Potrafię wyczarować uśmiech

Katarzyna Butowtt porzuciła modę, by robić coś, co ma głębszy sens. Zmęczenie mądrą pracą czy długim spacerem to jej recepta na młody wygląd i spokojną głowę.

Katarzyna Butowtt porzuciła modę, by robić coś, co ma głębszy sens!Czas płynie – tego się, moim zdaniem, ukryć nie da. I, prawdę mówiąc, wcale mi to nie przeszkadza. Nie przestałam się przejmować tym, jak wyglądam, ale czuję, że to naprawdę nie jest najważniejsza sprawa w moim życiu. Nie będę mówić komunałów – że trzeba się godnie zestarzeć, ale… coś w tym przecież jest. Może to moja reakcja na lata spędzone w świecie mody? Próżnym, pustym, celebrującym młodość, urodę, blichtr, zachwyconym sobą.

Kosmetyki? Nie za bardzo w to wierzę. Zwłaszcza po przygodzie, jaką miałam z pewnym luksusowym serum znanej marki. Grałam wtedy w filmie. Zresztą kiepskim. Podczas zdjęć co rano i co wieczór wcierałam sobie w twarz ten superkosmetyk. Skończyła się praca na planie, któregoś dnia wstałam, spojrzałam w lustro i… zamarłam. Całą twarz miałam koloru buraczkowego, w małych rankach. Pobiegłam do lekarza, kazał mi natychmiast odstawić wszystko, co może uczulać. Zrobiłam to – nie pomogło. Bolało koszmarnie, a jak wyglądało! Wzięłam więc słoiczek tego serum i z encyklopedią w ręku przestudiowałam wszystkie składniki. I znalazłam jeden – preparat używany zazwyczaj po operacjach okulistycznych. Mój lekarz powiedział, że to niemożliwe, że w kremie to się nie ma prawa znaleźć. No, ale się znalazło… Teraz używam kosmetyków z jak najmniejszą liczbą składników. Kremy najprostsze i zarazem najtańsze.

reklama

Jestem trochę oldskoolowa. Nowinki techniczne? Nie. Operacje? Nigdy. Piję dużo wody i się wysypiam – to moje dwa „środki upiększające”. Chociaż do kosmetyczki, pani Renaty, chodzę regularnie, bo mnie to odpręża. I ćwiczę. Ostatnio przez cztery lata uprawiałam jogę. Codziennie. Byłam już na dość zaawansowanym etapie, kiedy pewnego dnia podczas medytacji… odleciałam. I nie wróciłam. Znalazłam się w innym świecie. W rezultacie wylądowałam w szpitalu. Podejrzewam, że taki piorunujący efekt dała zbitka stresu i ostrych ćwiczeń, hiperwentylacja. Plus moja konstrukcja psychiczna. Wystraszyłam się i od jogi trzymam się teraz z daleka. Ale codziennie się w domu gimnastykuję, mam swój wypróbowany zestaw ćwiczeń. Chodzi o to, żeby sobie krzywdy nie zrobić, ale jednak się ruszać. Każdy rodzaj zmęczenia dobrze robi na głowę, a przy okazji na ciało.

Moja teściowa jest najlepszym dowodem na to, że młody wygląd nie zależy od kosmetyków czy dietetycznych wyrzeczeń.Ma 104 lata i jest w świetnej formie. Jej recepta to spacery i… codziennie coca-cola! Kiedy zapytaliśmy ją, gdzie chce spędzić setne urodziny, usłyszeliśmy: „W McDonaldzie!”. Ale ona zachowuje zdrowy umiar. I nigdy się nie przejada. Figurę ma idealną. To na pewno trochę dar od losu, ale też zasługa trybu życia. Kiedy w wieku 75 lat rzuciła palenie, zaczęła chodzić na spacery. Ale nie 20 minut po parku, tylko kilka godzin po lesie. Zaraziła tym mnie i mojego męża. Co najmniej raz w tygodniu bierzemy termos, kanapki i idziemy do lasu.

Mamy wielkie szczęście – mało kto to docenia – przecież Warszawa jest jedną z niewielu stolic, która ma lasy „w sobie”: Powsin i Kampinos. Grzech z tego nie korzystać. A większość młodych ludzi siedzi w galeriach. I żeby to jeszcze były galerie sztuki… Ale nie ma co wydziwiać – każdy wiek ma swoje prawa. Jak dorosną, to może im przejdzie.

Staram się nie oceniać. Dziwnego stroju czy fryzur. Sama przez to przechodziłam. Jako modelka zawsze miałam długie włosy. Nudne, proste. Kiedyś stwierdziłam, że mam dosyć, i zrobiłam sobie afro. Wielka, nastroszona głowa… I była gigantyczna afera – jak ja z tym wyjdę na wybieg? No to poszłam o krok dalej, bo zawsze byłam krnąbrna – i koleżanka obcięła mnie na rekruta… Znowu awantura – ale co mieli robić? Musieli odpuścić. Przechodziłam też przez okres zielony. Wszystko miałam w tym kolorze: ubrania, paznokcie… Teraz wpadłam w inną skrajność – koleżanki się śmieją, że noszę worki pokutne, żeby nie rzucać się w oczy. Umawiamy się w galerii, ja cierpię strasznie, ale jak już coś ściągam z wieszaka, to wiadomo, że szare. Od razu krzyczą: „Zostaw ten worek!”. Choć uważam, że jak na panią prawie 60-letnią i tak nie ubieram się „zgodnie z wymogami wieku”.

Ważne jest, żeby mieć poczucie sensu. To pomaga na wszystko – i lepiej się człowiek czuje, i lepiej wygląda. Dla mnie takim źródełkiem sensu jest praca w fundacji Dr Clown. Wymaga to sporej siły i odporności. Odwiedzamy szpitale i prowadzimy terapię śmiechem. A widzowie to często bardzo, bardzo chore dzieci. I trzeba gdzieś zostawić myśli o tym, w jakim one są stanie i skoncentrować się na wyczarowaniu uśmiechu na ich twarzach… Choć teraz w szpitalach bywam mniej, jako rzecznik prasowy poświęcam więcej czasu sprawom związanym z fundacją w całej Polsce. Ale muszę coś robić. Bezczynne siedzenie to nie dla mnie. To też pewnie odreagowanie lat na wybiegu.

Moda jest biznesem, który kręci się dzięki ludzkiej (w większej części kobiecej) próżności. W efekcie miałam poczucie pustki. Niektórzy twierdzili, że przecież niosłam radość, uśmiech – ale dla mnie to, prawdę mówiąc, dorabianie ideologii. Jestem z wykształcenia psychologiem i choć nigdy nie pracowałam w zawodzie, chciałam robić coś, co ma prawdziwy sens. Coś potrzebnego, mądrzejszego. Wydaje mi się, że się udało. Choć to była spora rewolucja – chodzenie w ogrodniczkach, z czerwonym nosem klauna i przyczepionym do niego sztucznym gilem to rzeczywiście coś krańcowo innego niż paradowanie po wybiegach w kieckach haute couture. Ale rezygnacja z eleganckiej zewnętrzności nie była dla mnie problemem. Najmniejszym! Na szczęście zawsze miałam do siebie dystans. Rozumiałam – taką w każdym razie mam nadzieję – że popularność nie oznacza, że jesteś wielki. Potrafię się z siebie śmiać. Dużo ludzi traktuje siebie śmiertelnie poważnie, ale to na szczęście nie są moi znajomi.


Joanna Derda
fot. Studio 69
 

Źródło: Wróżka nr 3/2013
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl