Ekstazja, Podróże z Afrodytą

Dziennikarzem został z przypadku, ale nie przypadkiem został w zawodzie. – Jest to ciężki i gorzki kawałek chleba, bo wymaga pisania, a ja studiowałem na wydziale matematyki i fizyki – zwierza się internautom Krzysztof Mroziewicz.

Ekstazja, Podróże z AfrodytąI rzeczywiście, jest dziennikarzem niezwykle precyzyjnym. Jego komentarze polityczne w telewizji to wzór dyscypliny myśli i słowa. Reportaże w „Polityce” także. Aż tu nagle Krzysztof Mroziewicz wydaje książkę z dziedziny nie mającej związku z żadną dyscypliną myślenia, a mianowicie zbiór opowiadań o miłości. Rzecz nazywa się „Ekstazja” i trudno jest być fanem tego tytułu. Ale nawet Henryk Sienkiewicz nie miał talentu do ich wymyślania. Tytuły jego najlepszych powieści pochodziły od kolegów, więc i Panu Krzysztofowi darujemy pomysł z „Ekstazją”, ale tylko tym razem.„Ekstazja” to zbiór czegoś w rodzaju pastiszy literackich. Są o miłości, a raczej o kobietach, które Reporter spotyka w różnych zakątkach świata w czasie swoich podróży. Ale nie są to opowieści autobiograficzne. Raczej marzenia Reportera, a może i nie marzenia – nie jest to takie ważne.

Jest w nich subtelny erotyzm, o jaki trudno podejrzewać Reportera i przedstawiciela płci męskiej, który – jako bohater opowiadań – jest Bardzo Męskim Przedstawicielem Płci Męskiej, ale na całe szczęście nie jest przy tym śmieszny, co zdarza się nader często facetom piszącym o spełnionej stronie miłości. Bo tak naprawdę Reporter okazuje się Poetą Chwili, szczególnie, gdy podarowuje narzeczonej pierścionek z kropelką krwi zamiast oczka.Bardzo lubię te opowiadania, bo mają męsko-tkliwą atmosferę nowel Ernesta Hemingwaya, którymi zaczytywałem się w wieku, kiedy wyczekiwałem na miłość swego życia.Podobają mi się też dlatego, że Krzysztof Mroziewicz przywołuje w nich styl Henry’ego Millera, u którego najsłynniejsze jest świntuszenie, ale najcenniejsza dyscyplina słowa i filmowa wyobraźnia.

reklama

Krzysztof Mroziewicz jest równie po męsku oszczędny w słowach, chociaż o niebo dyskretniejszy. Nie będę ukrywał, że tak ogólnie w dziedzinie opisów miłosnych Miller jest przy Mroziewiczu jak buhaj przy motylu. Chociaż opowiadanie „Gris” o szefowej państwowej telewizji w egzotycznym kraju kończy się u Mroziewicza sceną ş la „Sexus”. Ale nie dopowiedzianą. Reporter jest niezwykle subtelnym podglądaczem – zawiesza głos, gdy trzeba coś nazwać po imieniu. No i ta cudowna ironia Reportera. Dziewczyna z Obcokrajowcem wsiadają do mini-morrisa (autka mniejszego od ciągle jeżdżącego po naszych drogach malucha – przypisek dla urodzonych po reformie Balcerowicza) i jadą sobie na plażę, bardzo piękną, dużą i pustą plażę. Ale nie wszystko idzie gładko: „Andry miała na sobie bardzo szerokie u dołu i wąskie u góry spodnie. Nie jest to strój na taką okazję.”

Albo „Butonierka” – opowiadanie o pięknej maturzystce i jej czerwonych majtkach, założonych, by bez problemów zdać egzamin, a jakże, dojrzałości. W trakcie egzaminu padają słowa: „Podaruj mi je” – to mówi oczywiście przyszły Reporter. I krótka odpowiedź: „Nie teraz”. Egzamin dojrzałości egzaminem dojrzałości, a maturę też trzeba zdać. Gdy po latach niewidzenia maturzystka, teraz bardzo ważna osoba w pierwszym kanale telewizji, zgarnęła przypadkowo Reportera z lotniska, aby na gorąco skomentował na wizji jakieś wydarzenie z terrorystami w roli głównej, ten – niezbyt świeży po podróży, w rozchełstanej koszuli bez krawata – czuł się mało komfortowo. „Nie szkodzi” – powiedziała i wcisnęła mu coś do ręki. „Włóż sobie do butonierki”. Tak zrobił. Jasna marynarka, niebieska, jedwabna, rozpięta pod szyją koszula. I czerwona chusteczka w butonierce. Gdy w taksówce, którą wracał do domu po programie, wyciągnął z kieszonki chusteczkę, w mgnieniu oka przypomniał sobie maturę. Opowiadanie kończy się tam, gdzie Henry Miller dopiero by je zaczął i to bardzo dosłownie.

Bo jest w opowiadaniach Krzysztofa Mroziewicza pauza. Pauza, która pozwala Czytelnikowi uwolnić w jej miejsce wyobraźnię, jak w dobrym filmie o miłości i o innych stanach duszy. Rzeczy się dzieją na ekranie, na kartkach książki, ale widz i czytelnik myślą tylko o tym, co nie zostało pokazane i powiedziane. Czytając opowiadania zbioru „Ekstazja”, czujemy się trochę jak widzowie filmu Sofii Coppoli „Między słowami” – najważniejsze wiemy my, nie autor.


Andrzej Szeliński

Źródło: Wróżka nr 1/2009
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl