Strona 2 z 3
Do każdej podróży trzeba się przygotować. Również do tej astralnej. Zdaniem praktykujących OBE najlepiej ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. Technik, które pomagają nauczyć się eksterioryzacji, a potem zapanować nad tą niezwykłą zdolnością, jest przynajmniej kilkanaście. Uwolnić duszę z ciała można m.in. poprzez medytację, trans, techniki wizualizacji i świadomego snu, odpowiednie manipulacje czasem snu i czuwania oraz – zdecydowanie niepolecane – wywołanie indukcji fal mózgowych i substancje psychoaktywne.
– Najlepiej wybrać tę metodę, którą sami uznamy za najbardziej stosowną, i która nie będzie się kłócić z naszymi przekonaniami czy systemem wartości. Jeśli więc ktoś uważa, że medytacja jest zła, nie powinien jej praktykować – radzi The Burst Mode. Najważniejsze, by czerpać z OBE radość. Jeżeli jest inaczej, zablokujemy się i wówczas żadna technika nam nie pomoże, a w najgorszym wypadku zafundujemy sobie koszmar, nad którym nie będziemy w stanie zapanować. Dlatego właśnie Robert Monroe, jeden z najsłynniejszych astralnych podróżników (na zdjęciu obok), zalecał przygotowanie do opuszczenia ciała rozpoczynać od technik relaksacyjnych, np. autohipnozy, która ułatwi osiągnięcie stanu z pogranicza snu i jawy.
Przypadek Roberta Monroe’a
Gdy po raz pierwszy jego dusza opuściła ciało, ten amerykański biznesmen i radiowiec miał 43 lata i był zatwardziałym racjonalistą. Stało się to przypadkiem, podczas eksperymentów synchronizacji półkul mózgowych sygnałami dźwiękowymi. Opisawszy swoje doświadczenia w książkach, założył centrum badawcze – Instytut Monroe’a, w którym opracował zestawy nagrań dźwiękowych Hemi-Sync. Umożliwiają one synchronizację fal mózgowych, pozwalając na osiągnięcie odmiennych stanów świadomości i podróże astralne. Zmarł w wieku 80 lat śmiercią naturalną.
reklama
W swoich książkach „Podróże poza ciałem”, „Dalekie podróże” i „Najdalsza podróż” Monroe dokładnie opisał przygotowania do wypraw w nieznane. Kolejną po relaksacji jest faza wibracji – najważniejsza, bo de facto umożliwiająca wyzwolenie się z ciała fizycznego. Pokrótce chodzi o wizualizację, w której próbujemy nasze najważniejsze zmysły (wzrok, dotyk, słuch) „odłączyć” od ciała. Dla osoby przyglądającej się z boku wygląda to jak sztuczne wywołanie efektu REM (faza silnego pobudzenia w czasie snu, towarzysząca pojawieniu się marzeń sennych).
Ostatnim etapem jest kontrolowanie tych drgań. Gdy nauczymy się nad nimi panować, teoretycznie jesteśmy gotowi do podjęcia próby opuszczenia naszego fizycznego ciała. Teoretycznie, bo najważniejsze jeszcze przed nami. Monroe, a także jego uczniowie (Bruce Moen, Robert Bruce, Robert Noble czy Polak Darek Sygier) podkreślają, że tuż przed odbyciem pierwszej podróży trzeba pokonać strach.
„Wystarczy niewielki impuls, aby strach zamienił się w panikę, a ta – w obezwładniające uczucie grozy. W momencie, kiedy świadomie przekroczysz tę barierę, będzie to prawdziwy kamień milowy na drodze dalszych badań” – pisze Monroe w „Podróżach poza ciałem”. Autor przekonuje, że co nocy przekraczamy tę barierę nieświadomie. Jednak dokonanie tego z „włączonym rozumem” jest naprawdę wielką sztuką, zwłaszcza że większość adeptów OBE w swojej pierwszej podróży ma wrażenie, że… umiera. „Ponieważ oddzielanie się od ciała fizycznego podobne jest do naszych wyobrażeń o śmierci” – tłumaczy Monroe – „pierwsza reakcja jest automatyczna. Myślisz wtedy: »Muszę natychmiast wrócić do ciała! Umieram! Życie jest tutaj, w ciele fizycznym! Muszę wracać!«”.
Mimo że podróżował w astralu wiele razy, nigdy nie ukrywał, że miewał kłopoty z powrotami. Któregoś razu „zabłądził” i wylądował w ciele młodej kobiety. Jak udało mu się odnaleźć własną cielesną powłokę, nie ujawnił. Ale musiało to być wstrząsające przeżycie, bo od tej pory, wyruszając w astralną podróż, odczuwał lęk. „Ostatni rodzaj strachu wiąże się z obawą przed szkodliwymi wpływami podróży na nasze ciało i umysł. Ten lęk jest także bardzo realny, ale na ten temat brak niestety danych” – przekonywał. Do czasu jednak, bo wkrótce materiału do analizy zaczęły dostarczać zastępy jego naśladowców.
Raj z piekła rodem– Horror po przebudzeniu, koszmar po zaśnięciu – tak swoje doznania po kilku wyprawach poza ciało opisywała Jill Sanders. Na początku nic nie zapowiadało dramatu. Jej pierwszym podróżom astralnym towarzyszyła euforia, wszechogarniający zachwyt. Problemy pojawiły się, gdy zaczęła się kontaktować z istotami, które spotkała w nowej rzeczywistości. Jednym ukazują się one jako anioły, innym – jako zmarli krewni. Ale jest też grupa podróżników, która unika kontaktu z nimi, wychodząc z założenia, że lepiej nie kusić złego. Jill, energiczna emerytka spragniona nowych doznań, próbowała się zaprzyjaźnić z tymi bytami, zwłaszcza że nie wyglądały one jak piekielne demony. – Były życzliwe. Zachowywały się trochę jak delfiny, które są zawsze skore do zabawy – pisała kilka lat później.
~NianiaOgg