Mężczyzna potrzebny od zaraz

Kobieta bez właściwego mężczyzny na życie jest jak sierota bez palta na zimę. Znalezienie Go - tak jak palta - wymaga czasu i znawstwa.

Mężczyzna potrzebny od zarazNie należy pochopnie brać, co się nawinie. Jak się połaszczysz na lichotę, może się szybko zdefasonować, a sierść Mu mole zeżrą. I czym cię Taki będzie grzał?
Podobno wystarczy, żeby On był bogaty, przystojny, mądry, zdrowy, wrażliwy, kochający i czuły, a reszta jakoś się sama ułoży. Mądrale, które tak mówią, przeważnie mają wyłącznie ową resztę, a i tak szczęśliwe, że w ogóle się załapały. Każda szuka Go po swojemu. Ja goniłam najpierw za uczuciami. Więc pierwszy był z miłości i miał na imię Jurek...

Wzrostu wysokiego, silnie zbudowany i znał się na filozofii. Od pierwszej chwili wiedziałam, że jest inteligentny - wystarczyło spojrzeć, jak muskularnie się porusza w dżinsach za ciasnych o trzy numery. Moja dusza zakochała się całą gębą, no i dojrzałam już do zamęścia. Nieoczekiwanie trafiłam na rywalkę. Ania była wspomnieniem, o którym ciągle mi opowiadał. Ta piękna Brazylijka polskiego pochodzenia przyjechała poznać kraj przodków. Jurek był jak cicerone: to on pokazał Ani pierwszy śnieg i częstował pierwszym bigosem. Dzięki niemu jej ciemne oczy błyszczały jak powinny i on się zakochał. Na zabój, na amen, na zawsze i jak tam chcecie. Lecz ona równie szybko zniknęła: wróciła do pięknego, brazylijskiego narzeczonego.

- Już nigdy żadnej kobiety nie będę tak kochał, jak Ani - szeptał mi czule nad ranem. Chciałam poderżnąć mu gardło, ale dałam jeszcze szansę. - Przecież nie mogę żyć wiecznie w cieniu tamtej - tłumaczyłam. - Nie, nie, już nigdy żadnej, już nigdy... - upierał się maniacko. Zarżnąć to mało, pomyślałam, za krótko będzie cierpiał. Wymyśliłam gorszą karę: wyszłam za mąż za jego najlepszego przyjaciela. I tak drugi "stał się" z zemsty...

Zemsta miała dobre strony: zakochany Antek obsypywał mnie drogimi prezentami. Ślub braliśmy na łapu capu i byle jak. Kieckę szyłam sama, wbrew przesądowi, a obrączki kupiliśmy sobie srebrne. Mieszkaliśmy z teściową. Zanim się ożenił, robiła wszystko za niego: prała, prasowała, gotowała, sprzątała. Powiedzmy inaczej: jedynym obowiązkiem Antka było... istnieć. Wierzył w krasnoludki. Przecież co wieczór zostawiał w łazience spodnie, koszule, podkoszulki, gacie, skarpety i szedł spać. Rano patrzy - wszystko poprane, poprasowane, odczyszczone. Pierwszego wieczoru po ślubie mój mąż jak zwykle zostawił w łazience górę rzeczy do prania. Rano zajrzał i nie uwierzył: krasnoludki zniknęły. Musiały się wynieść, bo góra ubrań do prania leżała nietknięta.

reklama

Antek patrzył na matkę z wyrzutem, a ona nic. Jakby nie rozumiała wymowy spojrzenia. Gdy ja się nawinęłam teściowej, to znowu ona mnie oczami znacząco przyszpilała. A ja też nic. Niekumata ja taka... Mężuś codziennie wyciągał z szafy czyste ubrania i co wieczór w łazience rosła sterta rzeczy do prania. Pewnego dnia wyjął ostatnie czyste kalesony. Rad nierad musiał zrobić pierwsze w życiu pranie. Nie mieliśmy jeszcze pralki automatycznej. Mówię wam, to było lepsze niż dzienniki Bridget Jones! Najpierw zapytał matkę: - Jak się pierze koszule? - W proszku - odpowiedziała szczerze. Zachichotał mój wewnętrzny diablik. Po następną porcję wiedzy mężulo przydreptał do ukochanej żony. - Jaki mam kupić proszek? - zapytał z nadzieją. - Najlepiej do prania - wywaliłam prawdę. Antoś przyniósł ze sklepu cały kosz środków piorących: do białego, do kolorów, płyny do wełny i co tam jeszcze mu w sklepie wcisnęły. Zuch dziewczyny!

Mąż zdał się na męski umysł i opracował własną koncepcję prania. Żeby się za bardzo nie naprać - o to chodziło. Wrzucił do wanny co tam miał: białe i kolory, skarpety, gacie oraz wełniane swetry. Wsypał i wlał wszystkie środki piorące, dopełnił wannę po brzegi wodą i poszedł spać. Widzicie? On śpi, a tam mu się s a m o pierze! Rano w wannie panował komunizm: wszystkie rzeczy miały ten sam kolor - szlachetną brudną burość. Wyciągnął korek, pootwierał krany, żeby pranie samo się płukało i wyszedł z domu. Jedna skarpetka też chciała wyjść, przez otwór w wannie, ale bidula utknęła. Po południu sąsiedzi z dołu wezwali pogotowie techniczne, bo im zalało mieszkanie. Po kilku latach On umiał już gotować, sprzątać oraz do swojego prania wrzucał niekiedy moje bluzki. Ale nadal nie pasowaliśmy do siebie. Ten trzeci był na rozum...

Młodszy o kilkanaście lat, łaził za mną i łaził, jak za matką. I słuchał się we wszystkim. Może z młodym będzie lepiej, pomyślałam. Bartek wyrósł wielki jak szafa, lecz twarz miał dziecka. Zgodnie z metryką zresztą. Przyjaciółki mówiły: - Zupełnie jak twój syn. Niech mówią co chcą, zazdrośnice, ale mam go i tyle. Żyliśmy kilka lat na kocią łapę. Łatwo z nim było: pomagał we wszystkim i ustępował na każdym kroku. Tylko za dużo pytał. Ciągle i o wszystko. - Co mam teraz robić? - zaczynał. - Sprzątnij po obiedzie - mówię. - A konkretnie?
- Umyj talerze - odpowiadam. Umył talerze, ale nie tknął garnków. Bo "nie mówiłam". Ani widelców. Nie starł blatu ani kuchenki, zostawił kubki z niedopitą kawą, nie zmiótł okruchów, nie ruszył zlewu, bo "nie mówiłam". Dopiero wtedy sobie uświadomiłam, z jak wielu czynności składa się jedno zwykłe sprzątnięcie po obiedzie.

Mężczyzna idzie do sklepu - znacie to? Proszę, żeby kupił pieczywo, coś do chleba i jakąś zieleninę. Zawsze to samo. On: - Jaki chleb kupić? - Biały. - Może być tostowy? - Może. - A jak nie będzie? - To kup inny. - A jaki? - Jaki będzie. - Ten z Łowickiej też? - Też. - A może bułki? - Świetnie. - A jakie?
- Kup różne. - Z sezamem też? - Też.
- A te z makiem? - Mogą być. - Dwie kupić? - Ile chcesz. - No dobrze, kupię dwie. A może maślane? - Matko i córko!! Kup, co chcesz, tylko mnie nie męcz, człowieku, masz głowę, to jej używaj! - wybucham jak szybkowar, który przekroczył ciśnienie graniczne.
Przecież mężczyzna rodzi się z kobiety. Dlaczego nie dziedziczy po niej krzty inteligencji? Moja przyjaciółka, gdy mnie odwiedza niespodziewanie i widzi pustki w lodówce, bierze koszyk i sama idzie do sklepu. O nic nie pyta. Wraca z koszem pełnym wszystkiego, co potrzebne do przetrwania dwóch wojen światowych.

Czwarty był na wszelki wypadek...

"Chwilę wcześniej" przekroczyłam czterdziestkę i każdy porządny mężczyzna od dawna był już czyjś. Wypatrzyłam pewnego starego kawalera. Pracował w banku, a wieczorami grywał mamusi na pianinie. Łatwy on nie był: kilka razy w ciągu randki dzwonił do matki i pytał, jak się czuje, czy wzięła lekarstwo i radził, żeby na kolację zjadła ten twarożek, a nie inny. Miał na imię Stefan i wyglądał, jak Stefan: staromodnie i zaniedbanie. Matka staruszka nie miała już siły, żeby mu prać koszule, a sam nie umiał.

Nierozważnie pewnego dnia powiedziałam, że piorę jasne kolory, więc może przywieźć białe koszule, dorzucę do pralki. No i żeby tak kaczor kopnął mnie płetwą w ten głupi łeb, zanim wypowiedziałam takie coś!!! Od tego czasu Stefan pojawiał się coraz częściej i taszczył ze sobą coraz większe torby z rzeczami do prania. Zanim się zorientowałam, Stefan był porządnie oprany, jego matka też i wysypiali się w czyściutkiej pościeli pachnącej dobrymi płynami do płukania. Oczywiście na płyny i proszki wykładałam z własnej kieszeni.

Za piątym rozejrzałam się już rozważnie...

Pojawił się niespodziewanie i ujął mnie tym, że nic ode mnie nie chciał. Nie zaglądał na dzień dobry do lodówki, a ja nie znajdowałam w łazience brudnych skarpet do przeprania. Był bardzo zadbany. Przynosił kwiaty, szampana i robił święto. Nie pytałam o nic, lepiej nie ruszać licha. Było przecież jasne, że ten kant na jasnych spodniach z lnu prasowała kobieca ręka. Ta ręka musiała mieć obrączkę ślubną na palcu, bo dbała regularnie o mojego Januszka. No dobrze: o naszego...
Sprawy zaszły daleko między nami i Janusz zaczął wspominać o rozwodzie. Rozglądał się po moim mieszkaniu i kombinował, gdzie wstawi swoje biurko. Przemyślałam wszystko: jeżeli się wprowadzi, to kto będzie koło niego skakał? No kto? Ja! A mowy nie ma. Powiedziałam przewrotnie: - Jeśli zostawisz żonę, to i mnie kiedyś zostawisz... No i jest, jak było. Mój ukochany mężczyzna musi mieć żonę, bo ktoś o niego powinien przecież dbać.


Agafia

Źródło: Wróżka nr 11/2001
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl