Strona 2 z 2
Maria Szczuka, psychoterapeutka, odkąd trzy lata temu wyprowadziła się z Warszawy, dojeżdża do pacjentów w Węgorzewie, Ełku i Giżycku, gdzie pracuje w gabinecie tradycyjnymi metodami. Ale z wielką pasją zajęła się nową terapią. Pewnie by się tak nie stało, gdyby kiedyś nie poznała końskiego świata „od stajni”. Mówi, że konie noszą w sobie niesamowity, magiczny potencjał i są niezwykle wrażliwe na znaki, z istnienia których ludzie nie zdają sobie sprawy. I że jeśli ktoś umie rozkodować ich mowę, to tak, jakby znalazł klucz do własnej duszy. Dlatego Maria w tej terapii widzi wielką przyszłość. – Wolny koń umie odkryć i pokazać ludzkie emocje – zapewnia. – Pacjent może nie tylko poczuć, ale i zobaczyć „na żywo” swój lęk, złość, obawy.
Magiczne przemiany na zwykłej łące
Część łąki odgrodzona jest sznurem na wypadek, gdyby któryś z pacjentów chciał się schronić przed koniem. – Najpierw pacjent zgłasza problem – tłumaczy Maria Szczuka. – Potem wspólnie omawiamy to, co będzie poddane pracy terapeutycznej i razem z Bereniką przygotowujemy zadania, które musi wykonać pacjent. Wnioski z zachowania konia wysnuwa Berenika. Zachowanie pacjenta obserwuje Maria.
Zazwyczaj pacjenci nie chcą, by nawet z daleka patrzył na nich ktoś niepowołany, a terapeuta nie może opowiadać o szczegółach sesji. Ale ja mam szczęście. Dzień wcześniej zaprzyjaźniłam się z Kasią. Przyjechała na sesję z Kartuz. Zafascynowała ją możliwość terapii z udziałem koni i opowiedziała mi o swoim problemie.
reklama
Mąż Kasi twierdzi, że istnieje w niej blokada, która nie pozwala się jej całkowicie otworzyć. Ona sama też to czuje i chce się dowiedzieć, dlaczego tak jest. Berenika wybrała do sesji Terosa – konia, który lubi się przytulać. Zadanie Kasi polegało po prostu na byciu obok niego i obserwowaniu własnych uczuć. Kiedy Kasia zaczynała głaskać Terosa, podchodził, gotów wejść w jeszcze bliższą relację. Ale to wywoływało w niej panikę i natychmiast „uciekała” za sznurek.
Koń spokojnie na nią czekał. Gdy wracała, znów oczekiwał pieszczot. Ale Kasia za chwile znów czuła się przytłoczona i się wycofywała. Cały czas jednak odganiała od niego muchy. Po sesji tłumaczyła, że nie mogła się skupić na byciu z koniem, bo cały czas myślała o tym, jak mu ciężko. Później wspólnie z terapeutkami omawiały, jak jej zachowanie wobec konia przekłada się na relacje z bliskimi.
– Zdałam sobie sprawę, że kiedy tylko wchodzę w głębszą relację z partnerem, natychmiast zaczynam się nim opiekować – mówi Kasia. – Martwię się, czy mu nie zimno, czy jest mu wygodnie, a może zjadłby kanapkę? Uciekam od relacji kobieta – mężczyzna w relację matka – syn. Taki wzorzec wyniosłam z dzieciństwa, obserwując rodziców. To dlatego Kasia wpada w błędne koło: gdy jest blisko, zaczyna się opiekować, co ją potwornie męczy i frustruje, dlatego szybko ucieka, co z kolei wywołuje w niej poczucie winy. Kasia jest wstrząśnięta tym, że koń w tak prosty sposób pokazał jej relacje z mężem. Po sesji długo płacze.

Czasem na terapię zgłaszają się pary. Jedna z nich nie była siebie pewna – sami nie rozumieli, o co właściwie chodzi. Dostali zadanie: wspólnie przeprowadzić konia przez labirynt. Nie mogli tego jednak zrobić siłą. Musieli go jakoś zachęcić. Na trzy, cztery wystartowali. On delikatnie konia popychał, ona zachęcała jabłkiem. Cały czas byli w nerwach, patrzyli na zegarek, choć ćwiczenie nie było na czas. W końcu się udało! Na mecie skakali tak, jakby byli grupą sportową. – Zadanie potraktowali jak konkurencję – opowiada Berenika. – Nie wspierali się, nie było partnerstwa. Przyznali wtedy, że nawet jak idą na pływalnię, to obserwują się nawzajem, kto zrobi więcej „basenów”.
Dopiero, kiedy przytulili się, wzięli za ręce i poszli, nie oglądając się za siebie, koń ruszył za nimi sam. Spokojnie, ze spuszczonym łbem. Nie trzeba go było niczym zachęcać, bo ich emocjonalna jedność była dla niego największą zachętą.
Przez cały wieczór słucham podobnych historii. Jedna jest o kobiecie, która całe życie była przekonana, że ucieka ze związków, wycofuje się. Okazało się, że ona wcale nie ucieka, a wręcz daje sobie wchodzić na głowę. – Koń, którego wybrałam do ćwiczeń, zwykle łagodny, popychał ją – opowiada Berenika. – To nie było niebezpieczne, ale zobaczyłyśmy, że dziewczyna przekracza granice własnego psychicznego bezpieczeństwa, nieświadomie godząc się, żeby ją wykorzystywano.
Sonia Ross
fot. Karolina Migurska
(wsp. Krzysztof Migurski)Często wybór konia jest już wskazówką. – Ktoś mówi: „Chcę tylko tego”. A koń się odwraca. Inny prosi o pieszczoty, ale ta osoba wciąż zabiega o tego, który jej nie zauważa. To wstęp do analizy, której dokonujemy po odbyciu całej terapii. Wnioski bywają dla pacjenta zaskakujące, nawet szokujące, ale otwierają oczy. Bo koń nigdy nie kłamie. – Rozkodować mowę konia to tak, jakby znaleźć klucz do własnej duszy. On umie odkryć i pokazać nasze emocje – mówi Maria Szczuka.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.