Imię z jedwabiu

Imię z jedwabiuKiedy Andrzej dostał diagnozę, że jego ojcostwo jest bardzo niepewne, zrobiła wykaz dni płodnych i dbała, żeby uprawiali wtedy seks. Nigdy im to nie zbrzydło. Lubili swoje ciała, Wala godziła się na wszystkie jego pomysły. On często mówił, że nie byłby w stanie bez niej zasnąć, a ona wtedy myślała, że najważniejsze w jej życiu jest, żeby co rano odnaleźć jego głowę obok na poduszce.

Wyszła za mąż właściwie bez miłości. Podobał jej się, owszem, ale żeby zaraz wielka miłość – to nie. Była zakochana w księdzu i chyba z wzajemnością, bo w cerkwi na nabożeństwie patrzyli na siebie żałośnie i widać było, że drżą mu ręce. Ale żadne nie miało śmiałości, żeby bodaj podejść do drugiego.

– On ma żonę, troje dzieci i starą matkę. Chcesz, żeby oni wszyscy przez ciebie płakali? Żadna miłość nie rozgrzesza takich łez – mówiła matka Wali. Wala zaczęła więc jeździć do cerkwi w sąsiedniej wsi, żeby już był koniec, żeby zabić, zniszczyć, co było w sercu. I wtedy objawił się Andrzej – wesoły, chudy, ryży mężczyzna z miasta. A dlaczego by nie?

Teraz nie zamieniłaby go na żadnego innego, na żadne skarby świata, zabrałaby wszystkie choroby i zmartwienia, które by na niego spadły. – Jeśli się nie ma obok siebie człowieka, który nigdy nie zawiedzie, przyjaciela na śmierć i życie, to lepiej się nie urodzić – mówił Andrzej. – I który nigdy nie zdradzi. Tak, jak ja nie zdradzę ciebie, bo w naszej bezbożnej rodzinie nie zostawia się kobiet i się ich nie zdradza. Żyje się tak, jak my oboje. Prawda, Walu?

reklama

Rodzinny bzik
Z in vitro nic nie wyszło. Adopcja nie wchodziła w grę. – Nie zniósłbym obcego dziecka, chcę Janinki, córki krew z krwi, nie żadnej obcej – twierdził Andrzej. I nagle Wala mówi, że jest w ciąży. Andrzej zaczął płakać. – Nareszcie jedzie do nas nasza Janinka. – A jeśli będzie syn? – wtrąciła Wala. – Mówię przecież, żono: Janinka jedzie.

No i przyjechała. Nastąpiło wielkie zamieszanie, ogólny rodzinny bzik. Janinka – pępek świata. Dzwonił do Wali z korporacji, że tęskni za nią zawsze, kiedy jej z nim nie ma, ale nie wiedział, że można tęsknić aż tak. Za dzieckiem. W 11. miesiącu życia Janinka zaczęła chodzić. Kiedy wracał z pracy, chodził za nią krok w krok, rozpływając się z zachwytu. – Zbudujemy dla niej dom. Będę jeszcze więcej pracował i zbudujemy. Będzie studiowała w Oxfordzie, co myślisz, Walu, o wydziale prawa? Albo o informatyce? Chyba informatyka będzie lepsza.

W trzecim roku życia Janinka poszła do elitarnego prywatnego przedszkola, do którego zapisano ją wkrótce po urodzeniu. W piątym pojechali do Afryki Północnej już we troje, a rok później Janinka poszła do szkoły. W siódmym nagle, bez żadnych wcześniejszych oznak, zaczęła chorować na nerki. Miała ziemistą cerę, a w wielkich zielonych oczach pojawiło się cierpienie. Wala prawie zamieszkała w szpitalu. Dzień i noc, ze spaniem byle gdzie, z jedzeniem, co pod ręką.

Któregoś dnia przyszedł ojciec Andrzeja, Wala go nie poznała. – Nic takiego, osiwiałem – powiedział. A Andrzej dodał później, że w jedną noc, kiedy dowiedział się o chorobie wnuczki. Przyjechała matka Wali, odtąd dyżurowały przy małej na zmianę, dzień i noc. – A co z gospodarstwem? – dopytywała się córka. – Sąsiedzi pilnują, zresztą co tam gospodarstwo, wszystkie krowy sprzedam, ziemię sprzedam, jeśli trzeba będzie dziecko ratować.

Pani mąż nie jest ojcem pani dziecka
Andrzej poszedł do profesora. – Nerek nie da się już dłużej dializować, potrzebny będzie przeszczep – powiedział lekarz. A Andrzej na to natychmiast: – Jestem gotowy. Rozumiem teraz Saletę. Proszę oddać moją nerkę córce. Żona zgodzi się bez wahania. – Co do żony, jeśli podejmiemy taką decyzję, powinna schudnąć o jakieś 15 kilogramów. Jest, przepraszam pana, zbyt pulchna. A to niewskazane przy przeszczepie. – Schudnie, ile trzeba, o połowę schudnie – powiedział Andrzej. – Ale proszę wziąć pod uwagę moją nerkę. Jestem zdrowy, silny, nigdy na nic nie chorowałem. – W takim razie pana pierwszego skierujemy na badania – zdecydował profesor.

W tydzień później poprosił Walentynę do gabinetu. – Mam pewien problem. Ta rozmowa zostanie między nami. Zapewniam panią o dyskrecji mojej i personelu, ale muszę to pani powiedzieć. Pani mąż nie może być dawcą. Bo nie jest ojcem pani dziecka. – Nie jest, ale o tym nie wie – powiedziała cicho Wala. – Od nas tego się nie dowie. Powiemy, że jako dawca został zdyskwalifikowany, nie każdy rodzic nadaje się do oddania organu nawet własnemu dziecku. – Proszę wziąć pod uwagę moją nerkę – powiedziała  Walentyna. – Wiem, że będę musiała schudnąć. Natychmiast schudnę, ile będzie trzeba.

Na korytarzu siedziała matka Wali. Była blada jak ściana. – Płacz, bo ty możesz płakać czystymi łzami. Pamiętasz, jak powiedziałam, niech ci dziecko da inny chłop, nikt przez to cierpiał nie będzie. Dziecko to dziecko. W każdym płynie taka sama czerwona krew.

Nadzieja
Andrzejowi przyśniła się Janinka w czarnej sukience. – Ona od nas odjeżdża. Wiem o tym. Nasze życie się kończy – powiedział. Kilka miesięcy później Janinka umarła, nie doczekawszy przeszczepu. Kiedy wracali z pogrzebu i ona musiała męża przytrzymywać pod rękę, bo myślała, że zaraz upadnie, zatrzymała się i powiedziała: – Będziemy mieli dziecko. Nie mówiłam ci o tym, bo sama nie mogłam w to uwierzyć. To trzeci tydzień. Czuję, że przyjedzie do nas znów córeczka. Będzie miała na imię jak moja babcia – Nadzieja.


Barbara Pietkiewicz
fot. shutterstock.com


Źródło: Wróżka nr 8/2012
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl