Podróż na skrzydłach gongu

Gdy patrzysz na długowłosego, bosonogiego, ubranego w cieniutki podkoszulek (choć za oknem śnieg i mróz) Dona Conreaux i rozkładasz na podłodze materacyk, otulasz się szczelnie kocem, nie pojmujesz jeszcze, w jaką przestrzeń wkraczasz. Nie masz pojęcia, jak się lata na skrzydłach gongu...

Podróż na skrzydłach gongu Na podłodze sali Muzeum Etnograficznego w Warszawie leżymy jak śledzie w beczce, człowiek przy człowieku. Ale - jak się później okaże - tłok nie przeszkadza w totalnym "odlocie". Zamykamy oczy. Ktoś z organizatorów gasi światło, poruszając mimochodem złocistymi "gongami tureckimi", rozwieszonymi na wszystkich ścianach. Przyjemny brzęk, podobny do tego, jaki znamy z filmów, w których lokaj, bijąc w gong, mówi: "podano do stołu".

W prawdziwy świat gongu Don zabiera nas jednak po sekundzie, uderzając w jeden z trzech wielkich gongów wiszących na specjalnych stelażach - Gong Ziemi. Czuję miłe odprężenie, pogłębiający się z każdą chwilą relaks. Mam wrażenie, jakby spod pleców uciekała mi podłoga, po lewym boku - od stóp do ramienia - wędrowały niewidzialne mrówki. Drugie uderzenie - chyba w Gong Słońca - i całe ciało popada w wewnętrzne drżenie. Don uderza w gongi po raz trzeci, czwarty, piąty...

Jest tak, jakby rozpruwała się przestrzeń, jakbym unosiła się na oceanie wszystkich istniejących tonów współgrających naraz. Dźwięk nawarstwia się, gęstnieje, mam wrażenie, że dotyka moich stóp, tułowia, głowy, czuję go na zewnątrz i wewnątrz ciała, nie ma innej rzeczywistości prócz rzeczywistości gongu...

Trzy kwadranse totalnego odlotu, potem parę minut na dojście do siebie. Teraz wszyscy dzielą się wrażeniami. Leżącej obok mnie Karolinie minął migrenowy ból głowy, który nękał ją od trzech dni. Michał, student prawa, który interesuje się tajemną stroną życia od niedawna, z przerażeniem i zachwytem opowiada, że po raz pierwszy w życiu wyszedł z ciała. Wisiał nieco powyżej swej cielesnej powłoki - niewysoko - i patrzył w... swoją twarz.

reklama

Joanna i Monika płakały. Właściwie "płakało się samo". Łzy pojawiły się po jednym z pierwszych monumentalnych dźwięków i wbrew ich woli ciekły niepohamowanym strumieniem. Mężczyzna z kąta sali "odleciał" najdalej - do dziwnej bramy, za którą poczuł obecność jakiejś postaci. Zaczął dobijać się pięściami, nalegać, by mu otworzono, ale z drugiej strony odebrał komunikat: "zawracaj". Odpędzony wrócił na Ziemię... - Doskonale zrobiłeś - mówi mistrz - pamiętajcie, w takich sytuacjach zawsze należy wracać...

Dla Dona Conreaux, niegdyś hollywoodzkiego aktora, reżysera, pisarza, dziś znanego na całym świecie mistrza gry na gongu, misach i muszlach konchowych, założyciela i kierownika muzycznego zespołu "Mysterious Tremendum Ensamble", od ponad czterdziestu lat gongi są całym życiem. W 1952 roku zaczął uprawiać jogę. Kilkanaście lat później spróbował medytacji z gongami. "Odleciał" natychmiast. Ciało leżało na podłodze, a Don oglądał je sobie spod sufitu i czuł się po prostu bosko. Pokochał gongi natychmiast. Gdy nauczył się na nich grać i zagrał po raz pierwszy, obecna przy tym osoba chora na zapalenie płuc w ciągu doby wróciła do zdrowia...

Pytam Dona, czy wyleczył kiedyś z jakiejś choroby sam siebie. - Nie - uśmiecha się lekko i na chwilę zawiesza głos. - Bo nigdy w życiu nie chorowałem. Ponad pięćdziesiąt lat uprawiam jogę i wierz mi, nie mam pojęcia, co to choroba...
- Mogę wiedzieć, ile masz lat?
- Oczywiście, siedemdziesiąt dwa.

Na kursie są Marek i Grażyna. Ilekroć Don Conreaux przyjeżdża do Polski, starają się być na wszystkich "kąpielach w gongu". Przedwczoraj byli w Poznaniu, dziś są na kursie w Warszawie, jeżeli starczy pieniędzy, za trzy dni pojadą za Donem do Białegostoku. Marek dwa lata cierpiał na depresję. Zaczęło się od tego, że nagle rzuciła go ukochana dziewczyna, z którą planował przyszłość. Leki i psychoterapie u kilku kolejnych specjalistów ledwie utrzymywały go na powierzchni życia. Próbował je sobie nawet odebrać.

Jedna z "nawiedzonych" koleżanek z jego roku, znana z tego, że biega po "szamańskich imprezach", przywiozła mu kiedyś ulotkę Instytutu Wiedzy Waleologicznej "Aura". Tę samą, którą przed wejściem na kurs gry na gongach wręczyła nam dziś wpuszczająca na salę Kasia. Gdy Marek przeczytał, że "to wspaniała terapia na wszystkie sprawy związane ze stresem, depresją, wyczerpaniem, wrogością, poczuciem separacji, osamotnienia i wszystkimi rodzajami strachu, na wszystkie stany związane z brakiem równowagi i harmonii w organizmie", że "dźwięki oczyszczają ludzi z negatywnej energii, pozwalając im żyć na najwyższym poziomie ich potencjału", wsiadł do pociągu i pojechał do Poznania spotkać Dona. Poprawę poczuł już po pierwszej "kąpieli". - Po każdym seansie odzyskuję utraconą cząsteczkę siebie - mówi. - Nie wiem, skąd wracam, ale po kawałeczku wracam.

Grażyna jest na kursie sama, ale na "kąpiele" chodzi z synkiem, Łukaszem. Urodzony z porażeniem mózgowym, wiele lat leczony i rehabilitowany, jeszcze dwa lata temu poruszał się na wózku inwalidzkim. Grażyna chwytała się wszystkich możliwości pomocy, więc zareagowała też na artykuł o leczeniu gongami. Po trzech "kąpielach" Łukasz wstał z wózka i... ruszył na własnych nogach. Grażyna jest daleka od robienia sensacji. - To pewnie nie tylko gongi - mówi - syn był cały czas poddawany rehabilitacji, prowadzony przez lekarzy. Ale fakty są takie, że wstał z wózka po zajęciach z Donem.

Zaraz na początku kursu mistrz ostrzega przed myśleniem, że "gong leczy". Leczy Bóg, Wyższa Świadomość, a gong tylko znosi na dół jego energię. Głos gongu to nic innego, jak boski dźwięk AUM (OM) przełożony na pasmo tonów słyszalne dla ludzkiego ucha. Świat w swej istocie złożony jest z drgań, których wspólne brzmienie słyszymy właśnie jako OM - Dźwięk Życia wibrujący zarówno w całej materii kosmosu, jak i w eterycznym, niematerialnym "Tworzywie Umysłu". Przechodzimy do praktyki. Każdy z uczestników kursu ma pobawić się przez chwilę pałkami (drewniany trzonek zakończony filcową główką), potem podejść do gongów wiszących albo wziąć w rękę któryś z małych, leżących na stole, i spróbować wydobyć z niego dźwięk.

- Wyprostujcie kręgosłupy, otwórzcie serca, wyciszcie wszystkie myśli. Poczujcie się tak, jakbyście stali przed chórem aniołów i byli jego dyrygentem. Wasze ręce i dłonie stają się rękami i dłońmi gongu. Gong używa waszych dłoni, waszych rąk, ale gra sam na sobie... Do gongu trzeba podchodzić jak do ołtarza, kiedy bierze się ślub. Bo zaraz nastąpi zjednoczenie duszy indywidualnej z duszą wszechświata - tego, co ograniczone z tym, co wieczne. Ścieżka gongu to ścieżka serca, więc nie ma znaczenia to, w co ktoś wierzy. By grać na gongu, musisz wyjść ze swego systemu przekonań. Mistrz gongu nie ma "ego", mistrz podąża drogą gongu... Don Conreaux wypowiada te słowa jak w transie; poważny i pięknie natchniony jak wysłannik odległych, świetlistych światów.

Tymczasem konfrontacja z rzeczywistością wypada znacznie gorzej. Osoby, które walą w gong za mocno, "produkują" niemiły dla ucha dźwięk, jakby ktoś nieudolnie zwijał arkusz grubej blachy. Inni biją jak pokrywką o pokrywkę. Nieśmiałym, którzy uderzają zbyt delikatnie, gong odpowiada matowym nijakim szeptem... Z Niną, znawczynią Kamasutry i fanką wszystkiego, co związane z Indiami, dochodzimy do wniosku, że gongu trzeba się nauczyć jak ukochanego. Poznać miejsca, po których warto dłużej głaskać i w końcu te, w które można przyłożyć pałką. - Ciężko być mistrzem gongu - wzdycha Irena, bioterapeutka, która swój zakres oddziaływań na pacjenta chce poszerzać o nowe metody. Takich osób, jak ona, jest na kursie jeszcze kilka.

Po godzinie "praktykowania" przez dwadzieścia kilka osób energia w sali jakby gęstnieje. - Dźwięk w metalu rozchodzi się szybciej niż w powietrzu - tłumaczy Don - więc przestrzeń wokół grającego gongu szybko wypełnia się tak zwanymi dźwiękami odczuwalnymi. Możemy ich niemal dotknąć, odczuwamy je przez skórę. Otaczająca nas przestrzeń wypełnia się chmurą "kompletnego brzmienia", które pochłania wszystkie inne dźwięki.

Starożytni nazywali ją polem OM Sfer Akaszy. W tym tkwi moc kąpieli w gongach - wibracje naprawdę dotykają cię i oblewają, naprawdę przenikają ciało, docierając do każdej komórki... Gong czyni prawdziwie szczęśliwym, ponieważ zmywa ból psychiczny.

- Trzeba próbować uzdrawiania dźwiękiem - mówi Don Conreaux. - Leczenie wibracyjne polega na docieraniu do źródła, a źródłem choroby jest zawsze psychika. Niektórzy mówią, że to karma, przekaz z przeszłości. Aby powstrzymać powtarzalność losów, musimy w jakiś sposób przerwać ten proces. Można to zrobić za pomocą dźwięku gongu.

Don Conreaux w kilku miastach świata, również w Polsce, postanowił stworzyć światową sieć gongów - rezonujące Ogrody Pokoju. Są już takie w Australii i Anglii, gdzie Don każdego roku prowadzi kursy. Wokół centralnego punktu, w którym umieszcza się gongi oraz dzwon pokoju - odlany z przetopionych arsenałów różnej broni, znajdują się okręgi symbolizujące różne systemy wiedzy ezoterycznej: 12 znaków zodiaku, 24 runy, 64 heksagramy I Chingu, 132 symbole sabiańskie.

- To narysowana na kilku hektarach ziemi mandala, miejsce spotkania Ziemi z Niebem, świata ludzi ze światem aniołów. Tu będzie się wspólnie medytować, prosić o pokój dla świata, dziękować za życie. Każdy, kto wejdzie do Ogrodu, będzie mógł odnaleźć swoje przeznaczenie, całkowicie zmienić swoje życie. Jeśli przyniesie własne gongi czy grające misy, będzie mógł skierować energię do każdego miejsca na świecie... W świecie gongu nie istnieje czas i przestrzeń.


tekst: Anna L. Frankowska, fot.: Marek Lapis


 

Gong

GongDysk odlewany z brązu według specjalnych, niezmienionych od wieków reguł - różni go od innych instrumentów zdolność kumulowania i reprodukowania dźwięków. Nuta zagrana na "zwykłym" instrumencie musi przebrzmieć, by muzyk mógł zagrać następną. Natomiast raz uderzony gong nie milknie. Kolejne dotknięcia pałki wydobywają kolejne dźwięki, które nakładają się na poprzednie, tworząc coraz nowe brzmienia, coraz nowe muzyczne bukiety, niesamowitą zbitkę alikwotów, czyli tonów, których częstotliwość jest wielokrotnością częstotliwości dźwięku podstawowego. Aby gong brzmiał głośniej, wcale nie trzeba bić w niego silniej, ale należy uderzyć po raz drugi. Tu ilość przechodzi w jakość - to liczba uderzeń, a nie siła, decyduje o potędze. - Dźwięki rodzą dźwięki, mnożą się same, jak króliki - mówi Don.

Gong wymyślono między 4000 a 3000 rokiem p.n.e., wkrótce po tym, gdy odkryto brąz. Ale dopiero w 600 roku p.n.e. żyjący w Indiach Gautama Budda nadał mu cechę świętości. Wysłał on swych kapłanów w głąb Dalekiego Wschodu z poleceniem, by na każdym istniejącym Gongu i Dzwonie wyryli słowa "Tai Loi". Pochodzące z czterowiersza Konfucjusza, oznaczają: "Dobrzy przyszli".

W ten sposób Budda obwieścił uduchowienie materii, powrót szczęścia na Ziemię i nadejście "nowego" Buddy po zakończeniu XX wieku. Będzie używał imienia Maitreya, co tłumaczy się dwojako: "Kochający Życzliwość" oraz "Muzyczny Rezonans".  Maitreya ma zjednoczyć całą ludzkość Ziemi, co będzie możliwe dzięki ponownemu przypływowi z kosmosu wibracji OM - Dźwięku Życia wydawanego przez gong.

Źródło: Wróżka nr 5/2004
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl