Brodate lwy w wodzie życia


Przed śmiercią Nanak wskazał swojego następcę. Ten wyznaczył kolejnego i w ciągu 200 lat sikhom przewodziło jeszcze dziewięciu guru. Wszyscy układali nowe modlitwy, budowali świątynie, a przede wszystkim przekonywali, że różnice między religiami nie mają znaczenia, gdyż są tylko skutkiem maji, czyli ułudy. Tymczasem prawda jest taka, że w każdej duszy kryje się cząstka boskiego światła, która poprzez kolejne wcielenia dąży do ostatecznego połączenia się z Bogiem.

Nanak, założyciel sikhizmu, i jego następcy. Po 10. guru (Har Krishan żył tylko 8 lat, stąd brak brody) rządy przejęło Bractwo CzystychZjednoczenia tego nie przyspieszą jednak żadne umartwienia i wyrzeczenia, gdyż Bóg nie chce, by człowiek cierpiał. Wręcz przeciwnie – ma dbać o ciało i duszę. Właśnie dlatego nie wolno mu pić alkoholu, palić papierosów (i innych świństw) ani uprawiać hazardu. Może za to sumiennie pracować. A żadna praca nie hańbi, o ile tylko dobrze się ją wykonuje.

Tymi, kim są do dzisiaj, sikhów uczynił ich dziesiąty guru Gobind. – Dajcie mi głowę prawdziwego sikha! – zakrzyknął pewnego dnia, wyszedłszy do uczniów, z obnażonym mieczem. Tłum zamarł. – Dajcie mi głowę sikha! – krzyknął po raz kolejny. I dopiero wtedy ze sparaliżowanego strachem szeregu wystąpił mężczyzna. Gobind zaprowadził go do namiotu. Po chwili uszu zebranych dobiegł przeraźliwy krzyk i głuchy łoskot padającego ciała. Z mieczem ociekającym krwią guru wyszedł przed namiot i ponowił żądanie. Sytuacja powtórzyła się jeszcze czterokrotnie, a wierni uznali, że ich prorok postradał zmysły i zaczęli uciekać, gdzie pieprz rośnie. Wtedy przed namiotem pojawiła się piątka „zabitych”. Cała i zdrowa.

– Nie potrzebujecie nowych przewodników – powiedział Gobind. Pięciu mężczyzn, którzy byli gotowi umrzeć za swoją wiarę, mianował założycielami Bractwa Czystych (Khalasy). Ustalił też, że przystąpić do niego może każdy, kto podporządkuje swoje życie naukom dziesięciu sikhijskich guru i zamanifestuje to za pomocą znaków odróżniających go od wyznawców innych religii.

reklama

O przynależności do Bractwa miało świadczyć pięć rzeczy, których nazwy zaczynają się w języku sikhów na literę „K”: kesz – długie, nigdy nieobcinane włosy, kangha – grzebień do ich pielęgnacji, kirpan – sztylet, kara – metalowa bransoleta i kachh – krótkie spodnie. Ponadto kazał im w miejscach publicznych nosić turbany. Dlatego dziś nie tylko w Amritsarze, Delhi czy w Londynie, ale na całym świecie spotka się brodaczy w zawojach. Ich kolor nie ma znaczenia – sikhowie dobierają go według uznania, tak jak my wzory krawatów i szali. I choć sikhowie zawijają swoje turbany zupełnie inaczej niż muzułmanie, często zdarza się, że są z nimi myleni i przymuszani do publicznego zdjęcia nakrycia głowy. To zaś pachnie aferą polityczno-religijną, bo turban i to, co pod nim, to dla sikha rzecz święta.

Turbanowy striptiz

– Co tam chowasz pod tym turbanem?! – krzyczał celnik na warszawskim lotnisku, kiedy biznesmen Shaminder Puri odmówił zdjęcia zawoju. A kiedy służbista w końcu zmusił Brytyjczyka do odwinięcia długiego na 4 metry turbanu, okazało się, że skrywał tam… nigdy nieobcinane włosy. Sprawa trafiła do sądu, bo Puri oskarżył polskich urzędników o dyskryminację religijną. Zdjęcie turbanu w miejscu publicznym jest dla sikha tym, czym dla nas obnażenie się na ulicy. – Nie chodzi o ślepy upór czy źle pojmowaną dumę, ale o nasze przekonania religijne – tłumaczył Ranbir Singh. – My nie wierzymy, że we włosach tkwi jakaś magiczna moc, ale nie strzyżemy ich i nie golimy bród, bo tego zażądał od nas sam Bóg.

Równie ważne, jak zapuszczanie włosów, jest ich pielęgnowanie. Powinno się je umyć rano i wieczorem, starannie uczesać grzebieniem kangha i upiąć w kok. To uczy cierpliwości i obowiązkowości, a grzebień wyczesuje złe myśli. Strażnikiem sikhijskiego sumienia jest też bransoleta kara. – Jeśli wyciągnę rękę, żeby coś ukraść lub kogoś skrzywdzić – tłumaczył mi Ranbir – zobaczę bransoletę i ona przypomni mi, kim jestem.

Lwy, księżniczki i mściciele

Sikhowie są dumni. I to nie tylko dlatego, że zgodnie z postanowieniem swojego guru każdy z nich nosi przydomek Singh, czyli Lew, a każda kobieta Kaur – Księżniczka. Są dwa razy bogatsi od przeciętnego mieszkańca Indii, żyją średnio o dziesięć lat dłużej, posiadają najwięcej samochodów i komputerów. Zazdrośni Hindusi nazywają sikhów Żydami Indii.

Ekonomiczne sukcesy są konsekwencją poważnego traktowania religii, która zamiast medytować i oddawać się ascezie, każe sikhom pracować dla dobra własnej rodziny i całej wspólnoty. Żaden współwyznawca nie może zostać pozostawiony samemu sobie. Gdyby – co w Indiach bywa normą – umarł na ulicy głodny i chory, byłaby to plama na honorze wszystkich sikhów. Właśnie dlatego przekazują oni 10 procent swoich dochodów wspólnocie. M.in. dzięki temu pielgrzymi w Armitsarze wszystko mają za darmo: przechowalnię butów, ulotki informacyjne, nocleg w domu pielgrzyma i wegetariański posiłek, których miejscowa kuchnia wydaje około 50 tys. dziennie.

Święta księga Granth Sahiba jest jak guru. Ma własną sypialnię z łazienką!Nieśmiertelny guru radzi z rana

Od 314 lat sikhowie nie mają swojego „papieża”. Nie znaczy to jednak, że są pozostawieni sami sobie. Zakładając Bractwo Czystych, Gobind przedstawił im nowego, nieśmiertelnego guru, Granth Sahiba. Nie był to jednak człowiek, lecz… licząca dokładnie 1430 stron księga, w której spisano nauki, modlitwy i hymny ułożone przez Gobinda i jego dziewięciu poprzedników.

Każdego ranka sikhowie „budzą” swoją świętą księgę i w uroczystej procesji przenoszą z „sypialni” (Akal Takht) do świątyni. Tam, nigdy nie odwracając się do niej plecami, kładą ją na ozdobnej poduszce, wachlują i kłaniają się do ziemi. A kiedy ktoś prosi o radę, wolontariusze (bo w sikhizmie nie ma kapłanów ani mnichów) otwierają losowo księgę i odczytują fragment, który ma być wskazówką do rozwiązania problemu.

Dla sikha Granth Sahiba to więcej niż Biblia dla chrześcijanina. Swoją świętą księgę traktują jak żywego guru, który zasługuje na najwyższy szacunek i uwielbienie. A jakiekolwiek uchybienie, choćby przypadkowe, ci na co dzień uśmiechnięci i sympatyczni brodacze karzą z pełną surowością. Właśnie dlatego z rąk sikhijskich żołnierzy zginęła w 1984 roku Indira Gandhi. Kilka miesięcy wcześniej premier Indii wydała rozkaz odbicia świątyni z rąk sikhijskich ekstremistów i podczas operacji zbłąkany pocisk trafił świętą księgę. Kara mogła być tylko jedna…

Każdego dnia, tuż przed zachodem słońca, księga jest z honorami odnoszona na spoczynek. Kładzie się ją na specjalnie dla niej zbudowanym łożu, oddaje ostatnie pokłony i cichutko zamyka drzwi, przed którymi staje warta honorowa. Nic jej nie grozi. Bo sikhowie wszystko, co robią, robią najlepiej, jak potrafią. I właśnie dlatego od niedawna z „lwiej” ochrony korzysta też królowa Elżbieta II.

Kazimierz Pytko
fot. fotochannels, shutterstock

Źródło: Wróżka nr 8/2013
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl