Mistrz i kanarki

Kwiecień skrywa w sobie tajemnicę odrodzenia. Świat nagle rozkwita i Pan Jezus zmartwychwstaje. I tak co roku mamy nadzieję, że tym razem się uda.

Będziemy lepsi. Wzorem tych, którzy od tysięcy lat nauczają – nie zabijaj, nie kłam. Tak, ale ich słowa brzmią jakby ciszej. Zagłusza je szalony pęd ku skonsumowaniu wszystkiego. Każdy chce mieć i twierdzi, że cel uświęca środki. Jaki cel? Byle jaki. Nic od tysięcy lat się nie zmienia.

Tak myślałam, odwiedzając w styczniu swoją ukochaną wyspę Ko Chang. Pamiętam ją sprzed dziesięciu lat. Zieloną, nieskażoną. Dziś oklejona hotelami i banerami szamponów i smartfonów klepie się po pełnej kieszeni. Osiągnęła cel. Jest bogata. Oddała za to rafy i cudne plaże. Ma tłum turystów i tony śmieci.

Przy drodze zobaczyłam przypiętą kartkę. Wydruk z komputera: „Uwaga. Nowy klub tajskiego boksu i sławny trener. Gdzie? W Bai Lan Bay. Codziennie o 8 i 16". Nie jestem zainteresowana mordobiciem i tak w ogóle nie przepadam nawet za sportową rywalizacją. Słyszałam, że tajski boks jest szczególnie brutalny. Widziałam ten tradycyjny i nie specjalnie mi się podobał.

Mój partner Tomek był żywo zainteresowany sławnym trenerem. Przyszliśmy o szesnastej. Nowiutki, zadaszony ring. Wkoło sprzęt treningowy, maty, ochraniacze, skakanki. To zaciekawiło Tomka. Moją uwagę przykuły klatki z ptakami. Jestem wrogiem trzymania w zamknięciu władców przestworzy, ale nie zmienię tego, że od pokoleń kanarki cieszą śpiewem ludzkie uszy.

W Indochinach rolę kanarków przyjęli czubaci pieśniarze. Nie wiem, jak się nazywają. Są rozmiarów kanarka i równie pięknie śpiewają. Po co bokserowi taka rzesza ptasich pieśniarzy? Klatki wisiały wzdłuż dachu budynku z szatniami, a ptaki dawały koncert godny La Scali. Podeszłam bliżej. Trochę ucichły. Klatki były czyste. W środku woda, owoce i ziarno. Widać, że komuś zależy na dobrej kondycji podopiecznych.

reklama


Po chwili zobaczyliśmy tego kogoś. Mam w pamięci dwóch bokserów – panów Kuleja i Gołotę. A tu na ring wskoczył drobniutki chłopaczek i zaczął sprzątać. Czyścił maty, układał skakanki, a my czekaliśmy na mistrza. Po chwili zaczęli schodzić się uczniowie. Dobrze zbudowany, nowozelandzki architekt, tęgi student z Francji, ktoś z Kazachstanu i młody ciemnoskóry mężczyzna.

Chłopaczek zeskoczył z ringu i wyszedł na powitanie. Sięgał im do ramion, ważył mniej niż połowę każdego i przyjmował pełne szacunku ukłony. Sam też kłaniał się z takim samym szacunkiem. Było w tym coś magicznego. Drobny chłopaczek okazał się mistrzem Muay Thai o imieniu Chadet.

Rozpoczął się trening. Skakanki, opony, brzuszki, przysiady, a potem pozorowana walka z ochraniaczami. Chadet promieniał radością. Serdecznie przemawiał do uczniów i ocierał im pot z ciał. Sam suchutki i roześmiany przypominał konika polnego.

Ciemnoskóry młodzieniec zapytał: – Co mam robić, abybyć jak ty, mistrzu? Usłyszał to, czego i ja nie zapomnę: – Nie: mięsu, alkoholowi, słodyczom i kłamstwu.

Codziennie przychodziliśmy, żeby podziwiać trening. Chcieliśmy coś dać mistrzowi. Na szczęście została nam jedna koszulka z polskim godłem. Po treningu podeszłam do Chadeta i wręczyłam mu prezent. Dawno nie widziałam tak wzruszonej twarzy. Dziękował, jakby dostał milion dolarów.

Gdy po dwóch dniach znów przyszliśmy na trening, zobaczyliśmy Chadeta z białym orłem na piersi. Nie wiedział, kiedy przyjdziemy. Po prostu chciał uhonorować dar zza oceanu. Na koniec zapytał, czy zgodzimy się na wspólne zdjęcie. Czy się zgodzimy? Mistrzu, to dla nas zaszczyt!

Chadet ma trzydzieści dwa lata. Ring nie należy do niego. Pracuje dla właścicieli. Z pewnością nie zarabia kokosów, a „po godzinach" ćwiczy z małymi mieszkańcami wyspy. Kilku chłopców skacze na skakankach, oponach i boksuje. Co słyszą od trenera? „Nie jedz mięsa, słodyczy, nie pij alkoholu i nie kłam".

Dorota Sumińska
doktor weterynarii,
prowadzi popularne programy o zwierzętach.
fot. shutterstock

Źródło: Wróżka nr 4/2014
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl