Wiele jest kobiet chętnych oprzeć się na męskim ramieniu. Może to być nawet ramię ciut zwichnięte lub z drugiej ręki.
 
 Chyba każda z nas ma jakiegoś niechcianego fatyganta. Takiego nieogolonego, wynędzniałego rozwodnika – niedożywionego, bezpańskiego, co się pęta wokół z nadzieją na adopcję w oczach. Nie każdy jest stracony, acz jego powrót do społeczeństwa wymaga zwykle resocjalizacji, rehabilitacji i innych zabiegów. Jak jednak oddzielić przyzwoity surowiec wtórny od degeneratów, niezdatnych do recyclingu, niewartych zachodu i inwestycji?! Takie problemy może rozwiązać tylko urząd ds. homologacji chłopa, wydający pozwolenia na dalsze użytkowanie.
 Zaczęło się od tego, że zaproponowałam Magdzie i Teresie założenie banku danych osobowych o znajomych facetach, którzy mogliby się jeszcze komuś przydać. Taki specjalistyczny second hand! 
 – Fajny pomysł! – oceniła Magda. – O ile do męskiego ramienia będzie faktycznie przynależał mężczyzna.
 – Narzeczeni z felerami, drugi i trzeci sort... Jeżeli chcesz łachmytów znowu wprowadzać na rynek, to z datą minimalnej przydatności do spożycia! – zwróciła uwagę Teresa. 
 – Jak jogurty, żeby ci się nikt nie struł! I najlepiej robić im tatuaże z tą datą na czole!
 Zapisałam: „zbadać kwestię ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej za skutki wprowadzenia do obrotu towarów wadliwych lub/i przeterminowanych”. 
 – Powinni też mieć takie plakietki jak jogurty: „biologicznie aktywni” – Magda, która się rozwiodła za porozumieniem stron, zapłonęła nadzieją. – Oczywiście, jeżeli będą biologicznie aktywni. A gdyby tak udostępniać nowym właścicielkom instrukcje obsługi eksmężów? – zawahała się. 
 – …byle bez gwarancji – mruknęłam. 
 Dziewczyny zaczęły bić brawo. 
 – Każdy dostanie własny kod kreskowy, każdemu wszczepimy chipa. Ale to wszystko – zreasumowałam. – Żadnych dat minimalnej trwałości. Toż same jesteśmy drugiej świeżości!
 Magda przeszła do konkretów. 
 – Proponuję ich standaryzować, podając tylko podstawowe dane: wiek, wagę, dochody, orientację seksualną, i tak puszczać ich na rynek, jak leci!
 – A nie zapomnij o kontroli w Banku Niewypłacalnych Dłużników. I w byłym Funduszu Alimentacyjnym – wierciła Teresa, jakby sama nie miała długów na czynszu. – Żeby ci od razu wyskakiwał profil moralny gościa. 
 – Mmmm… – myślała na głos Magda. – Za kamień nazębny i nadwagę… certyfikat „Polski Produkt”?! A „Teraz Polska” – za rentę: bo renciści i emeryci są stabilni materialnie!
 Co prawda „Teraz Polskę” chciałam dawać młodym, przystojnym i bezdzietnym wdowcom, nie z własnej winy, a „Polski Produkt” takim, co mają status poszkodowanych w IPN, ale już wiedziałam, że zostanę przegłosowana.
reklama
                                    
                                    
                                    
 Nazajutrz zwołałam zebranie założycielskie Kapituły. Rozszerzonej o Dorotę, tę z Urzędu Patentowego. Oraz o Ankę – oligofrenopedagoga. Specjalistkę od dzieci niepełnosprawnych, chętną robić kandydatom testy. Wyłożyłam zasady nowo przybyłym i zagaiłam obrady. 
 – Szanowne panie, na dobry początek sama z ochotą oddam paru znajomych panów w dobre ręce – trzepnęłam Dorotę po łapach, bo sięgała po trzeci kawałek ciasta. – Wrzucam do puli: dentystę-erotomana, policjanta przed resortową emeryturą oraz biegłego księgowego, syna zaborczej matki – otworzyłam butelkę likieru. 
– Wszyscy mają stan cywilny „wolny”, są bezdzietni i podlegają pod pobór. Zawrzało. Magda się natychmiast przyssała do likieru i policjanta. Ale Anka wyjęła zdjęcia sąsiada, dwumetrowego, nieśmiałego drągala, zaczęła wrzeszczeć, że sąsiad lubi dzieci, świetnie zna się na samochodach i zaburzyła obrady!
 Po wyczerpującej dyskusji przyznałyśmy mu Certyfikat Eko-Tex Standard, przeznaczony dla „produktów dla dzieci, wykonanych z białych, ciągłych włókien ze 100% poliamidu 6, charakteryzującego się półmatem”. I zaplanowałyśmy termin niespodziewanego zepsucia się toyoty Doroty na podwórku Anki – oczywiście w czwartek, kiedy wstydliwy lebiega wcześniej kończy pracę i będzie miał najwięcej czasu na reperację. Potem zaczęłam Magdzie wybijać ze łba policjanta. 
 – On ma taką chorobę zawodową, że się rządzi, wszystkich przesłuchuje i z góry podejrzewa... 
 Głos znów zabrała Dorota: 
 – A ten erotoman-dentysta?! Dajemy mu status „prostych nawozów azotowych o wysokiej zawartości azotu”? 
 Podniosły się w górę wszystkie ręce.
 – Skorzystam, że jestem przy głosie – kontynuowała Dorota, bo syn zaborczej matki został jednogłośnie przemilczany jako odpad techniczny. – Oto dossier mojego kuzyna Mirosława. Mirosław lubi blondynki z biustem. Jest zamożny, sumienny, solidny, punktualny. 
 Po przesłuchaniu Doroty Kapituła ustaliła, że kuzyn ma wzrost plazmowego telewizora, forsę rodzinie pożycza na procent i finansuje Radio Maryja. Dostał Certyfikat Centralnego Ośrodka Badawczo-Rozwojowego Betonów.
 Inicjatywę przejęła Anka. 
 – Mam na zbyciu sympatię z młodości. Mogę dać facetowi hm… świadectwo bezpieczeństwa wodowania. 
 Szybko zajrzałam do encyklopedii, a następnie podniosłam na nią zaciekawiony wzrok: 
 – To znaczy, że przeprowadziłaś „inspekcję stanu urządzeń technicznych na statku”?! I co?! Dlaczego z niego rezygnujesz?! 
 Dziewczyny zamieniły się w słuch. Pytanie otworzyło szalenie interesujący rozdział prac Kapituły. Anka szczegółowo opisała stan windy kandydata (zamieszkałego na XXXI piętrze, w apartamentowcu), jego kotwicy (wice w spółce Skarbu Państwa) oraz kotłów i łańcuchów (nieustanne parcie w górę i Stowarzyszenie Ordynacka). Pokiwałyśmy głowami – stan istotnie beznadziejny, czyli chłop niewidzialny, dobry na dwie randki. Potem słychać go tylko w telefonie. I to też nieczęsto. Tak powstał urząd ds. homologacji chłopa, który zaczął swatać kobitki profilaktycznie, jeszcze przed rozwodem. Bo samotność jest jak łupież: łatwiej zapobiegać, niż leczyć, jak już się człowiek sypie.
Iwona L. Konieczna	 
	
				
						    
dla zalogowanych użytkowników serwisu.