Arystokratyczna piękność

– To ty, Tereska? – usłyszała męski głos. – Nie. Delfina – odpowiedziała. – A gdzie Tereska? – dopytywał się mężczyzna. – Nie znam Tereski – zaczęła szybko mówić De. – Ale proszę, niech się pan nie rozłącza. Mam w domu obrazek św. Teresy z domu przy torach. Jest przybrudzony, ale jeszcze widać twarz świętej. Mogę go panu przywieźć, jeśli pan chce. W telefonie zapadła cisza. Mężczyzna przerwał połączenie. Znów napisała wiadomość, że prosi mężczyznę, który do niej zadzwonił, o kolejny telefon.

To nie może być przypadek

Na wakacje wyjechała z grupą studentów w Zachodniopomorskie. Mieli nagrywać opowieści, bajdy i piosenki starych ludzi. De odwiedziła piąty z kolei dom. Gospodarze przyjęli ją gościnnie jak we wszystkich poprzednich. Zapytała, czy może skorzystać z ubikacji. W starym poniemieckim domu trwał właśnie remont i łazienka była zrujnowana. Ale może pójść do sławojki. Postawili ją po przenosinach stąd z Wileńszczyzny, bo nie mieściło im się w głowie, żeby załatwiać potrzeby w domu. Niemiecka łazienka stała więc przez rok nieużywana. Sławojkę zostawili na pamiątkę. Własnej głupoty, jak mówiły potem ich dzieci.

Sławojka była czysta. Nad deską z wyciętą dziurą na gwoździu w ścianie wisiały luźne kartki. Rzuciła okiem. Kartki wyrwano ze starej książki telefonicznej. Pewnie ze szkoły, którą przed rokiem zlikwidowano. Wśród rzędów nazwisk zobaczyła – Adam Knurobój. Ręce zaczęły jej się trząść. Z trudem wybiła numer telefonu. Odezwał się głos mężczyzny, który kiedyś do niej już dzwonił. – Dzwonię w sprawie Tereski. Musimy porozmawiać. To ja – prawie wykrzyczała, choć nie miała pojęcia, jaką mogła być „ja” dla kogoś nieznajomego. – Dobrze – zgodził się mężczyzna. – Gdzie pani jest? Powiedziała gdzie. – To bardzo blisko. Za pół godziny będę, proszę na mnie czekać.

reklama

Arystokratyczna piękność - historie prawdziweHistoria życia za historię życia

Był siwy, z twarzą w zmarszczkach. Musiał mieć 65, a może więcej lat. Z trudem wysiadł z samochodu i kulejąc podszedł do De. – Jeśli chodzi o obrazek – mówiła szybko ze strachu, że sobie pójdzie – mam go w domu. Ale w każdej chwili mogę go panu dać. Dom przy nasypie kolejowym zawalił się, ale można tam wejść. Kiedy byłam drugi raz, zauważyłam, że kiedyś stała tam jeszcze obórka, ale jej już nie ma. Sterczą tylko fundamenty. Ten dom nie dawał mi spokoju.

– Wiem – powiedział mężczyzna. – Byłem tam kiedyś z ojcem. Czy pani może wie, co stało się z Teresą? – Nie znam Teresy – powiedziała. Nagle coś rozbłysło. W mózgu albo w powietrzu. Elektryczny łuk, błyskawica. – Moja babcia miała na imię Teresa – powiedziała bez tchu. – Nie znałam jej. Wcześnie umarła. Moja mama Wera miała wtedy 8 lat. Teraz ma 44. Jest bardzo znaną adwokatką. Jej mąż, a mój ojciec, też jest adwokatem. Są równolatkami. Rodzeństwa nie mam. Studiuję antropologię.

Mówiła szybko, ze strachu, że nawiązana nić może się urwać i znów zostanie bez żadnego śladu. Mężczyzna poprosił, żeby usiedli na ściętym drzewie, w sadku opodal. Wydawał się poruszony. Zmarszczki na bladej twarzy jakby się pogłębiły. – Nie wiem, czy między pani a moją opowieścią jest jakikolwiek związek. Ale skoro pani mi to wszystko opowiedziała, ja również opowiem o sobie.

Wstydliwa miłość

Teresa urodziła się w tamtym domu. Jej ojciec i matka byli przyrodnim rodzeństwem. Zakochali się w sobie bez pamięci. Wstydzili się tej miłości. Wieś im dokuczała. Ksiądz wyzywał na kazaniach. Byli jak trędowaci. Mieli po pasku ziemi, które połączone pozwalały postawić dom. Zbudowali go tak daleko od wsi, żeby uchronić się przed dokuczaniem. Swój związek uważali za straszny grzech. Bardzo się kochali, ale obwiniali się do końca – kto kogo pokochał najpierw, kto pierwszy ośmielił się wyznać miłość.

Na dzień przed wyjazdem, kiedy już było wszystko spakowane, pojechali na targ sprzedać ostatnie prosiaki. Musieli także sprzedać konia i wóz. Postanowili jechać pociągiem jak najdalej od ojcowizny. Na ziemie, które wtedy nazywano odzyskanymi. Na targu zobaczył ich jakiś mężczyzna. Nie miał na nogach gumiaków, tak jak wszyscy, ale buty pobryzgane błotem. Pewnie był z miasta. „Dalibyście mi tę śliczną dziewuszkę” – zażartował.

Tereska leżała na jeszcze niesprzedanym wozie owinięta w samodziałową kapę z wełny. Nie miała roku, a była już prześliczna. Buzia jak u wielkiej pani. „Pan ją weźmie. Nam ona niepotrzebna” – odpowiedziała matka Teresy. W ten sposób postanowiła zapewne uwolnić się od grzechu. Nie będzie dziecka, to i grzechu. „Naprawdę chcecie ją oddać?” – upewniał się z niedowierzaniem tamten pan. Matka potwierdziła. Po wojnie było to możliwe. Wiele było sierot po żołnierzach, wiele porzuconych dzieci, nikt się nie dziwił, że dziecko mogło przejść z rąk do rąk. W każdym razie nikt, nawet jeśli to widział, nie zdziwił się. Mężczyzna zabrał Tereskę.

Jeszcze tego samego dnia rodzice dziewczynki wsiedli do pociągu i pojechali na zachód. Było im wszystko jedno, gdzie. Byle daleko, byle był jakiś kąt do mieszkania, jakiś kawałek ziemi. Wysiedli w miejscowości, z której świeżo uciekli Niemcy i zajęli pierwsze z brzegu gospodarstwo. Po kilku latach urodził im się syn. To byłem ja.

Rodziców nikt tam nie znał, mogli wziąć ślub. Byłem legalnym synem już zrodzonym bez grzechu, z błogosławieństwem bożym. Nie miałem oczywiście pojęcia o tej historii. Nie wiedziałem, że mój ojciec tęsknił za Teresą przez całe życie, bo matka chyba wyrzuciła ją z pamięci. O Teresce nigdy w domu nie było mowy. Ojciec opowiedział mi to wszystko, kiedy umierał. Kazał przysiąc, że będę szukał siostry póki życia, że go w tym zastąpię. Inaczej on nie zazna spokoju na tamtym świecie. Ale nie szukałem Teresy. Uznałem, że to sprawa zamknięta. Że ona gdzieś żyje, a może już nie i nie ma co wracać do przeszłości. I dopiero ten pani zapis w internecie… Starzeję się coraz bardziej i chciałbym pod koniec życia ofiarować sobie i ojcu spokój.

Tak piękna jak babcia

De wróciła do domu już następnego dnia. Nagrania przerwała. – Co wiesz, mamo, o babci Teresie? – prawie krzyczała już od progu. Matka nalała sobie kieliszek koniaku: – Mogę ci oczywiście o tym opowiedzieć. To żadna tajemnica. Ojcem mojej matki, a twojej babki Teresy był lekarz weterynarii. Teresa skończyła technikum weterynaryjne. Pracując w ogrodzie, zaraziła się tężcem i nie zdołano jej uratować. Była bardzo młoda. Nie skończyła jeszcze 30 lat. Miałam wtedy 8 lat.

Wychował mnie twój dziadek, który nigdy się już nie ożenił. – Czy babcia Teresa nie wspominała, że została adoptowana przez tego lekarza weterynarii? Mógł ją zobaczyć na przykład na wsi na targu. – Ależ skąd – przerwała mama De. – To jakaś bzdura. Skąd ci to przychodzi do głowy? W albumie są jej zdjęcia od dzieciństwa. Była prześliczną dziewczynką, a potem piękną kobietą. Jesteś do niej bardzo podobna.


Barbara Pietkiewicz
fot. shutterstock.com

Źródło: Wróżka nr 3/2013
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

Promocja wróżka