scenę z daleka, zapytał: „Coś ty zrobił, że tak się zmyli?”.
Klaudiusz prawie co dzień spotyka się w pracy z agresją, rozmawia więc z aniołami, zanim wyjedzie z zajezdni. Ma swój sprawdzony tekst afirmacji, który zapewnia mu na cały dzień bezpieczeństwo i bezkolizyjną jazdę. Pamięta, jak kiedyś, o drugiej w nocy, wjechał na duże skrzyżowanie, które wydawało mu się całkiem puste. Do dziś nie rozumie, dlaczego nie zauważył jadącej taksówki.
– Na sto procent – wspomina z przejęciem – powinniśmy się byli zderzyć. A tymczasem nic się nie stało, nawet nie zadrasnęliśmy karoserii. Tylko ślad jego hamowania, oglądaliśmy go potem razem, był absolutnie nietypowy. Nie po prostej, ale w poprzek jezdni, przez trzy pasy, jakby ktoś spychał siłą taksówkę na bezpieczne miejsce. Na zablokowanych hamulcami kołach nie da się jechać w bok. To jest fizycznie niemożliwe, a on tak jechał…
– Gdy przepraszałem taksówkarza, bo wina była ewidentnie moja, podrapał się po głowie i powiedział: „Miał pan dzisiaj wyjątkowe szczęście, chyba jakiś anioł nad panem czuwał” – dodaje Klaudiusz.
Ciemna plamka na ręce Alicji zaczęła rosnąć, ale ona nie zwróciła na to uwagi. Trzy miesiące przepłakała. Kiedy przestała, zaczął jej dokuczać ból pod pachą. Lekarz pierwszego kontaktu wysłał ją do onkologa. Ten orzekł: czerniak. Po kilku dniach była operacja. Po miesiącu Alicja dostała skierowanie na chemioterapię. Wcześniej trzeba było zrobić szczegółowe badania. Wtedy się okazało, że jest przerzut do śródpiersia. Chirurg rozłożył bezradnie ręce. Okazało się, że przerzut jest bardzo złośliwy, zakorzeniony głęboko w okolicach obojczyka i nieoperacyjny, bo „musiałbym pani wyciąć cały obojczyk”.
~zapalka75