Wyprawy po siłę

Zaczarowany Monolit: Uluru w AustraliiZACZAROWANY MONOLIT: ULURU W AUSTRALII

Gigantyczna skała o wysokości 120-piętrowego wieżowca wyrasta z bezkresnej, pustynnej równiny. Aborygeni wierzą, że zanim powstały Ziemia, Słońce, Księżyc i gwiazdy, istniał świat duchowy i trwała epoka, którą nazywają „czasem snu”. Z niewidzialnego świata duchów wyłoniła się materia i pierwsi ludzie, a stało się to właśnie tu, w Uluru. Po spłodzeniu potomstwa praprzodkowie wrócili do swej ojczyzny i płynącego już teraz równolegle z naszym czasu snu. Wiodą tam życie podobne do ludzkiego.

Uluru to jeden z najpotężniejszych czakramów Ziemi. Emanującą z niego energię można nie tylko poczuć, ale również… zobaczyć. Monolit zmienia bowiem kolory, a odbijające się od jego gładkich ścian promienie słoneczne sprawiają, że skała świeci własnym blaskiem. O świcie jest złocisto-żółta, potem czerwienieje aż do głębokiej purpury, o zachodzie słońca staje się czarna, a po deszczu – fioletowa. Poza żyznymi wybrzeżami Australia jest niekończącą się pustynią. Tylko aborygeni potrafili na niej przeżyć i nigdy się nie zgubić. Wierzyli, że drogę wskazują im przodkowie podążający ścieżkami snu. Te szlaki krzyżowały się w Uluru, dlatego według tubylców najwięcej duchów przebywa właśnie tam. Przestrzegają więc cudzoziemców, żeby nie wspinali się na szczyt i nie zabierali na pamiątkę skalnych okruchów. Bo mogą tym rozgniewać niewidzialnych mieszkańców i narazić się na ich zemstę. I nie są to czcze pogróżki, bo każdego roku spada ze skały kilku śmiałków…

Kamienie wszechmocnych: Karahunj w ArmeniiKAMIENIE WSZECHMOCNYCH: KARAHUNJ W ARMENII

Mało kto słyszał o tym miejscu, równie niezwykłym i tajemniczym jak znane wszystkim angielskie Stonehenge. Nie wiadomo, kto ustawił ponad dwieście głazów tak, by tworzyły figury geometryczne – kręgi, linie, trójkąty. Jeszcze większą zagadkę stanowią wywiercone w nich otwory, przez które można spoglądać w niebo jak przez teleskop. Wiadomo jednak, że około 6-7 tysięcy lat temu, gdy powstały, nie znano jeszcze świdrów mogących przewiercić na wylot 50-tonowe skały.

reklama

Przypuszczalnie było to obserwatorium astronomiczne – część kamieni została ułożona w taki sposób, że stanowią jakby odbicie gwiazd z nocnego nieba. Tyle że przez tysiące lat przesunęła się oś Ziemi i trudno dziś ustalić, jakie gwiazdy obserwowano przez wydrążone otwory. Być może chodziło o konstelację Łabędzia, którą wiele ludów w tym rejonie uważało za bramę między niebem i ziemią. Wierzono, że ze świata bogów spływały tamtędy łaski, kary i energia podtrzymująca życie. Być może mieszkańcy tych ziem byli przekonani, że ten kosmiczny kanał kończy się właśnie tu – i zazdrośnie otoczyli to miejsce kręgiem.

Wśród tajemniczych głazów co krok siedzą nieruchomo ludzie z rozłożonymi ramionami i zamkniętymi oczami. Karahunj to potężne miejsce mocy, toteż czerpią spływającą do niego energię życia. Poszukiwacze sensacji i tropiciele UFO podejrzewają, że Karahunj było lądowiskiem kosmitów. Tego udowodnić się oczywiście nie da. Ale czy to przypadek, że inna, znacznie starsza nazwa tego miejsca to Zorats Karer, czyli Kamienie Wszechmocnych? Kim byli owi wszechmocni? Skąd przybyli? Dokąd odeszli?

Wulkan Mount Popa w BirmieWULKAN MOUNT POPA W BIRMIE

By dotrzeć do celu, trzeba pokonać 777 schodów, tylko o trzy mniej niż w warszawskim Pałacu Kultury i Nauki. Tyle że na szczyt wulkanu Mount Popa idzie się boso. Nie wolno też mieć na sobie rzeczy czerwonych, czarnych ani zielonych, a przy sobie – kanapek z kiełbasą. Nie życzą sobie tego wegetariańscy mieszkańcy najświętszej góry Birmy. Nikt nie wie, kim są. Jedni uważają ich za bogów, inni za duchy albo wcielenia dawnych herosów. W każdym bądź razie lepiej z nimi nie igrać, gdyż z natury przyjazne, potrafią być także bardzo złośliwe.

Birma pełna jest tych istot, zwanych natami. Najważniejsze osiedliły się jednak na wulkanie Mount Popa, którego nazwa oznacza Górę Kwiatów. By je udobruchać i zapewnić sobie ich przychylność, na szczycie zbudowano buddyjski klasztor. Trudno o lepsze miejsce do medytacji. Jednak nie tylko to czyni z Mount Popa miejsce niezwykłe. Latem, gdy słońce wypala na wiór okolicę, stoki wulkanu wciąż porasta bujna zieleń. Dla Birmańczyków jest oczywiste, iż to dzieło natów. A skoro duchy chronią rośliny, mogą też wzmacniać duchowo i fizycznie ludzi.  

Naty mogą też pomóc w innych sprawach. Stary mnich z klasztoru na szczycie opowiedział mi legendę o nacie-kobiecie, która zakochała się w mężczyźnie z krwi i kości. Wybranek odwzajemnił uczucie, niestety zajęty amorami zaniedbał swoje obowiązki. A pracował jako zbieracz najpiękniejszych kwiatów dla króla. Rozeźlony władca skazał go na śmierć. Gdy ta wieść dotarła do zakochanej boginki, pękło jej serce. Dlatego czasem Górę Kwiatów nazywa się też Górą Miłości. Wielu pielgrzymów to nieszczęśliwie zakochani, którzy przybywają tu, by prosić natów o pomoc w zdobyciu czyjegoś serca. Do prośby warto dorzucić kilka banknotów, choć lepiej widziane są cieniutkie płatki złota. Widziałem figurki birmańskich bóstw tak nimi oblepione, że wyglądały jak beczułki. No, ale czego się nie robi dla miłości.


Kazimierz Pytko
fot. Kazimierz Pytko, Fotochannels, Shutterstock
 

Źródło: Wróżka nr 7/2013
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl