Włosy w górę, łyżką w czoło?
W magiczny wieczór wigilijny można było wpłynąć na swoją przyszłość lub przynajmniej zajrzeć za kurtynę losu. Przecież w tę noc następowało połączenie świata żywych ze światem duchów. Wieczerza – z początkowo podniosłego nastroju – zamieniała się w zabawę. W domach chłopskich jedzono oczywiście z jednej misy, a pod każdą kolejną potrawą leżał kawałeczek opłatka. W Galicji przy jedzeniu kapusty ściskano sobie nawzajem głowy, aby tak samo twarde w przyszłym roku były główki kapusty. Przy kaszach podnoszono sobie włosy, by wysoko i prosto rosły zboża. Przy ziemniakach uderzano się lekko łyżką po czole, aby dobrze się udały w następnym roku. Wszystko po to, żeby zaczarować rodzinie dobry los.
Po wieczerzy ze snopków w izbie kręcono powrósła i obwiązywano nimi drzewka owocowe, by obezwładnić w ten sposób diabła-szkodnika. Rozwiązać je można było dopiero w Wielkanoc po rezurekcji . Diabeł nie był już wtedy groźny i czmychał do piekła. Skręcano też małe wiązki słomy i wtykano w ziemię między zasianą oziminę, by zboże lepiej wyrosło.
Z tego samego snopka panny i kawalerowie mogli sobie powróżyć. Ciągnęli po kolei źdźbła od spodu: zielone źdźbło oznaczało zaręczyny już w najbliższym karnawale, zwiędłe – dalsze czekanie na drugą połowę, zaś pożółkłe stanowiło smutną wróżbę.
Panny wróżyły sobie również kutią: rzucały pełną jej łyżkę na pułap. Jeśli przylgnęła – znaczyło to szczęście; jeśli odpadła – przepowiednia nie była pomyślna.
Resztki potraw podawano zwierzętom, by zabezpieczyć je przed złym urokiem. Na Kaszubach zaraz po wieczerzy wynoszono kluski z makiem dla ryb w jeziorze, a psom dawano choćby po jednym kęsie z każdej potrawy.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.