Strona 2 z 2
Paweł był jednak przekonany, że za ciężką pracę należy mu się nagroda. Jakież było jego zdumienie, gdy po pierwszym zasianiu na ojcowiźnie kapusty i marchewki zastał pole żółte od gorczycy, innymi słowy – chwastów. – Okoliczni mieszkańcy myśleli, że zasiałem rzepak – uśmiecha się rolnik. Gdy prawda wyszła na jaw, sąsiadki zakasały rękawy i wypieliły z Pawłem hektar pola. W myślach nazwał później życzliwe panie „babocydami”...
Długo jeszcze uchodził za dziwaka, także na andrychowskim targowisku, na którym pierwszy raz pojawił się ze skrzynką własnej kalarepy. I napisem, że sprzedaje żywność ekologiczną, co początkowo wzbudzało uśmiechy. A jednak ktoś spróbował marchewki od Kobielusa, ktoś zauważył, że smakuje i pachnie jak ta z dzieciństwa... I z czasem rolnik-ekolog dorobił się całkiem sporej grupki klientów.
W powodzi uczuć
A potem, w 1997 roku, przyszła powódź. Wszystko zgniło. By przeżyć, Paweł po raz kolejny wyjechał na farmę ekologiczną do Niemiec. Poznał na niej Grażynę ze Śląska, która nie chciała już żyć w otoczeniu górniczych hałd i podobnie jak on marzyła o czystym powietrzu i czystych regułach. W jej oczach zobaczył pasję i bunt wobec świata, w którym ludzie traktują naturę instrumentalnie. Zrozumiał, że łączy ich pokrewieństwo dusz.
Zdumiała go jej bezkompromisowość i wiara w to, że najdoskonalszą drogą do szczęścia człowieka, a także do istnienia w zgodzie z Ziemią, jest droga wyznaczana przez kobiety. Innymi słowy – powrót do matriarchatu, systemu, w którym to kobiety decydują o regułach życia wspólnoty. I w którym nie ma dominacji ani dyskryminacji, a przyrody nie traktuje się jak własność, lecz jak dar.
reklama
404 Not Found
Not Found
The requested URL was not found on this server.
Kiedy Grażyna, już jako żona Pawła, zawitała do Białej Drogi, zamieniła Brzozowy Gaj – dotąd typową farmę rolniczą – w oazę pełną kolorowych kwiatów, kwitnących drzew, pachnących ziół. I uznała, że powinien to być dar dla wszystkich. U Kobielusów na dobre zagościły więc warsztaty dla dzieci z miasta i wolontariusze. Zakasywali rękawy, w zamian zyskując wikt, ale też poczucie, że robią coś ważnego.
Andrasz z Węgier przybył tu, bo miał dość hulaszczego życia jako kierowca tira. Podobnie prowadził się kiedyś jego ojciec – do czasu, gdy odebrał sobie życie. Pewnego dnia Andrasz zatrzasnął drzwi od ciężarówki, zarzucił plecak i ruszył w drogę. Przemierzał Europę stopem. Zdarzało mu się zatrzymać na dłużej w innych miejscach, choćby w ośrodku dla niepełnosprawnych dzieci pod Wieliczką, gdzie zostawił wszystkie zarobione pieniądze. – Od takich ludzi jak Andrasz wiele można się nauczyć – przyznaje Paweł Kobielus. – Choćby tego, że człowiek może wspierać człowieka bezinteresownie, że bez pieniędzy można żyć i to, o dziwo, szczęśliwie.
W Brzozowym Gaju pojawiła się pewnego dnia Anke z Niemiec, kiedyś pracownica biura podróży, dziś przemierzająca świat wzdłuż i wszerz szamanka. To ona podczas kolejnej wizyty u Kobielusów ze smutkiem zauważyła, że Biała Droga bardzo się zmienia. – Zniknęły łąki i sady, a na polach stanęły hale podmiejskich przedsiębiorstw – przyznaje Paweł. – Ludzie stracili kontakt z ziemią, z tym, co od wieków dawało im siłę. Ogrody zamienili na garaże, a smaczną żywność z własnych upraw i targowisk – na śmieciowe jedzenie z hipermarketów.
Marzenie o ekoosadzie Grażyna i Paweł zatęsknili za miejscem, w którym ludzie żyliby zgodnie z regułami, jakie obowiązywały w dawnych osadach. W poczuciu harmonii z naturą, samowystarczalności i samopomocy – jak tej, która panowała jeszcze wówczas, gdy tata Pawła użyczał sąsiadom konia. Kobielusowie zamarzyli o ekoosadzie. – O miejscu dla ludzi, którzy myślą podobnie jak my, z inspirującą przestrzenią do życia i tworzenia, pełną harmonii, spokoju, zgody na trwanie w rytmach Ziemi. W którym można by wytwarzać żywność dla siebie, ale też radośnie dzielić się wypracowanym dobrem – wylicza Paweł.
Znaleźli takie miejsce, o jakim marzyli. Kupili kilkanaście hektarów ziemi w Kotlinie Kłodzkiej. Andrasz i Anke poczuliby się tu jak w domu. Bo sporo jest miejsca dla kóz i dobrych sił z szamańskiej Krainy Duchów. W planach Kobielusowie mają tymczasem podzielenie ziemi na mniejsze siedliska. Każdej z rodzin ma przypaść w udziale po hektarze. Swoim pomysłem zarazili już pewną rodzinę informatyków i kilku innych znajomych. Wciąż jednak poszukują osadników, którzy zechcą porwać się, jak kiedyś zrobił to Paweł Kobielus w Brzozowym Gaju, z motyką na Słońce (wszystkich chętnych odsyłamy na stronę
www.kobielus.most.org.pl).
Podobnie jak dwie dekady temu, także i teraz rolnik z Białej Drogi ma świadomość, że ekoosada nie jest nadzwyczaj rentowna dla jej mieszkańców. Nie ma jednak innej drogi, jeżeli człowiek chce wyjść z kryzysu, do jakiego doprowadził Ziemię. Od trudnych okoliczności ważniejsi są przecież – tego nauczyły kiedyś Pawła „babocydy” – przyjaźni ludzie. Poza tym nie wszystko da się przeliczyć na pieniądze. Dobrego życia się nie da.
Sonia Jelska
fot. Bogdan Krężel, Archiwum Prywatne
dla zalogowanych użytkowników serwisu.