W piekle jak w niebie

To nie Gina wybrała to miejsce, lecz ono ją. Zadzwonił znajomy i powiedział, że znalazł działkę. Zgrabną, ślicznie położoną. - Jest tylko jeden problem - zastrzegł. - Nie będzie ci przeszkadzało, jeśli zamieszkasz w Piekle?

W piekle jak w niebie Jest wdzięczna losowi za ten prezent. Tu poczuła, że całe życie zmierzała do tego domu, do tego człowieka i do tego, co robi. Droga jednak nie była prosta.

- Jeśli Bóg zamyka komuś drzwi, to zawsze otwiera jakieś okno. Tak jest z moim wzrokiem i malowaniem - mówi Longina Wiszniewska, dla przyjaciół Gina. Widzi niewiele: jakby papierem ściernym zniszczyć szkła okularów, nie zamazując ich jedynie na obrzeżach. Pozostała matowa, rozedrgana plama. Wzrok straciła wskutek szoku - pękły siatkówki; naczynka spruły się jak stara koronka.

Ludzie zazdrościli im szczęścia...


Był kolegą ze szkoły. Pełnym życia, energii - szalony, zaskakujący, dusza towarzystwa. - Kochałam go. Pobraliśmy się po trzech latach narzeczeństwa. Na początku wszystko było idealnie, wyglądało fajnie, ludzie zazdrościli nam szczęścia. Okazało się jednak, że on miał inne dziewczyny. Najpierw nie chciałam w to uwierzyć. W końcu jednak postanowiliśmy, a właściwie ja postanowiłam, że się rozstaniemy. Z Wrocławia, gdzie mieszkaliśmy, wyjechałam do Gdańska, żeby się oderwać od tego koszmaru. To były bardzo silne emocje: on był moim pierwszym chłopakiem, pierwszą miłością i pierwszym mężczyzną.

Mój organizm zareagował bardzo gwałtownie - wtedy właśnie pękły mi siatkówki - Gina opowiada o tym już bez żalu i goryczy. Siedzimy w przytulnie urządzonym kącie na poddaszu jej okazałego domu, stylizowanego na staropolski dworek. W drugim kącie kłębi się bałagan pracowni artystki. Musiałyśmy wspiąć się po dość stromych schodach, aby się tu dostać. Ja kurczowo trzymałam się poręczy, ona ze zwinnością antylopy w mgnieniu oka znalazła się na szczycie. Swój dom zna na pamięć. Porusza się po nim pewnie i swobodnie.

reklama

Gdyby uwierzyła w pewną wróżbę


Utrata wzroku przewróciła życie Giny "do góry nogami"; musiała nauczyć się wielu nowych zachowań. - Między innymi tego, że jak wchodzę na jezdnię, to muszę spojrzeć gdzieś ponad nią, żeby zobaczyć choćby zarys nadjeżdżającego auta. Kilka razy o mały włos nie zginęłam pod kołami. Kierowca widział, że patrzę w jego stronę, był więc przekonany, że nie wejdę na ulicę i jechał dalej nie zwalniając. Tymczasem ja go wcale nie dostrzegałam. To, co w pewnym okresie życia usłyszałam na swój temat od kierowców... - dodaje roześmiana.

Gina żałuje, że przed laty zignorowała pewną wróżbę... Może gdyby wzięła ją sobie do serca, dziś nie miałaby tych kłopotów. - Kiedyś urządziłam w domu prywatkę - wspomina. - Zaprosiłam Bułgarkę poznaną w szpitalu, w którym rodziłam synka. Właśnie kończyłam pić kawę, kiedy ona wzięła moją szklankę i zaczęła wróżyć z fusów. Powiedziała: "Stawiasz swojego męża na piedestale, ale on z niego spadnie i zawali się całe twoje życie. Przeżyjesz wiele ciężkich chwil, zanim wejdziesz na swoją prostą drogę". Jak mogłam jej wtedy uwierzyć? Za męża dawałam głowę - wyznaje z lekkim zażenowaniem.

Spełnia się poprzez sztukę


Po rozstaniu z nim i częściowej utracie wzroku uciekła w malowanie. Wydawałoby się, że ta dziedzina sztuki jest zarezerwowana wyłącznie dla osób dobrze widzących. Początki były trudne, bo nauczyciel, przyjaciel jej ojca, od razu rzucił ją na głęboką wodę. - Kupił mi farby, blejtram, werniks i pędzle, postawił to wszystko przede mną, opowiedział krótko, co i jak, po czym wydał komendę: teraz maluj. Nie miałam pojęcia, od czego zacząć, w rezultacie wyważałam dawno otwarte drzwi, bo o czytaniu poświęconej sztuce i malowaniu literatury nie było mowy. Wreszcie trafiłam do Stowarzyszenia Plastyków Nieprofesjonalnych w Gdańsku. Zaczęły się plenery, spotkania z fachowcami, którzy udzielali nam wskazówek. Dziś czuję, jakbym malowała całe życie i była do tego stworzona. Spełniam się poprzez sztukę - mówi Gina.

Z nosem przy oryginale


Swoje malowanie określa jako "wyposażanie wnętrz", często bowiem tworzy na zamówienie. Miesięcznie udaje jej się "wyprodukować" dwadzieścia kilka obrazów. Malowanie znanego, "obcykanego" motywu zajmuje dwie-trzy godziny; nowe, skomplikowane kompozycje pochłaniają więcej czasu.
- Przychodzi na przykład facet i mówi: "ja to bym chciał taki obraz, na którym będzie trochę bordo i trochę różowego, żeby mi do zasłon pasowało". Śmieję się w duchu, ale właściwie dlaczego miałabym odmówić?

Któregoś lata była na plenerze, malowała łąkę. Piękny dzień, miejsce cudowne, jakby stworzone do modlitwy. - Prawie już skończyłam - wspomina - i pogrążyłam się w lekkiej zadumie. Nagle aż podskoczyłam. Za mną stał starszy mężczyzna i przyglądał się temu, co robię. Powiedział wreszcie: "Od dwudziestu lat tędy chodzę, ale nie wiedziałem, że tu jest tak pięknie".

Nie wszystko jednak tak się jej udaje. Kopie innych dzieł sztuki - jak sama przyznaje - nie są dobre, bo malowane z nosem przy oryginale. To powoduje, że trudno uchwycić tę właściwą perspektywę. Jej własne prace cechuje miękka delikatna kreska, bije od nich ciepło i spokój. Czasem tylko ma kłopot z wydobyciem odpowiedniej barwy.

- Przy bardziej skomplikowanych połączeniach kolorystycznych pomaga mi mąż, sam zresztą pięknie rzeźbi i dlatego marzy nam się pracownia z prawdziwego zdarzenia - mówi. - Bardzo ważne jest również odpowiednie oświetlenie, najlepiej maluje mi się przy świetle dziennym - Gina odsłania tajemnice warsztatu.

Domu nie ma, a ogród sadzą

Konrada, który - jak mówi Gina - przywrócił sens jej życiu, spotkała kiedyś u znajomych. - Po prostu odnaleźliśmy się na świecie - twierdzi.
Wkrótce trafili do Piekła, najcudowniejszego miejsca na Ziemi; ich "miejsca na Ziemi" już od pięciu lat. To niewielka wieś, rzucona gdzieś przy drodze z Gdańska do Kościerzyny. Wtulona między pagórki, cicha, spokojna, niemal oparta o ścianę lasu. - Zaczęliśmy się urządzać dość nietypowo, bo od obsadzenia ogrodu - wspomina Gina.

- Sąsiedzi się z nas śmiali, że mamy nie po kolei w głowach: domu nie ma, a ogród sadzą. Zamieszkaliśmy w baraku, byleby tylko już tu być. Na szczęście wkrótce stanął dom. Uwielbiam bliskość natury, jej delikatne zapachy: zwierzęta, drzewa. Tu można krzyczeć z radości. Wszystkie pory roku są piękne, każdy badyl jest śliczny...

Przyznaje, że czuje tu coś jeszcze. Początkowo przerażała ją intensywność tych doznań, z biegiem czasu zdołała się z nimi oswoić, by wreszcie przyjmować je świadomie i bez strachu. - Czuję obecność dawnych ludzi, którzy zasiedlali te tereny. Dowiedziałam się, że są tu miejsca ich pochówku. Czasem, kiedy wychodzę na spacer, mijam te przedziwne kamienie i zamyślę się trochę, stają mi przed oczami postacie kobiet i mężczyzn, którzy dokonują jakichś barwnych obrzędów, to wszystko jest realne... Czuję, że kiedyś już tu byłam, tu, wśród tych ludzi sprzed tysiącleci - wyznaje Gina.

Nie zwierzała się dotychczas z tej tajemnicy, żeby nie pomyślano, że zwariowała. A ona wie, że te wizje nie są wyłącznie tworem jej wyobraźni. Znalazła kontakt z duchami przodków i będzie go pielęgnować. Już się nie boi. Są dowody na to, że w tym rejonie swego czasu tętniła osada z przyległym grodziskiem. W okolicy Piekła archeolodzy odkryli ciałopalne groby kloszowe, datowane na 500 do 200 lat p.n.e. Dlaczego Gina zareagowała strachem, kiedy napotkała byty z zamierzchłej przeszłości? Pamięta dobrze pewien incydent, który przekonał ją, że nie wszystkie duchy są przyjazne.

Talerzyk szalał na planszy

- Mam grono przyjaciółek w Gdańsku. Trzymamy się razem już od dwudziestu pięciu lat. One nauczyły mnie wywoływać duchy. Dwie z nich prowadziły nasze spotkania, bo do nich zawsze jakaś istota przychodziła, gdy puszczały talerzyk. Bawiłyśmy się w to wiele lat, ale od trzech już tego nie robimy. Bardzo nas ktoś przestraszył - opowiada Gina.

W czasie seansów talerzyk wprost szalał na planszy. Duchy mówiły logicznie, czasem złośliwie, innym razem dowcipkowały. Zdarzały się też nieprzyjemne chamskie odzywki. Zgłosił się kiedyś Rzymianin, przedstawił imieniem i nazwiskiem. Mówił, że był patrycjuszem, miał ukochaną - niewolnicę, której nienawidziła jego żona. Nie mogąc szczęśliwie żyć, on i kochanka otworzyli sobie żyły. Uczestniczki seansu zapytały, jak można mu pomóc.

Odpowiedział: "Wy to nazywacie modlitwą i o nią proszę, ale nie dla mnie, tylko dla mojego syna. Bo zrobił coś strasznego...". Nie dowiedziały się jednak, co... Innym razem przyszedł duch, który utrzymywał, iż był generałem w carskiej Rosji, miał na imię Osip, a przyszedł dlatego, że "moja kochanka była podobna do jednej z was". - W pewnym momencie - mówi Gina - musiałyśmy na chwilę przerwać seans, a koleżanka zaczęła wyśmiewać ducha: "Cóż z niego za generał?! Pewnie uszlachcony chłop, bo Osip to takie plebejskie imię"...

Wróciłyśmy do talerzyka, a on nagle, bez żadnego impulsu z naszej strony, rusza jak opętany i wskazuje: "Jesteście idiotki! Byłem szlachcicem, nie żadnym chłopem!" Struchlałyśmy, bo to dowodziło, że on cały czas się tu pętał. Kiedyś trafił się też taki, który nie chciał odejść. Trochę nas przeraził... Ilekroć wywoływałyśmy duchy, zawsze prosiłyśmy o dobrego i sympatycznego. Tym razem przyszedł taki, który powiedział, że nie odejdzie, bo mu tu dobrze! To było okropne - Gina poważnieje. - Bywają wśród duchów byty podłe i bardzo okrutne. Istnieje przekonanie, że niektórzy schizofrenicy to ludzie, którymi zawładnęły właśnie takie duchy - mówi. Ale dodaje zaraz, że pewien duch pozwolił sobie na niewybredną drwinę.

- Jedna z nas była rozwódką, lecz znużyło ją już bycie samą i bardzo chciała znaleźć sobie partnera, więc puściłyśmy talerzyk w tej intencji - opowiada Gina. - Przyszedł duch, a jakże, i zapowiedział mojej koleżance, że owszem, wkrótce spotka mężczyznę swojego życia, który będzie miał na nazwisko Klaman. Następnego dnia, kiedy była już w pracy, usłyszała nagle, jak kolega, który rozmawiał przez telefon, wymienia nagle wspomniane podczas seansu nazwisko.

Okazuje się, że facetowi trzeba dostarczyć jakieś dokumenty. Elżbieta zesztywniała z emocji, a kiedy zdołała się otrząsnąć, pobiegła do fryzjera, kosmetyczki, manicurzystki, a nazajutrz zgarnęła papiery i leci z nimi do tego Klamana. Wpada do firmy i pyta o niego, a zza biurka wychodzi coś małego i tak okropnego, że Elka znowu sztywnieje z wrażenia, bo to zdecydowanie nie jest facet z jej snów... I z nosem na kwintę wraca do siebie. Duch sobie paskudnie z niej zażartował.

Zbrodnia gwarantowana?

Któregoś wieczora pewien duch przepowiedział Ginie, że mężczyzna, którego opuściła, zamierza ją zabić. Już wtedy wiedziała, że nie należy ignorować takich przestróg.
- Przeżywałam horror. Robiłam wszystko, by uniknąć spotkania z moim byłym mężem. Niestety, niedługo po tej makabrycznej zapowiedzi odwiedził mnie niezapowiedzianie pod pretekstem przekazania jakichś dokumentów. Drżałam cała, kiedy tak stał w przedpokoju i zamarłam, kiedy sięgnął do kieszeni... Byłam pewna, że wydobędzie z niej narzędzie zbrodni!

Oczywiście nic takiego się nie wydarzyło, a mój były mąż, najwyraźniej spłoszony moim dziwnym zachowaniem, położył dokumenty na stoliku i uciekł. Właśnie od tamtej pory nie wywołuję już duchów - twierdzi Gina. Dziś znajomemu, który martwił się, czy Gina odważy się zamieszkać w Piekle, odpowiedziałaby bez namysłu, że miejsce to bardziej przypomina Niebo. Tu wolna jest od upiorów z przeszłości, kocha i jest kochana, a wszystko w scenerii jak z bajki...


Aleksandra Musiał
Fot. Autorka

Źródło: Wróżka nr 6/2003
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl