Kirsten Helming robi coś niezwykłego. W skali Danii, Europy, świata: buduje most między ludźmi a zwierzętami. W tym roku zaczęła go budować także w Polsce. Kirsten mówi do zwierząt obrazami, dlatego ogier Jarosz z Gostynina doskonale wszystko rozumie.
Do Leszki jako pierwszy przemówił kaczor. Rozpostarł skrzydła i powiedział: "Spójrz, jaki jestem męski!". Dodał, że wkurza go kogut, który chce osłabić jego władzę na podwórku. Wtedy Leszka postanowiła znaleźć kota. Ale ten schował się akurat w stodole. Nie sam - z Ireną, która robiła mu masaż. Gdy Leszka weszła do stodoły, kot - z rozanielonym pyszczkiem - wykręcał się pod rękami Ireny tak, by masowała mu po kolei wszystkie części ciała. W pewnej chwili Irena zadała mu w myśli pytanie: "A może brzuszek?" W tej samej chwili kot ustawił się do niej brzuchem...
Elżbieta w tym czasie rozmawiała z wielkim królikiem w klatce w rogu podwórka, a Monika - z kurami i kogutem. Zaczęło padać. Najbliżej kucająca kura ze złością wyznała: "Nie lubię deszczu". Wtedy inna wykrzyczała z entuzjazmem: "A ja lubię deszcz!". Rozbawiona Monika postanowiła iść do psa. Ani myślał z nią rozmawiać. Naprężywszy przykrótki łańcuch, którym przywiązany był do budy, podczołgał się do stojącej za budą stodoły i próbował wcisnąć łeb w szparę pod wrotami. Tylko na chwilkę okręcił się wokół nóg Moniki, by poinformować ją, że jest strasznie ciekaw, co też ludzie w stodole robią z kotem: leży nicpoń do góry brzuchem i się śmieje...
To nie streszczenie snu ani bajki dla dzieci. To scenka z kursu kontaktowania się ze zwierzętami, jaki Dunka, Kirsten Helming ("Wróżka" 1/2002), w czerwcu tego roku, poprowadziła po raz pierwszy w Polsce. Gadać ze zwierzętami? A kto to słyszał?! "Może to, moja pani, wariaci albo jakaś sekta?..." Tak początkowo myślano we wsi Stanisławów Skrzański o uczestnikach kursu. Stanęliśmy nawet w obliczu odwołania ćwiczeń z krowami. - Bo może zarazicie je chorobą szalonych krów - wyszeptała Iwonie, organizatorce kursu, gospodyni, która kilka tygodni wcześniej wyraziła zgodę na zajęcia w jej oborze....
A skład "sekty" zdumiewa nawet mnie - osobę od ćwierć wieku "pracującą w ludziach": Irena - obecnie na emeryturze - pół życia przepracowała w Sejmie, Maria - dyrektor departamentu w centrali jednego z ważnych banków, Monika - szefowa studia komputerowego w wydawnictwie, Elżbieta - właścicielka stoiska z kosmetykami, dwie gospodynie domowe, dwie emerytowane radczynie prawne, bizneswoman z branży gastronomicznej, wizażystka, która pracowała przy ponad 30 polskich filmach, a rzuciła tę morderczą robotę tylko dlatego, by jej zwierzęta nie siedziały całymi dniami same w domu. Jedyny rodzynek płci męskiej to Jurek Tulik, doświadczony radiesteta, z wykształcenia pedagog.
Grażynę konie całowały, tuliły się do niej, nie chciały wypuścić z padoku.Miłość do zwierząt wyłazi co chwilę, na każdym kroku. Zaraz na pierwszych zajęciach głos zabiera Grażyna. Każdego dnia, od 20 lat, na nowo przeżywa śmierć ukochanego dalmatyńczyka. Zdecydowała się go uśpić po 6 latach jego ciężkiej choroby. Iluż weterynarzy odwiedziła! Ile pieniędzy wydała na lekarstwa! Nauczyła się robić psu zastrzyk, w końcu sama zaraziła się od niego gronkowcem. Po dwóch latach wyzdrowiała, za to skóra psa paskudziła się coraz bardziej. Mama żądała: uśpij, sąsiedzi pokrzykiwali, że naślą na nią milicję i sanepid, weterynarze nie dawali szans na wyleczenie. Dwudziestoletnia wówczas Grażyna nie miała żadnego wsparcia. - Gdyby ktoś jeden powiedział mi wtedy: "pomogę ci walczyć", nie usypiałabym Roja, zniosłabym dla niego wszystko. To był niezwykły przyjaciel, do dziś pamiętam jego spojrzenie, gdy weterynarz robił mu zastrzyk... Powiedz mi, Kirsten, czy on mi wybaczył? I czy tam, gdzie jest teraz, jest szczęśliwy?
dla zalogowanych użytkowników serwisu.