W górach się zaczęło…

Po krótkiej pieluchowej absencji Alan znów zaczął jeździć w góry. Te wyjazdy były coraz dłuższe. Pieniądze za działki już nie wystarczały. Ale nauczył się szukać sponsorów. Żył teraz od wyprawy do wyprawy. Wyjazd w Tatry miał być dziecinnie łatwy. Dlaczego w ogóle pojechał, skoro w kółko powtarzał, że Tatry są już dla niego za nudne?

W górach się zaczęło…Elwira zadzwoniła do kolegi Alana. Wiedziała, że się w niej podkochuje. Nawet, kiedy pobrali się z Alanem, nie opuścił żadnej okazji, żeby przysłać jej kwiaty, życzenia albo choćby tylko zadzwonić. Rozmawiali jakiś czas o przetłumaczonej przez nią ostatnio książce, o znajomych. Nagle spytała, jakby mimochodem, z kim Alan pojechał na wyprawę? Nigdy jej to nie interesowało, ale tym razem, nieoczekiwanie nawet dla niej samej, chciała wiedzieć. – Pojechali Alan, Jacek, Jagna i Maryna – powiedział kolega i urwał. Wyglądało na to, że bezwiednie wsypał Alana.

A więc pojechali w dwie pary – pomyślała Elwira. Te dziewczyny to pewnie nowicjuszki i holują je pod jakąś niewielką górkę, żeby poczuły smak wspinaczki. Ale „prawdziwy smak” czeka zapewne wieczorem, w górskim schronisku. Poczuła ukłucie w sercu. Przy Alanie zawsze kręciło się mnóstwo dziewczyn. Był średniego wzrostu, krzepki, z męską twarzą, dowcipny, z szerokim gestem, niekonfliktowy. Taki idealny kolega na górskie wyprawy.

reklama

Mila uwielbiała ojca. Z każdej wypraw przywoził jej mnóstwo prezentów. Już od progu witał ją z hałaśliwą radością, opowiadał szczegółowo, jak było, pokazywał zdjęcia. Ale po kilku tygodniach znów przepadał. Na jakimś wspinaczkowym party czy spotkaniu w sprawie następnych wypraw. Mila zabierała się wtedy do nauki i czekała, aż coś mu się odmieni, wróci wieczorem i już od progu powie: no cóż, córuś, mam zaszczyt zaprosić cię na obiad, a może do kina, a może do teatru. Gdzie tylko chcesz. Kiedy Mila zdała maturę, godzinami zastanawiali się z ojcem, jaką sukienkę, pantofle włożyć na bal maturalny i jaki ma dostać prezent od ojca za świetne wyniki. Ale na tydzień przed balem Alan wyjechał w góry. Znów w Tatry, jak zwykle w kilka osób.

Ona nie może być sama

Usłyszała w wiadomościach, że w Tatrach zeszła lawina, że są ofiary. Natychmiast przypomniała sobie słowa matki: W górach się zaczęło… Więc to tak, chodziło o lawinę. O śmierć w lawinie. Zaczęło ją coś dusić w gardle. Zadzwoniła do Mili. Niech natychmiast przyjeżdża. Ona nie może być sama. Zawsze panicznie bała się samotności. Kiedy patrzyła na stare pary, które chodziły do parku, trzymając się za rękę, wyobrażała sobie siebie w przyszłości. Jak sama, z laską w ręku, chyłkiem przemyka się przez ulicę albo chodzi do kina ze starymi, samotnymi koleżankami. I że będzie żyć w biedzie, bo na rynku pojawią się młodsi od niej tłumacze i to oni zgarną zamówienia. A działki Alana… Parę dni temu, wycierając kurze, znalazła w szufladzie akty sprzedaży. Z pięciu działek została tylko jedna. Aż tyle kasy potrzebował na tych kilka wypraw w Tatry? Do domu z tego przecież nic nie trafiło. Na co on wydał taką górę pieniędzy?

Przyjechała Mila, pocieszała, że ojcu na pewno nic się nie stało. Przecież wie, jak się trzeba zachować, kiedy idzie lawina. Jak płynąć na powierzchni ze śniegiem, jak uważać, żeby nie połamać sobie rąk i nóg. Tyle razy jej to opowiadał. Niech się mama nie martwi. Jest niezniszczalny. Zadzwonił telefon. Szef schroniska miał wiadomość dla Elwiry. Alan został przykryty lawiną, ale żyje. Elwira nie miała siły, żeby dojść do krzesła. Usiadła na podłodze. Zaczęły z Milą płakać. – A nie mówiłam – wyjąkała przez łzy Mila. – Tato wróci za parę dni. Wszystko dobrze się skończyło. A teraz muszę biec do koleżanki. Mamy małe babskie spotkanko.

Elwira została sama. Poczuła przeraźliwe zimno. Nałożyła jeden sweter, potem drugi. Wciąż czuła dreszcze. Jednym haustem wypiła kieliszek koniaku, upadła na kanapę i zasnęła kamiennym snem.

Cudowne ocalenie to znak

Alan wrócił po dwóch dniach. Nie powiedział od progu, jak zwykle: – Witaj, Elwuś. Usłyszała zwyczajne: „dzień dobry”. Zaczął opowiadać, jak się uratował. To było niezwykłe szczęście. Lawina rzuciła go pod skałę i przykryła śniegiem. Zrobiła się tam poduszka powietrzna, tak że mógł normalnie oddychać i przetrwać te kilkanaście minut, zanim wykopali go ratownicy. Gdyby nie to, już by nie żył. – A dziewczyny? – spytała Elwira. – Jedna ma niedotlenienie mózgu, druga połamana,
ale chyba z tego wyjdzie. A kolega, niestety, nie przeżył. Przerwał. Skąd Elwira wie, że były z nimi dwie dziewczyny?

No dobrze, skoro tak, musi jej coś wyznać. Miał romans z jedną z dziewczyn. Młodszą od niego o 15 lat. Zgodziła się z nim pojechać w góry. Ty, Elwiro, nigdy nie chciałaś. I zakochał się. Jak to on, jak wariat. Elwira wiedziała, że w takim stanie traci rozum. Z miłością do niej też tak kiedyś było. A może jeszcze z innymi kobietami również.

Alan tłumaczył żonie, co wtedy myślał. Że Mila jest już dorosła i ma swoje życie. Więc ojciec w domu nie jest już jej potrzebny. Postanowił, że odejdzie do tej dziewczyny. I że powie o tym po powrocie z Tatr. Ale oczywiście zachowa Elwirę zawsze w pamięci, będzie telefonował. To się teraz zmieniło. Już tak nie myśli. Cudowne ocalenie z lawiny to znak, że jego miejsce jest w domu. Przy żonie i córce. Doznał wstrząsu. Uświadomił sobie, że ma już ponad czterdzieści lat i że przy niej, Elwirze, ma bezpieczne miejsce. A przecież każdy alpinista tego potrzebuje. Żeby mieć gdzie wrócić z gór.

Elwira przypomniała sobie wtedy, co powtarzała jej matka. Że kto raz ukradnie majtki w supermarkecie, potrafi ukraść po raz drugi. A kto zdradzi raz, to znów to zrobi. Bo potrafi zdradzić. Uciekaj, uciekaj, coś huczało jej w głowie. Przed oczami zobaczyła czerwone cętki. – Dostałam telegram – powiedziała spokojnym głosem – że umarła twoja ciotka Helena. Dziedziczysz po niej mieszkanie. To są dwa pokoje z kuchnią. Więc zaraz pójdę do koleżanki i zostanę u niej na noc. Wrócę jutro rano. Możesz wziąć z naszego domu, co ci się tylko podoba. Ale zostawisz mury, dach i psa. Te mury zbudował co prawda twój ojciec, ale będzie w nich mieszkała twoja córka z rodziną. No i ja, na starość.

Wyszła przed dom. Wciąż było jej bardzo zimno. Usiadła na krawężniku. Wyjęła z torebki telefon i wybrała numer córki. – Mila, przyjedź natychmiast. Pomóż mi, Mila. – Abonent czasowo niedostępny – odezwała się w słuchawce automatyczna sekretarka.


Barbara Pietkiewicz
fot. shutterstock.com

Źródło: Wróżka nr 5/2013
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl