Lepienie raju

To ich pierwsze spotkanie trwało zaledwie kilka dni. Pożegnali się, nie wiedząc o sobie prawie nic. Nie znali nawet swoich nazwisk. Ewa zapamiętała jedynie, że Mariusz pochodzi z Chodzieży. Po powrocie do Kielc Ewa wiedziała już, że skończył się jakiś etap w jej życiu. Po kilku tygodniach znów się spakowała, zabrała dzieci i wróciła na „Florydę”. Mariusza tam jednak nie było. Wsiadła więc w pociąg i pojechała do Chodzieży. W miejscowym domu kultury, od kolegi Mariusza, dowiedziała się, że wyjechał w Beskidy. I słuch po nim zaginął.

– A przecież to nie były czasy, gdy do kogoś można było zadzwonić na komórkę – wspomina Ewa. Zrezygnowana wróciła na dworzec. I wtedy zdarzył się cud. To znaczy zmaterializował się w osobie Mariusza, którego jakaś tajemnicza siła przywiodła w rodzinne strony. Zakochali się w sobie na dobre, po uszy, do szaleństwa. Wzięli ślub i zamieszkali w Kielcach. Ale od początku wiedzieli, że chcą się wynieść z miasta.

– Wbiłam sobie do głowy, że jak przeniosę się na wieś, w naturę, zapewnię sobie i swojej rodzinie szczęście – mówi Ewa. Podobnie myślał Mariusz. No bo gdzie indziej, jak nie w otoczeniu pól i lasów jego wolna, indiańska dusza miałaby się poczuć lepiej?

Podczas warsztatów ceramicznych Ewa uczy technik ludowej ceramiki. Jej  dzbanki i figurki pokazywano w polskim pawilonie na Expo w HanowerzePomysły na Kapkazy

Poszukiwania miejsca na Ziemi zajęły im kilka lat. Wreszcie w poł. lat 90. trafili do Kapkazów. Tu postanowili założyć pracownię ceramiczną, bo Mariusz też zaczął tworzyć w glinie. Na początku bywało im ciężko, zwłaszcza w zimie. Mariusz rozklekotanym małym fiatem musiał przez zaśnieżone góry wozić synków Ewy do odległej szkoły. Z czasem dzieci żony zaczął traktować jak własne. Ciężko bywało również dlatego, że w połowie lat 90. rozwijający się dotąd całkiem nieźle rynek biżuterii ceramicznej nagle się skurczył.

Wpadli wtedy na pomysł, by z Kapkazów zrobić miejsce rozmaitych spotkań i warsztatów. Dla dzieci i dla dorosłych. Wymyślili także teatr w stodole, z prawdziwą sceną, by pokazywać w nim miejscowe bajania, te o czarownicach, o starych dziadach. Wspólnie tworzyli scenariusze, reżyserowali, zamieniali się w aktorów, przebierali w dziadowskie szaty. Mariusz nauczył się nawet grać na lirze korbowej. Już wcześniej grał na klarnecie, kontrabasie, puzonie, gitarze. Coraz częściej zaczęli się pojawiać inni muzycy. Był nawet zespół Osjan.

reklama

Były gwiazdy i była publiczność. Czasem to Mariusza trochę uwierało – że stodoła dzieli się na twórców i słuchaczy. Już wtedy przeczuwał, że prawdziwa sztuka jest wtedy, gdy biorą w niej udział wszyscy. Kosmalscy stworzyli w końcu w Kapkazach Szkołę Wrażliwości.

– Chcieliśmy, żeby to było miejsce spotkań, inspirujące ludzi do wspólnych głębokich poszukiwań piękna – wyjaśnia Ewa. Czerpiące z miejscowych tradycji: z ludowej ceramiki, z naturalnych technik „upiększania” otoczenia, jak choćby rzeźby ludowej czy tkactwa. Z czasem włączyli się do tego inni mieszkańcy.

Pani Grażynka z sąsiedztwa uczyła gości wypieku chleba, pani Hanna wprowadzała w tajemne właściwości pozornie pospolitych ziół, ktoś inny uczył dzieci dojenia krowy i jeżdżenia furą. Współpracują też z Kosmalskimi Holendrzy, którzy w okolicy założyli stadninę kuców szkockich. A kiedy Ewa i Mariusz wyremontowali dom, mogli zacząć przyjmować gości na dłużej. – Wszystko szło w dobrą stronę – mówi Mariusz.

Na warsztatach w Kapkazach pojawiały się przedszkola i szkoły, dom i stodoła tętniły życiem towarzyskim, świętokrzyską wioskę odwiedzały tłumy gości. Pomysły Ewy i Mariusza na promowanie lokalnego dziedzictwa kulturowego coraz częściej doceniali specjaliści od turystyki. Zaczęto zapraszać ich z teatrem za granicę, a ceramikę Ewy (dzbany, garnki, figurki) wystawiano w wielu prestiżowych galeriach. Uświetniły nawet polską wystawę Expo w Hanowerze.

– Tylko my byliśmy w coraz gorszych humorach – mówi Mariusz. Sam nie wie, od czego właściwie się zaczęło. Przecież miał to, o czym marzył. Ziemia wokół niego pachniała trawą, co noc widział nad sobą gwiazdy, obok domu rosły nawet świerki, pod którymi mógł zapalać święty ogień. Indiańska dusza Mariusza zaczęła przygasać. Coraz mniej go cieszyło. Coraz częściej topił smutek w alkoholu. I kłócili się z Ewą. O wszystko. A przecież jeszcze tak niedawno byli dla siebie ideałami.

Źródło: Wróżka nr 1/2013
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl